Na początek kilka istotnych uwag względem ostatnio opublikowanych szczegółów, dotyczących biografii Zuzanny Ginczanki, a dokładniej danych metrykalnych.
Ukraińska Wikipedia podaje kilka dat urodzenia poetki, odsyłając do różnych polskich źródeł i ostatecznie podsumowując, że "dokładna data urodzin nie jest znana". Ponadto, w większości artykułów o Ginczance figuruje imię Sara, pomimo że nie ma ku temu żadnych podstaw. W Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym, kierując się podpowiedzią Krzysztofa Wilmana, niezłomnego popularyzatora twórczości Ginczanki, udało mi się znaleźć księgi metrykalne kijowskiej synagogi z roku 1917, zawierające wpis o narodzinach poetki. Tak oto, pod numerem trzydziestym czytamy: "Córka Susanna-Polina" urodziła się 9 marca, jej ojcem był "absolwent kursu nauk prawnych na Kazańskim Uniwersytecie – Szmaja Berowicz (Semen Borysowicz) Gincburg; matka Cyrlia Abramowna". Na następnej stronie tę samą informację podano w jidysz.
Zatem, dokładna data urodzin Zuzanny to 22 marca 1917 roku, ponieważ data 9 marca podana była wedle kalendarza juliańskiego, a imię Sara, to najprawdopodobniej wynik omyłkowej interpretacji zdrobnienia Sana, bo właśnie tak nazywano ją w kole przyjaciół, skracając Zuzanna (Susanna).
"Pamięci Sulamity" Józefa Łobodowskiego
Cóż, przypuszczeń i mistyfikacji wokół Ginczanki nadal jest dość sporo. Na przykład Józef Łobodowski we wspomnieniowej przedmowie do swojego zbioru poezji "Pamięci Sulamity" podejmuje próbę połączenia jej popularnego nazwiska Gincburg z jedną ze znanych postaci tamtych czasów. I chociaż sam zauważa, że może to być zwykły zbieg dat i faktów, to legenda w oczywisty sposób go zachwyca:
O najbliższej rodzinie Zuzanny wiedziałem niewiele. Tyle, że ojca straciła, gdy była dzieckiem, matka po jakimś czasie wyszła za mąż po raz drugi, co zostało przyjęte bardzo źle przez krewnych zmarłego, tym bardziej, że chodziło o małżeństwo z goimem, czeskim browarnikiem z Wołynia. Wkrótce wyjechała z mężem z Polski, zawędrowali aż do Hiszpanii. Najpierw Kordoba, potem Pamplona. W dalszym ciągu opowiem, jak nawiązałem z nią listowny kontakt. Mniej więcej w tym samym czasie przeczytałem o wielkim dziwaku i fantaście, którego w Kijowie przed rewolucją nazywano "baronem". Baron Ginzburg! Był artystycznym cyganem z natury, mecenasem poetów, malarzy i w ogóle artystów. Miewał okresami duże pieniądze, szybko je tracił, równie szybko bogacił się w niewytłumaczalny dla otoczenia sposób. Przyjaźnił się z Osipem Mandelsztamem, poetą wielkiej klasy, ale wtedy jeszcze mało znanym (urodził się w Warszawie, ale wychował się w Sankt Petersburgu). Po zestawieniu pewnych faktów i dat doszedłem do wniosku, że ów fantastyczny "baron Ginzburg" był ojcem Zuzanny. Ale uprzednio, za jej życia cała ta sprawa mnie nie interesowała. Sama Sana na tematy rodzinne odzywała się tylko półgębkiem. Tyle, iż wiedziałem, że jej matka jest w Hiszpanii. Ojciec Ginzburg, a córka Ginczanka? Jeżeli któryś z czytelników jeszcze się nie domyślił, wyjaśniam: Zuzanna przerobiła sobie Gincburżankę na Ginczankę, bo w jej przekonaniu ten pseudonim brzmiał lepiej. Słusznie! Za ojcostwo barona nie ręczę; zbieżność faktów i dat mogła być zwykłym przypadkiem. Niemniej, jestem przekonany, że Zuzanna była córką owego fantasty-utracjusza i hojnego mecenasa w dniach obfitości. Ale, jak już podkreśliłem, nigdy z nią na ten temat nie rozmawiałem. O Gincburgu dowiedziałem się różnych szczegółów z lektur rosyjskich w dobrych kilkanaście lat po tragicznej śmierci Zuzanny.
Tak naprawdę, jak możemy przeczytać w książce Izoldy Kiec "Zuzanna Ginczanka. Życie i twórczość" ojciec Zuzanny, reżyser teatralny i aktor, porzucił rodzinę niedługo po przeprowadzce do Równego. W poszukiwaniu pracy wyjechał początkowo do Niemiec, a potem do Wielkiej Brytanii i wreszcie osiadł w Ameryce, gdzie pracował jako statysta w hollywoodzkich filmach. Czasami pisał do córki, wysyłając jej swoje zdjęcia i afisze filmowe. Krzysztofowi Wilmanowi udało się zdobyć jego portret z albumu Zuzanny i fotografię z archiwalnych materiałów dotyczących miejsca pobytu Szymona Gincburga z nową żoną, z pochodzenia Niemką, w USA, a także informację o jego śmierci w 1964 roku. W tym materiale figuruje również rok jego urodzenia – 1889.
Los niespodziewanie zetknął Łobodowskiego z matką Ginczanki:
Zdarzyło się, że w latach sześćdziesiątych drukowałem w londyńskich "Wiadomościach" wiersz p.t. "Pamięci Sulamity", poświęcony pamięci Zuzanny Ginczanki. Jeden z młodych studentów polskich pojechał w okresie świątecznych wakacji do Pamplony i po powrocie opowiada mi, że poznał tam małżeństwo z Polski; on, piwowar z Wołynia, spolszczony Czech, żona, zdaje się Żydówka. Zapytała go, czy coś wie o poetce Zuzannie Ginczance, której jest ciotką. Wydało mi się dziwne, że ciotka, ale poinformowałem chłopaka o losach Zuzanny i dałem mu odpis wiersza. Po jakichś dziesięciu dniach otrzymuję małą poleconą paczuszkę z Pamplony. Tekturowe pudełko, w nim drugie, mniejsze, następnie trzecie, jeszcze mniejsze. Co u diabła! – myślę – jakieś kpiny, czy kawał? Ale w trzecim pudełeczku mała flaszeczka, a w niej w kawałku waty złota szpilka do krawata z diamencikami. Szpilka przebija małą karteczkę z napisem "Od matki Zuzanny".
Sulamita z Kijowa
Kijowskie pochodzenie poetki miało duże znaczenie w poezji Józefa Łobodowskiego, poświęconej Ginczance:
Samaś mi się przyznała, gdym całował twe usta,
żeś urodziła się w Kijowie.
l do tego z hebrajskich rodziców.
W Kijowie trwała niegdyś chozarska rozpusta
i koczowniczych ludów posłowie
wróżyli przy magicznym księżycu...
Urodziłaś się w Kijowie — pamiętaj!
Stepowe perekoty—pole i rozmaj—ziele i mięta
połączyły się przy twoich urodzinach
i jak w babilońskich sakramentach
w takim rozgwarze misterium świętojańskie się zaczyna.
Te wersy w jakiś głęboki sposób współbrzmią z obrazami poezji Jewhena Małaniuka. On także był zakochany w Ginczance. Józef Łobodowski wspomina:
Któregoś dnia poznał ją, za pośrednictwem tegoż Tuwima znakomity poeta ukraiński, Jewhen Małaniuk. Wpadł do redakcji "Biuletynu Polsko-Ukraińskiego" niezwykle podniecony. "Macie – zawołał – nową, doskonałą poetkę!". Małaniuk natychmiast wtajemniczył Zuzannę w swoją teorię o kobietach. Uważał, że istnieją dwa podstawowe prototypy: Salome (albo Carmen) i Beatrycze (albo homerowska Nauzykaa). Reszta się nie liczy. Zuzanna bardzo się tą teorią przejęła, ale gdy ją zapytałem, do którego typu można ją samą zaliczyć, nie mogła się zdecydować. "No, pewnie – tryumfowałem – bo ani do jednego, ani do drugiego nie pasujesz! Ta teoria to jeszcze jedna malownicza fanaberia pana Eugeniusza. Możesz czuć się dumną, zrobiłaś na nim duże wrażenie!".
Wspomnienia z Równego
Jednak najpierw Zuzanna oczarowała samego Józefa. Stało się to jeszcze w Równym, przed zdobyciem przez nią warszawskiego Parnasu. Oto jak Łobodowski opisywał ich kontakty, podczas jego służby wojskowej w Równym.
O czym dwudziestoczteroletni poeta może rozmawiać ze wspaniałą szesnastoletnią dziewczyną, której podobają się jego wiersze? Od czasu do czasu z dołu dolatywał niezadowolony głos babci, która Zuzannę wychowywała. Nie znała dostatecznie dobrze języka polskiego i rozmawiała z wnuczką wyłącznie po rosyjsku. "Sanoczka, kto tiebia?", albo "Sanoczka, czto ty tak dołgo rozgowariwajesz z etim sołdatom?". "Babuszka – odpowiadała zazwyczaj Zuzanna – my wiediom litieraturnyj razgawor". Kiedyś stara przyłapała mnie w korytarzu. Podniosła pince-nez w złotej oprawie, obrzuciła mnie krytycznym spojrzeniem. Uprzedzając ewentualną indagację, zapewniłem energicznie: "Madam ja wied, wlublion w
Sanoczku tolko płatoniczeski!" (zakochany platonicznie). Babcia uśmiechnęła się z widoczną ironią, "Isz jewo! Nam charaszo izwiestno pra eti płatoniczeskija lubwi. (Znamy się na tych platonicznych miłościach!)". Sana śmiała się wesoło. W nagrodę otrzymałem podwójną porcję pocałunków. Ale nie tyle ile bym chciał. "Śmierdzisz koszarami i żołdackim juchtem". W Warszawie, gdy byłem już w cywilu i babci nie było już w pobliżu, wyglądało to trochę inaczej.
W literacko-artystycznych kręgach Warszawy piękna Zuzanna odniosła nadzwyczajny sukces. Jak wiadomo, poziom jej poezji docenił Tuwim, który chętnie promował młodzież i przed poetką otworzyły się drzwi redakcji, w której ukazał się drukiem jej tomik "O Centaurach". W przedmowie Łobodowskiego natrafiamy na niewielkie impresje z międzywojennego życia literackiego.
Widywano ich [Ginczankę i Tuwina – N, B.] stale w "Małej Ziemiańskiej". Gdy jakiś impertynent zapytał Zuzannę: "Czy pani jest kochanką Tuwima?", ta odparła spokojnie: "Za wysokie progi na moje nogi". Ale czy to była tylko opieka ojcowska starszego o dwadzieścia kilka lat, od dawna sławnego poety, czy coś więcej, trudno dociec. Że nie była jego kochanką – to pewne. Zdarzyło się któregoś wieczora, że pewien początkujący pisarz, po dobrze zakropionej kolacji, powiedział do Zuzanny: "Pani jest warta nocy!". Nie przypadło mi to do gustu, więc ostro zareplikowałem: "Jest pan w grubym błędzie. Zuzanna jest warta nie jednej, lecz tysiąca i jednej nocy!". Tamten chciał coś odpowiedzieć, ale Tuwim, który był przy tym obecny, śmiejąc się, zwrócił mu uwagę: "Panie, po tym, co pan usłyszał od Łobodowskiego, pozostaje panu tylko jedna opcja – natychmiast wyjść!". Winowajca posłusznie wyszedł. Zuzanna była zachwycona.
Dalej Łobodowski przytacza jeszcze jedną historię:
Niejednokrotnie chciała, żebym ją wziął na dancing. Nigdy do tego nie doszło – nie chciałem. Była mego wzrostu, a na wysokich obcasach, w których się lubowała, znacznie wyższa. Jako się rzekło, miała wielkie powodzenie, co przyjmowała z łaskawym uśmiechem, jako rzecz samą przez się zrozumiałą. Przez pewien czas zalecał się do niej Leon Pasternak. Wyglądało to dość zabawnie. Mały, krępy, niższy od niej o głowę, do tego z czaszką ogoloną na zero, niczym wzorowy funkcjonariusz GPU, nie miał najmniejszych szans. Ponadto Sana nie lubiła jego wierszy. Zemścił się w bardzo brzydki sposób, mianowicie, zamieścił w "Szpilkach" paszkwilancki wiersz, gdzie było coś o tym, że Zuzanna wyjdzie w końcu za aptekarza, który będzie zawijał proszki i pigułki w kartki, wyrywane z jej tomu wierszy "O centaurach".
To, że w "Szpilkach" zdecydowano się na umieszczenie tego ohydnego pamfletu, Józef Łobodowski wyjaśniał zbiorową zemstą, ponieważ wszyscy po kolei dostawali kosza od pięknej panny. Jednak jak wspomina Łobodowski:
W Warszawie nigdy nie brakowało jej adoratorów. Lubiła się nimi otaczać, zrażała ich, odchodzili, wracali. Zawsze podejrzewałem, że nawet zbliżenia fizycznego nie traktowała zbyt serio, czekała cierpliwie na miłość, która ją pochłonie bez reszty, która "przyjdzie sama". Czy przyszła?
O trudnym świecie relacji damsko-męskich, Zuzanna Ginczanka opowiada, jak można się domyślać, w alegorycznym wierszu "Futro":
O, rysie, żbiki i pumy wypchane najpuszyściej,
lisy o żółtych podszewkach i żółtych oczach ze szkła,
o, runo rozwieruszone, rozpięte płasko i chytrze,
poranki rozwieruszone,
napięte ciasno na snach;
o, grząskie, wilcze igliwo leśne jak sosen włosie,
chaosie niedźwiedziej szczeci,
zamęcie zmąconych dni —
— czeszę cię ostrą pogardą,
o, futro rozwianych mych wiosen,
sypkie, kosmate futro,
bez mięsa,
kośćca
i krwi.
Ostatnie spotkanie
Po raz ostatni Łobodowski i Ginczanka spotkali się przypadkowo latem 1939 rok. Józef zapytał Zuzanny, co zrobi jeśli wybuchnie wojna i poradził, żeby wyjechała do Hiszpani i odszukała matkę. Jednak ona odpowiedziała, że chce wrócić do Równego i przetrwać wojnę u boku babci.
Józef Łobodowski wspomina:
Na wiosnę 1939 roku ukazał się w "Wiadomościach Literackich" znamienny, choć artystycznie dość słaby wiersz Ginczanki, w którym powtarzał się refren: "Jakaż to wiosna? Miłosna. Jakaż to wiosna? Wojenna." Mało kto wiedział, kim był szczęśliwy bohater wojenno-miłosnej wiosny. Dowiedziałem się o tym od niego samego, gdyśmy się po wielu latach spotkali i poznali w Londynie. Nie żyje, ale nie jestem upoważniony, by podać jego nazwisko. Przez jakiś czas prowadził z nią korespondencję z Budapesztu, gdzie przebywał po klęsce wrześniowej. Ton listów Zuzanny z okupowanego przez bolszewików Lwowa stawał się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej minorowy, atmosfera, wytworzona w mieście, najwidoczniej napawała ją wstrętem, choć początkowo brała udział w różnych oficjalnych aktach, jak złożenie wieńców przed pomnikiem Adama Mickiewicza i Iwana Franko, czemu sowieckie władze okupacyjne nadały wyraźny polityczny charakter. Ale to było jeszcze przed aresztowaniem Broniewskiego i Czuchnowskiego. Zrodziła się inicjatywa, by Zuzannę przerzucić na Węgry, przez "zieloną granicę", ale z nieznanych mi powodów spaliła na panewce.
Zuzanna Ginczanka, Nowy Staw 1933. Fot: Muzeum Literatury / East News"Maj 1939"
Oto pełen przeczuć wiersz Ginczanki, pod tytułem "Maj 1939":
Raz wzbiera we mnie nadzieja,
raz jestem niespokojna.
Zbyt wiele rzeczy się dzieje –
coś przyjdzie: miłość lub wojna.
Są znaki, że przyjdzie wojna:
kometa, orędzia, mowy.
Są znaki, że przyjdzie miłość:
serce, zawroty głowy.
Kometa błysnęła nocna,
gazeta nadbiegła dzienna.
O wiosno, wiosno miłosna!
Nie, nie miłosna. Wojenna!
Pełnia nadeszła wiosenna
i snów ze sobą naniosła.
O wiosno, wiosno wojenna!
Nie, nie wojenna. Miłosna!
Czytam codziennie dodatki,
wnioski z dodatków snuję,
obrywam na kwiatkach płatki:
kocha. lubi. szanuje.
Brzemienna! Wróżebna! Wiosno
inna od innych wiosen!
Cokolwiekbyś mi przyniosła,
wszystko przyjmę i zniosę.
Na maju, rozstaju stoję
u dróg rozdrożnych i sprzecznych,
gdy obie te drogi twoje
wiodą do spraw ostatecznych.
Tęsknota nadciąga chmurą,
wieści przez radio płyną.
Czy pójdę, czy pójdę górą,
czy pójdę - doliną?
Ostatnie wersy wiersza odnoszą się do znanej polskiej pieśni, która pojawiła się w XVIII wieku na terenach Galicji, i istnieje też w ukraińskiej wersji: "Ty pidesz horoju, ty pidesz horoju, / A ja – dolynoju. / Ty rużeju stanesz, ty rużeju stanesz, / A ja – kalynoju!"
Oczywiście w tle pobrzmiewa też Salomonowa "Pieśń nad pieśniami".
Jakież to były siły niespożyte,
co się zebrały przy twojej kołysce w Kijowie?
Z wróżkami bajecznymi jaki natchniony architekt
pochylił się nad tobą w tajemniczej zmowie?
Właśnie tak, łącząc w sobie kilka narodów i krajów, dawne teksty i mity, stając się symbolem twórczych odkryć i najstraszniejszych kart historii XX wieku, Zuzanna Ginczanka nareszcie wróciła do ojczyzny.
Autorka: Natalia Belczenko, tłumaczenie z ukraińskiego na polski Joanna Majewska, maj 2022