Skąd wzięła się nazwa waszego duetu?
Kuba Ziołek: Lubię przewrotne i samoznoszące się nazwy. Nie ma słowa, które lepiej by oddawało paranoidalny charakter naszych czasów – kapitał jako pozytyw. To, co steruje światem, czego wszyscy pożądają, jednocześnie jest przyczyną najgorszych zbrodni i światowej nędzy. Sam uważam siebie za kapitalistę, lecz nie akceptuję dominującej wersji kapitalizmu monopoli i wielkich korporacji.
Rafał Iwański: Pewnego kwietniowego dnia jechaliśmy razem autem po Bydgoszczy, chyba wracaliśmy z jednej z pierwszych prób w duecie i szukaliśmy nazwy zespołu. Padały różne pomysły, ostatecznie wybraliśmy Kapital. Tak, to banał, ale wydaje się, że kapitał jest jednym z najpotężniejszych bogów współczesności. Wiosną 2013 czytałem fragmenty ''Tymczasowej Strefy Autonomicznej'' Hakima Beya i zapamiętałem coś w rodzaju przepowiedni autora – że pewnego dnia kapitał będzie się musiał nareszcie zmierzyć z wściekłością i przemocą, na jakie zasługuje.
W jaki sposób powstają wasze utwory, ile w nich improwizacji, ile kompozycji?
RI: Większość pomysłów na nasze utwory powstaje w wyniku improwizacji. Grając kilka koncertów zamknęliśmy je w ramy kompozycyjne, nadal traktując je jako dość otwarte formy. Ale podczas sesji nagraniowej w Borach Tucholskich, kiedy nagrywaliśmy ''No New Age'' (wydana na kompakcie w Bocian Records i na kasecie w Sangoplasmo), skupiliśmy się na doprecyzowaniu tych struktur. Nie da się ukryć, że brzmienie jest dla nas zawsze bardzo ważne. Brzmienie dopełniające się z rytmem czy pulsem.
KZ: Pierwsza płyta powstała spontanicznie. Została nagrana praktycznie ''na setkę'', z małą ilością dogrywek, na analogowy sprzęt i jest zapisem improwizacji, chwili, którą staraliśmy się ujarzmić podczas nagrywania. Z drugim albumem, jeszcze niewydanym, działamy bardziej metodycznie, mniej intuicyjnie. Nagrywamy ''korespondencyjnie''. Wychodzimy od pulsów i rytmów, które są podstawą dla praktycznie wszystkich nowych utworów i gramy bardziej punktowo, w sposób skupiony i skoncentrowany.
Jesteście czasami zdziwieni, jakie efekty udaje wam się osiągnąć na koncertach?
KZ: Ja jestem wiecznie zdziwiony, często nie kontroluję w 100% tego, co się dzieje podczas koncertów. Nie chodzi o przypadkowość. Czasem mam wrażenie, że bardziej instrumenty grają mną, niż ja nimi. Każdy z instrumentów ma potencjał, który wprawiony w ruch, zaczyna żyć swoim życiem, łączy się z innymi, wydobywa ich potencjały, tworzy nowe zaskakujące związki. Mnie jako muzyka naprawdę to interesuje, słuchacza może już niekoniecznie (śmiech).
RI: Nie tylko jesteśmy zdziwieni, a wręcz zaczarowani. Świadomie tego pragniemy – by być zdziwionymi, a nawet zadziwionymi. Dlatego gramy koncerty; mocny, świadomy, otwarty na elementy improwizacji i eksperymentu koncert może dać więcej, niż miesiąc grania prób.
W jednym z wywiadów Kuba porównał siebie, otaczających go muzyków i instrumenty do obiektów, które na siebie wpływają. Bez jakich obiektów (oprócz Rafała Iwańskiego i Kuby Ziołka) nie potraficie się obejść jako Kapital?
RI: Odkąd czytałem eseje Z'EVa, jakieś 10 lat temu, i miałem możliwość wielokrotnego wspólnego grania z nim – przekonałem się na własnej skórze, a potem tylko utwierdzałem, że tak właśnie jest. (Z’EV to pseudonim Stefana Joela Weissera, pochodzącego z USA perkustisty, który znacząco wpłynął na kształt muzyki industrial. W swojej pracy inspiruje się okultyzmem, mistycyzmem i muzyką perkusyjną z całego świata. Z’EV koncertuje w Polsce, często towarzyszy mu tworzony przez Rafała Iwańskiego i Rafała Kołackiego zespół HATI – przyp. fl). Wszystko jest ważne podczas tego wyjątkowego momentu jakim jest granie żywej muzyki! Instrumenty, ludzie, przestrzeń, czas, a nawet położenie geograficzne. Oczywiście akustyka pomieszczeń, parametry sprzętu nagłośnieniowego mają duże znaczenie, ale nie zawsze kluczowe…
KZ: Nie potrafię się obejść bez Rafała. Poza tym: Gitara Godin. Boss: RC-50, DD-6, Space Echo, PS-2, GE-7. Line 6 M5. EHX POG2. E-Bow. Metalowa nóżka od fotela ukradziona z pewnego klubu. Notatki. Tabaka, trochę alkoholu.
RI: Moje źródła dźwięku to: mikrofon kontaktowy zintegrowany z chińskim talerzem, na którym dokonuję operacji różnymi obiektami i smyczkiem, zespół efektów: distortion, octaver, delay, pitch shifhter, reverb, mały sampler. I co ciekawe – sygnały oraz szumy z perkusyjnego automatu analogowego, co sprawia że działa on raczej jako generator tonów i jest dość uzależniony od częstotliwości prądu. Przez to nieraz zmieniają się jego tony podstawowe, które emituje, albo też jego stabilność i pulsacja jest różna. Jest to ciekawe doświadczenie, początkowo bywało dla mnie stresujące, obecnie to dobry, chociaż nie do końca przewidywalny element zestawu. Coraz częściej używam padów perkusyjnych, zawsze miksera. Bez notatek też się u mnie nie obejdzie, bo granie w tym duecie oznacza nieustanne zmaganie się z zapisami ustawień tych wszystkich urządzeń.
Czy wasze zainteresowania i inspiracje muzyczne i intelektualne łączą się, czy raczej wzajemnie dopełniają?
KZ: Fajnie jest sobie pogadać, powymieniać się, omówić jakąś książkę, posłuchać jakiejś płyty, ale to wszystko nie ma większego znaczenia. Ostateczną weryfikacją jest sama muzyka. Ja wolę grać niż gadać.
Obydwaj współpracujecie z dziesiątkami muzyków. Jak to się stało, że Rafał Iwański i Kuba Ziołek zechcieli grać akurat ze sobą?
RI: Faktem jest, że gramy ze sobą od 2011 r. w ramach bydgosko-toruńsko-poznańskiego kolektywu Innercity Ensemble, który przeradza się w coraz regularniej występujący siedmioosobowy zespół. Do zrobienia czegoś w duecie skłonił nas koncert Richarda Pinhasa, który zagrał ze swoim synem Duncanem na If You Say So Festival w Bydgoszczy w kwietniu 2013 roku. Nie spodziewaliśmy się tego rodzaju muzyki: ściany dźwięku pełnej pulsacji i niebiańsko-piekielnego gitarowo-elektronicznego hałasu. Ja byłem w podwójnym szoku, bo w głowie miałem pierwszy polski koncert Pinhasa z Jerome Schmidtem i odpowiedzialnym za warstwę video Miloshem Luczynskim na CoCArt Music Festival w 2009 roku. Tamten koncert był wręcz delikatny, ambientowy, z poprawnymi loopami perkusyjnymi, partiami syntezatorów i przyjemnym dla oczu obrazem.
KZ: Wiosną 2013 roku Wojtek Krasowski zaproponował mi występ na festiwalu LDZ w Łodzi. Poczułem podskórnie potencjał kolizji dwóch światów: gitary elektrycznej i elektroakustyki, do czego walnie przyczynił się koncert Pinhasa w Bydgoszczy. Sam Richard wspomniał mimochodem, że chciałby kiedyś przyjechać do Polski, zagrać kilka koncertów, że szuka muzyków, towarzyszy… Nasze więzy z Rafałem i Richardem zaczęły się w dziwny i zupełnie niespodziewany dla nas sposób zacieśniać.
Polska publiczność niezbyt dobrze orientuje się w historii francuskiego rocka i muzyki elektronicznej, o wiele bardziej popularna jest tutaj muzyka niemiecka. Jak poznawaliście muzykę Pinhasa, które momenty są dla was najbardziej inspirujące?
KZ: Ja poznałem Pinhasa dzięki Rafałowi, jakoś w 2012. Francuska muzyka rockowo-awangardowo-elektroniczna jest w Polsce nieznana zapewne z tego samego powodu, dla którego jest nieznana muzyka włoska, szwedzka, czy japońska. Kwestia szkód, jakie wyrządziło muzyczne wychowanie na radiowej Trójce w naszym kraju, jest warta osobnej dyskusji.
Dla mnie strzałem w sam środek tarczy są płyty nagrane z Merzbow, szczególnie ''Keio Line'' i ''Rhizome'' (Masami Akita, japoński klasyk muzyki noise - przyp. fl). Jednak prawdziwa wartość tej muzyki objawia się na żywo. Genialne skomponowany i ustrukturyzowany krystaliczny hałas, stworzony przy pomocy najbardziej skompromitowanego instrumentu w historii muzyki – gitary elektrycznej.
RI: Przyznam szczerze, że do roku 2008 nie słyzałem o Pinhasie, zaprosiliśmy go na CoCArt Music Festival (razem z Rafałem Kołackim z zespołu HATI jestśmy jego kuratorami) pod wpływem sugestii Darka Brzostka. Decyzja okazała się bardzo dobra – koncert jego tria zebrał bardzo dobre recenzje publiczności, kilka osób przyjechało specjalnie na pierwszy polski koncert Richarda.
Jego występ nie był dla mnie przeżyciem, raczej poprawną, wręcz ambientową muzyką... Prawdziwe uderzenie przeżyłem rok później, kiedy poznałem album ''Keio Line''. Od niedawna odkrywamy kolejne płyty Pinhasa, jak. np. albumy grupy Heldon z lat 70-tych. Nie znam za bardzo jego dyskografii, poza kilkoma mocnymi płytami solowymi, albumu z Merzbowem oraz także świetnej, ale całkiem innej płyty nagranej w duecie z Pascalem Comelade.
Nie wiem jak wytłumaczyć fakt, że tak późno poznaliśmy Richarda Pinhasa... Wystarczy posłuchać jego płyty nagranej z japońskim perkusistą Yoshida Tatsuya, by zdać sobie sprawę z przytłaczającego talentu i potencjału tego muzyka.
Kiedy powstał pomysł na współpracę z Pinhasem?
RI: Richard kilka razy dawał sygnały, że z chęcią by z nami pograł, jednocześnie nie był zachwycony pomysłem współpracy ''korespondencyjnej''. Jasno dał nam do zrozumienia, że interesuje go jedynie wspólne żywe granie w studio i na scenie. Wydaje się, że Unsound jest jednym z niewielu festiwali w Polsce, który był w stanie sprostać temu zadaniu. Organizatorzy festiwalu na kilka dni wynajęli nam salę prób i studio, dzięki temu możemy przygotować się do koncertów i nagrać wspólny materiał.
KZ: Utwór ''The Third Mind'' został przygotowany przez nas drogą ''korespondencyjną'', na bazie nagrań z lata 2014 roku, które otrzymaliśmy od Richarda. Ale to wyjątek, pracowaliśmy tak dla potrzeb promocji tej specjalnej kooperacji.
Jakie plany ma Kapital?
RI: Plan jest taki, by do końca tego roku skończyć drugi album i wydać go w pierwszych miesiącach 2015 roku. Mamy już nawet tytuł, powiedzmy tylko tyle, że to druga część trylogii, rozwinięcie naszego debiutu. W marcu 2015 zagramy trasę koncertową po Polsce, mamy już kilka potwierdzonych zaproszeń (chętnych organizatorów prosimy o kontakt!). Niebawem lecimy do Norwegii, by zagrać nad kołem podbiegunowym podczas Insoma Festival w Tromsø. A w maju 2015 odwiedzimy chyba kilka miast Niemiec, Belgii i może Francję.
KZ: Z Innercity Ensemble zagramy trasę w listopadzie, w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu i Krakowie. Nie przegapcie tych koncertów…
RI: Wróciliśmy niedawno z graniem koncertów HATI, równocześnie we wrześniu rozpoczęliśmy współpracę z Mazzollem. Premierowy koncert tego tria już 14 listopada w warszawskim Mózgu. Kuba właśnie zmiksował jeden nasz utwór z toruńskiej sesji, który niebawem pojawi się w sieci.
Wywiad przeprowadzona w październiku 2014 roku, dzień później muzycy rozpoczęli próby przed krakowskim występem z Richardem Pinhasem.