Właśnie zaczęliśmy rozmawiać o amerykańskim jazzie: czy on jest amerykański czy już nie ma tych granic?
Na pewno powstał w Ameryce, na pewno do tej pory ten jazz ma najwyższy poziom. Ale w ten sposób można by powiedzieć, że elektryczność też jest amerykańska, bo Edison to wymyślił. Jazz stał się własnością świata, bo jazz jest tylko jeden: nie jest własnością amerykańską czy europejską, czy francuską. Przekonałem się, że od najdawniejszych lat, jak ktoś nie bardzo jeszcze umiał jazz zagrać, tak jak trzeba, to go nazywał euro jazz. Ale to nie żaden inny gatunek, a nieporadność najczęściej. Amerykanie też mieli problemy: przez długie lata mieli ten jazz tylko i wyłącznie na wschodnim wybrzeżu, a jak zaczęli go grać na zachodnim, czyli tzw. west coast, to też to było nieporadne początkowo. Potem jak się nauczyli, to przestali to nazywać west coastem i tyle właściwie.
Skąd się wziął tzw. Polish Jazz, który stał się ważną częścią jazzu europejskiego i jazzu w ogóle?
Ja w ogóle nie wierzę, że coś takiego istnieje. Jest seria płyt "Polish Jazz", ale to dlatego, że są robione w Polsce i nic więcej. To nie jest odmienny rodzaj jazzu,
Dlaczego w takim razie wszyscy mówią, że jest polski jazz.
Nie zgadzam się z tym. Jest jazz oparty na polskim folklorze, zwłaszcza Zbyszek Namysłowski, on na pewno będzie tu innego zdania. Ale Zbyszek Namysłowski gra jazz tak, jak grają go Amerykanie, tylko używa motywów polskich i koniec. Polish Jazz - ta nazwa może się przyjęła, bo był taki moment, powiedzmy na przełomie lat 60. i 70., kiedy rzeczywiście jazz w Polsce stał na bardzo wysokim poziomie w porównaniu z całą Europą. Dlatego się o nim mówiło.
Pytam dlatego, bo polski jazz to znana marka. O francuskim czy niemieckim jazzie nikt tak nie mówił.
Mówią. Francuski jazz jest, a jakże. Oni próbują to wylansować za wszelką cenę. W zasadzie jazz jest własnością każdego poszczególnego muzyka. Nie ma Polish Jazz’u, jest jazz taki, jaki gra Namysłowski, taki, jak gra Stańko, i to jest tylko i wyłącznie "Stańko jazz" czy "Namysłowski jazz". Każdy gra w jakiś sposób siebie i jeśli się wychował w Polsce i pewne typowe zaśpiewy mu w głowie pozostały, to one wylezą tak czy inaczej. Nie znoszę pojęcia, że jest jakaś szkoła jazzowa. Bo szkoła jazzowa polega na tym, że jakaś grupa stara się grać w podobny sposób. To jest dla mnie zaprzeczenie jazzu.
Zbigniew Namysłowski i Tomasz Stańko to jazzmani najwyższej klasy.
Żeby być jazzmanem najwyższej klasy, trzeba znaleźć swój własny indywidualny styl. Wszyscy tego szukali. Mogą być muzycy, którzy nie mają tej indywidualności, grają dobry jazz, poprawny jazz, ale nie swój i to już nigdy nie będzie się zaliczało do najwyższej klasy. A jeszcze bardziej mnie drażni, że wciąż pojawia się kilka postaci, które uważają, że one tutaj są mistrzami i zrewolucjonizują świat. Takich muzyków to jak na razie może było z pięciu na całym świecie. Najczęściej tych, którzy zmieniają świat na siłę, po paru latach nikt nie pamięta.
O jakich pięciu muzykach pan mówi?
Armstrong, Parker, Davis, Coltrane. Nie wiem, kogo jeszcze można dołożyć, może Ellingtona. Oni zmieniali rzeczywiście cały profil muzyczny, wszystko po nich było inne, takich innych nie bardzo mamy.
Czyli po latach 60. już nikt nic takiego nie zrobił?
Czy ja wiem... Potrzeba czasu, żeby to się sprawdziło. Przecież na Parkera wszyscy klęli, że jest idiotą, jak zaczynał grać. Potem się okazało, że jest geniuszem. Kiedyś publiczność uciekała z sali, jak był Coltrane, a w tej chwili to jest normalne granie. Wymieniłem nazwiska, które dokładnie zmieniły wszystko. Nikt po tym już nie grał tak, jak grało się wcześniej. Ale jest wielu takich, którzy wprowadzają jakieś elementy zupełnie nowe, tylko drobne, nie zmieniając całości i tych jest więcej oczywiście. Ale w tej chwili jest brak przywódcy. Brak kogoś, kto byłby jak Davis - kiedyś wszyscy patrzyli, co on zrobi na następnym koncercie. Takiego faceta w tej chwili nie ma. To trochę jest złe. Ale ten ktoś się pojawi prędzej czy później.