Mówiłeś o niezachowanych obrazach olejnych – wiemy, że Schulz miał ich dużo we własnym domu, rozdawał też przyjaciołom. Jedyny znany dziś, również z kolekcji Muzeum Literatury i prezentowany na wystawie, to dość późne znalezisko, z lat 90. Od lat wiele badaczek i miłośników Schulza ma nadzieję na to, że jednak odnajdzie się rękopis powieści "Mesjasz", o ile rzeczywiście kiedykolwiek powstała, niedawno Łesia Chomycz odnalazła z kolei opublikowane pod nazwiskiem Marceli Weron, najpewniej pseudonimem Schulza, opowiadanie "Undula". A czy bazując na świadectwach dotyczących wojennej historii Drohobycza i losów ludzi, którzy posiadali prace Schulza, można liczyć na to, że odnajdą się jeszcze jakieś nieznane dziś obrazy?
Wydaje mi się, że to możliwe. Do momentu, kiedy na początku lat 90. wypłynął obraz "Spotkanie", na aukcji w Łodzi, gdzie mieszkał Stanisław Weingarten, któremu artysta ten obraz podarował, wszyscy wiedzieliśmy ze świadectw, że Schulz malował obrazy olejne, ale nikt nie widział takiego obiektu na własne oczy. Jego pojawienie się na aukcji było wielkim zaskoczeniem. Moim zdaniem to możliwe, by odnalazły się kolejne. Jestem historykiem sztuki, nie literaturoznawcą, więc odnalezienie tego świętego Graala, jakim jest "Mesjasz", mniej by mnie fascynowało niż odkrycie nieznanego obrazu olejnego.
Schulz wieloma swoimi pracami — rysunkami, grafikami i obrazami — obdarowywał swoich przyjaciół. Był artystą, który uważał, że w ten sposób sztuka powinna się realizować. Mniej zależało mu na instytucjonalnym sposobie funkcjonowania sztuki, uważał, że jej sens sprowadza się do bezpośredniego obcowania z dziełem — gdy ktoś bliski otrzymuje obraz w prezencie, zawiesza go na ścianie w domu i codziennie może na niego patrzeć w swoim zwykłym otoczeniu. Dużo prac więc faktycznie rozdał. W domu Weingartena oraz lwowskim domu brata artysty, Izydora Schulza, całe ściany obwieszone były jego obrazami. W większości były to osoby z kręgów żydowskich, więc szanse na to, by po wojnie te obrazy się zachowały, są niestety niskie.
Wiele z tych prac przepadło wraz ze śmiercią właścicieli, zostało zniszczonych lub rozgrabionych przez szabrowników w opuszczonych domach zaraz po wojnie. Z drugiej strony okręg lwowski wraz z Drohobyczem był na celowniku konkretnych esesmanów, którzy również takie kolekcje rozgrabiali. Jacek Staniszewski opowiedział mi ostatnio o hitlerowskim zbrodniarzu Pieterze Mentenie, który działał w obwodzie lwowskim jeszcze przed wojną, miał zawczasu przygotowaną całą listę dzieł sztuki, bardzo dobrze wiedział, co kto posiada. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy doczekali się więc w ciągu kilku lat jakiegoś odkrycia. Gdyby odnalazł się jeszcze jakikolwiek obraz olejny Schulza, byłoby to wielkim wydarzeniem.
Przeglądając archiwum Jerzego Ficowskiego, który zgromadził świadectwa mnóstwa ludzi, którzy znali Schulza za jego życia, odnajdziemy listy z nie tak odległych czasów, z lat 70. i 80., gdzie pojawiają się informacje o tym, że ktoś posiada konkretną pracę Schulza. Wiemy, że ktoś w tamtym momencie je posiadał, ale do tej pory nie były nigdzie prezentowane, w niektórych przypadkach znamy jedynie czarnobiałe reprodukcje, które ci ludzie przesyłali Ficowskiemu. Nikt jednak tych prac u tych ludzi i ich spadkobierców jeszcze nie przebadał i nie skatalogował. Nawet to, o czym wiemy, że przetrwało wojnę u konkretnych osób, np. Józefiny Szelińskiej, narzeczonej Schulza, po wojnie mieszkającej w Gdańsku, jest jeszcze niedokładnie przebadane. Nie ma wśród nich zapewne obrazów olejnych, ale są rysunki oraz pastele.
A w jaki sposób tak duży zespół prac Schulza trafił do zbiorów Muzeum Literatury?
Proweniencja tych zbiorów, bez których dziś właściwie nie da się przygotować żadnej monograficznej wystawy Schulza, jest nieco sensacyjna, związana ściśle z biografią Schulza. Już w momencie, kiedy mieszkał on w drohobyckim getcie, w roku 1942 i wiedział, że raczej wojny nie przeżyje, zdecydował się na pragmatyczny gest — popakował to, co przy sobie wtedy miał, czyli dużo prac plastycznych i rękopisów, w sklecone naprędce kartonowe teczki. Słusznie uznając, że w ten sposób będą one miały większe szanse na przetrwanie, postanowił rozdać je osobom z aryjskiej strony. Wiemy, że przygotował ich kilka, do naszych czasów zachowały się dwie.
To właśnie teczki, które zakupiło Muzeum Literatury, pierwszą jeszcze w latach 60. Schulz podarował je swoim kolegom ze szkoły — uczniowi Samuelowi Goldbergowi i nauczycielowi Zbigniewowi Moroniowi. Co ciekawe, kiedy Ficowski korespondował z Moroniem, ten już po wojnie pisał mu, że otrzymał od Schulza taką teczkę, ale gdzieś ona zaginęła. Kiedy zmarł, jego brat odnalazł tę teczkę pomiędzy szpargałami Moronia, co wówczas też było dużym zaskoczeniem. Ficowski namówił go, by teczkę tę sprzedał do zbiorów Muzeum Literatury.