Każda pasja musi mieć gdzieś swój początek. Zanim Kott zaczął pisać o Szekspirze, długo go przyswajał, uwewnętrzniał. Początkowo nieświadomie i niejako przypadkiem, potem coraz bardziej celowo. Czytał dramaty, oglądał spektakle. Poprzez pryzmat tragedii Szekspira zobaczył również własne doświadczenie, prywatne i historyczne.
W trybach Wielkiego Mechanizmu
W II wojnę światową wszedł "z bagażem najróżniejszych doświadczeń i fascynacji intelektualnych, wyszedł z niej jako historiozof, marksista" - pisze Grażyna Borkowska w eseju "Jan Kott, 'trickster' ". Młodzieńcza fascynacja marksizmem była udziałem licznego grona intelektualistów. Wielu jednak po pierwszym kontakcie z Sowietami szybko i na zawsze otrząsnęło się z zauroczenia. Kott zaś, mimo pobytu na początku wojny w okupowanym Lwowie, w 1944 roku został członkiem PPR, wstąpił do Armii Ludowej. Być może dlatego, że, jak pisał Adam Michnik, "chciał być w zgodzie z Historią. Chciał wybrać rodzaj strachu. Chciał być po stronie postępu, nowoczesności, reform społecznych" ("Ukąszenie Gogola albo o straconych złudzeniach"). W czasie wojny miał okazję zobaczyć toczące się koło historii, miażdżące wszystko, co spotkało na swej drodze. Widział dwie siły, z których jedna dawała mu jakąś szansę na przeżycie. Tylko dwie, bo co do aliantów i ich pomocy dla Polski nie miał złudzeń. Wierzył natomiast w potęgę militarną Armii Czerwonej. Jak sam pisał: "marksizm uczył mnie praw historii, pozwalał jej zawierzyć. Kiedy wstąpiłem do AL, przestałem się bać".
Rosja była straszna, ale i potężna. W jej groźnym cieniu można było znaleźć schronienie. Kott chciał być po tej stronie, po której była racja historyczna, wierzył w rozumność historii.
Pogłębioną analizę swojego związku z komunizmem przeprowadził w eseju "Rzecz o ukąszeniach". Pisał o błędzie własnym i innych polskich intelektualistów jego pokolenia, o tym, co Czesław Miłosz nazwał "ukąszeniem heglowskim". Kott dodawał, że w "ukąszeniu heglowskim po raz pierwszy jest ukąszenie historią". Po 1945 roku wielu uwierzyło, że historią można sterować, że w imię jej tworzenia każdy czyn będzie usprawiedliwiony. Że można dużo, a może i wszystko, wytłumaczyć, zasłaniając się historyczną koniecznością.
Nie podejmując próby zanalizowania związków Jana Kotta z komunizmem, nie badając tych trudnych i dwuznacznych początków, nie sposób w pełni zrozumieć jego twórczości. Bez osobistego przeżycia lat powojennych, doświadczenia okresu stalinizmu i spojrzenia nań "od wewnątrz", Kott nie mógłby napisać "Szekspira współczesnego". Nie powstałby esej "Królowie", którego głównym bohaterem jest koło historii, bezlitosny mechanizm, wynoszący ludzi na sam szczyt i zaraz potem strącający ich na dno. Kott na własnej skórze odczuł, jak ten mechanizm działa.
"W jednej z najpiękniej iluminowanych angielskich Biblii [...] ukazane jest obracające się Koło Fortuny z czterema wizerunkami Króla. Na pierwszym z nich, z lewej strony koła, jest on młodzieńcem o rozwianych włosach, z koroną w wyciągniętej ręce: Regnabo. Na samym szczycie Koła, jak na tronie, siedzi władca jeszcze ciągle młody z koroną na głowie i z berłem w ręku: Regno. Po prawej stronie tego samego obracającego się Koła Król z osiwiałą brodą spada w dół. Berło już mu wypadło z rąk i korona odpadła: Regnavi. U samego dołu leży władca bosy i na pół nagi, bez berła i korony: Sum sine regno. Ale Koło dalej się obraca." (Jan Kott, "Przedmowa autora do drugiego wydania", w: "Szekspir współczesny", Kraków 1997, s. 10)
Tragiczny, szekspirowski wymiar okresu stalinizmu Kott zobaczył jednak i opisał znacznie później. W pierwszych latach powojennych jeszcze nie wiedział, że jest trybikiem w Wielkim Mechanizmie. Był zajęty tworzeniem historii. Tak mu się wówczas wydawało.
W obronie "zielonej małpy"
Dla Jana Kotta powojenne przyswajanie Szekspira łączyło się przede wszystkim z uprawianiem krytyki teatralnej. Wielkie interpretacje dramatów zaczęły się skromnie - od pisania recenzji ze spektakli, również tych szekspirowskich.W połowie lat czterdziestych teatr stanowił zaledwie margines jego działalności krytycznoliterackiej. Bardziej zajmowały go powieści XIX-wieczne, Wolter i Diderot (już wkrótce miał poświęcić się na kilka lat literaturze Oświecenia), zagadnienie awansu społecznego, socjalistyczna ekonomia i gospodarka. To właśnie tym kwestiom poświęcił najwięcej uwagi, kiedy w 1944 roku znalazł się w Łodzi, w redagowanej przez Stefana Żółkiewskiego "Kuźnicy".
"Kuźnica" była pismem grupy lewicowej inteligencji, propagującym filozofię marksistowską. Jednocześnie jednak - trybuną myśli różnorodnej, miejscem gorących polemik i ścierania się poglądów. Publicyści "Kuźnicy", jak pisał Czesław Miłosz w tekście "Kott wędrownik", "starali się łączyć ideologię komunistyczną z Oświeceniem, nie bez cichej opozycji do Moskwy, bo 'my to lepiej zrobimy niż oni'. [...] Co prawda, ten heroiczny okres trwał krótko, ale warto w biografii Kotta go odnotować".
Intelektualiści z kręgu "Kuźnicy" nie bez powodu dostali przydomek "wściekłych" - radykalni i bezkompromisowi, bezlitośni w atakach na wrogów ideologicznych, niestrudzenie zwalczali "wstecznictwo" i metafizykę. Podstawowym zagadnieniem i naczelnym hasłem programowym stał się dla nich realizm. Chcieli zmieniać oblicze literatury, stawiać przed nią nowe zadania - wzorem było Oświecenie, myśl encyklopedystów, a także powieść realistyczna, zakotwiczona w historii. Realizm postulowany przez publicystów "Kuźnicy" był jednak jeszcze pozbawiony przedrostka "soc-". Miał zawierać się w koncepcji filozoficznej pisarza, w jego sposobie przedstawiania stosunków łączących jednostkę i społeczeństwo.
Główne pole ideologicznej walki stanowiła literatura, jednak i dla podnoszącego się z gruzów teatru znalazło się na łamach "Kuźnicy" trochę miejsca. Jak pisze Eleonora Udalska, pierwsze lata powojenne był to "czas erupcji zainteresowania krytyką jako formą uczestnictwa we wspólnym życiu. Niemal każdy pisarz, publicysta i krytyk literacki zabiera głos w sprawach teatru, niektórzy spośród nich pozostaną na stałe w fotelu recenzenta teatralnego" ("Krytyka teatralna. Rozważania i analizy").
Jan Kott w pierwszym okresie działalności "Kuźnicy" dopiero wokół tego fotela krążył, jeszcze nie zajął go na dobre. Pisywał wówczas do różnych czasopism, w samej "Kuźnicy" jednak ukazało się zaledwie kilka recenzji jego pióra. I tylko jedna szekspirowska - "Otello w Łodzi", ze spektaklu Henryka Szletyńskiego (Teatr Wojska Polskiego, 1948).
Zgodnie z założeniami programowymi pisma, Kott postulował takie odczytanie sztuk elżbietańskich, aby udało się wydobyć z nich realizm. Niezafałszowany obraz rzeczywistości renesansowej, wielkie namiętności, brutalność i autentyzm, wulgarność i plebejskość. Drażniły go dotychczasowe interpretacje "Hamleta" i "Snu nocy letniej". Chciał oglądać Szekspira niezafałszowanego, bez upiększeń i estetycznych ornamentów.
Wydaje się, że żądanie to było w przypadku Kotta postulatem szczerym. Tyle że mało realnym. Dość szybko odkrył, że jego walka o "Szekspira realistycznego" spotyka się z niechęcią i podejrzliwością. Wcale nie "wsteczników", przeciwnie - ludzi, którzy równie gwałtownie zwalczali "mieszczańskie tradycje" i teoretycznie znajdowali się po tej samej co on stronie barykady. Kott nie docenił radykalizmu innych "postępowców". Nawet klasycy - tacy jak Fredro, Molier czy właśnie Szekspir - zaczynali być wówczas ideologicznie podejrzani. Polityka kulturalna nieuchronnie zmierzała w kierunku dostosowywania ich twórczości do aktualnych potrzeb.
Kott staczał zacięte boje o obecność klasyków w repertuarze teatrów polskich. W obronie ich dzieł wdawał się w polemiki ze znacznie bardziej "postępowymi" krytykami. Takimi na przykład, jak Jan Nepomucen Miller, który w 1946 roku ostro wystąpił przeciwko Szekspirowi. "Nazwał go [...], cytując Woltera, 'zieloną małpą'. Na to Bohdan Korzeniewski, broniąc prawdy historycznej, oświadczył, że Wolter nazwał Szekspira jedynie 'małpą', a nie 'zieloną małpą'" - odnotowywał Kott w tekście "O sztukach współczesnych, Szekspirze i Millerze".
Miller niechętnie widział sztuki Szekspira w polskich teatrach. Skoro jednak nie można było całkowicie owych sztuk z repertuaru wyrugować, wysunął postulat takiego ich przerabiania i podkolorowywania, żeby stały się aktualne i ideologicznie "słuszne". Kott ów pomysł wyszydził:
"Nie będę bronił Szekspira ani przeciwko Wolterowi, ani Millerowi. Ale skoro już cytujemy klasyków, przypomnę Diderota, który w 'Paradoksie o aktorze' pisał: 'Szekspir jest jak posąg św. Jana Chrzciciela w katedrze Notre Dame, prymitywny i barbarzyński, ale tak ogromny, że wszyscy możemy przejść pomiędzy jego nogami, nie zawadzając głową o genitalia.' [...] Czyżby Jan Nepomucen Miller zawadził?..." ("O sztukach współczesnych, Szekspirze i Millerze", w: Postęp i głupstwo, Warszawa 1956, t. 2, s. 111)
Linia "jednej prawdy"
Pod koniec lat czterdziestych ideały młodych "wściekłych" stopniowo zaczęły być przez oficjalną propagandę przycinane do obowiązującego wzorca, upraszczane i spłycane. Ze śmiałych żądań przeistaczały się w sztywne dogmaty. Dla rozmachu i wolnomyślicielstwa zaczynało w profesji krytyka - choćby i zapalonego marksisty - brakować miejsca.
"Ocena wartości estetycznych teatru schodzi na drugi plan. Najważniejsze są treści polityczne i swoista dydaktyka społeczna. Rola krytyka jest rolą 'dyżurnego ideologa'. Krytyk [...] staje się tłumaczem wartości ideologicznych, rozumianych według aktualnej propagandy." (Eleonora Udalska, "Krytyka teatralna. Rozważania i analizy", s. 196)
Czy Jan Kott już wówczas był takim właśnie "dyżurnym ideologiem"? Chyba jeszcze nie. Był wierzącym marksistą, do pewnego stopnia idealistą, propagował realizm, ale jednocześnie domagał się poszanowania dla klasyki literatury. Obdarzony wybitną inteligencją i poczuciem humoru, zaciekle wprawdzie zwalczał "mieszczańskie" i "reakcyjne" tradycje, jednak równie gwałtownie i bez cienia litości wyszydzał ignorancję i coraz bujniej pleniące się wokół idiotyzmy. Przekonany o swojej racji, pełen wiary i zapału, nonszalancko wykpiwał tych entuzjastów przemian, którzy przekraczali granice zdrowego rozsądku. Pozwalał sobie na wiele, nie wyczuwał jeszcze zagrożenia.
A zagrożenie nabierało coraz bardziej realnych kształtów. Jesienią 1948 roku zaczęły się czystki w szeregach socjalistów, pojawiły się pierwsze głosy o "odchyleniu prawicowo-nacjonalistycznym".
Rewolucja nie ominęła także sztuki. We wrześniu 1948 roku zaczęły pojawiać się w prasie polskiej pierwsze artykuły o Andrieju Żdanowie (jako teoretyku realizmu socjalistycznego), w "Kuźnicy" na nowo rozgorzała dyskusja wokół realizmu, propagowane były najnowsze teorie, które ostatecznie miały zostać uznane za obowiązujące w styczniu 1949 roku w Szczecinie, na zjeździe ZLP.
Jednocześnie zaczynała się nowa, odgórnie narzucona polityka kulturalna, polegająca na centralizacji zarządzania kulturą i oświatą, formalnym wiązaniu środowisk artystycznych ze strukturami partyjnymi. "Krytyka, otrzymawszy rangę instancji politycznej, uzyskała prawo do głoszenia zależnej od oficjalnej linii 'jednej prawdy'. Linia 'jednej prawdy' wyznaczyła najsmutniejszą kartę w historii powojennej krytyki teatralnej" - pisze Eleonora Udalska.
"Wściekła", ale na swój sposób wolnomyślicielska "Kuźnica" nie pasowała już do nowej rzeczywistości. W grudniu 1948 roku pierwszy, łódzki okres jej istnienia został więc ostatecznie zamknięty, wkrótce miała zostać połączona z "Odrodzeniem" i przemianowana na "Nową Kulturę". Redakcję przeniesiono do Warszawy, nowym naczelnym został Paweł Hoffman. Publicyści, którzy tworzyli czasopismo od podstaw, teraz rozproszyli się po całej Polsce.
Wielki Mechanizm przesunął się niemal niedostrzegalnie, o ćwierć obrotu. Kott, który jeszcze niedawno pełen zapału i ideałów mógł wierzyć w bliską sławę, mógł powiedzieć sobie z wiarą: regnabo, w 1949 roku nagle znalazł się na bocznym torze, w bezpiecznej odległości od politycznego centrum. Jednak jeszcze nie sine regnum. Dostał bowiem swoje królestwo - tytuł profesora na Uniwersytecie Wrocławskim i katedrę literatury romańskiej (rok później przeniósł się na polonistykę i zaczął wykładać literaturę Oświecenia). Właśnie wtedy otrzymał również fotel recenzenta teatralnego. W lipcu rozpoczął stałą współpracę z wrocławską "Gazetą Robotniczą".
Poza analizami literatury oświeceniowej i sporadycznymi tekstami okolicznościowymi (na przykład esejem "Największy humanista naszych czasów" napisanym z okazji siedemdziesiątych urodziny Józefa Stalina) w "Gazecie Robotniczej" oraz "Sprawach i Ludziach", jej cotygodniowym dodatku społeczno-kulturalnym, Kott pisał przede wszystkim o teatrze. O nawet ograniczonej autonomii sztuki nie mogło być wówczas mowy. Sztuka miała swoje zadanie do spełnienia, miała być społecznie użyteczna. W 1951 roku Jan Kott tak więc określał podstawowe cele nowego teatru:
"Teatr powinien spełniać służebną rolę w stosunku do budowanej zwycięsko w Polsce bazy socjalistycznej. Odgrywać czynną rolę w wielkim procesie tworzenia narodowego frontu do walki o pokój i realizację Planu 6-letniego. Musimy ogromny dorobek teoretyczny VI Plenum KC PZPR przetłumaczyć na język praktyki teatralnej, aby określić, jaką drogę przeszedł nasz teatr i postawić przed nim nowe zadania."(Jan Kott, "O teatr godny naszej epoki", "Sprawy i Ludzie" 1951 nr 12, s. 3.)
Dyżurny ideolog
Teresa Wilniewczyc zauważa, że Kott propagował obowiązujące idee z większym nawet zapałem, niż to było konieczne, gorliwiej niż pozostali krytycy tego czasu. Żaden z nich nie napisał tekstu takiego jak "O teatr godny naszej epoki", "tak afirmującego politykę totalitarnego systemu" (Teresa Wilniewczyc, "Dwa kierunki uderzenia", "Notatnik Teatralny" 2002-2003 nr 27, s. 26).
Lata 1949-56 to chyba w biografii Jana Kotta czas najmocniejszego oddziaływania "heglowskiego ukąszenia". Jak sam przyznawał, wiary w komunizm już wówczas nie miał. Wciąż jednak pragnął być w głównym nurcie historii, nie stracić wpływu na wydarzenia. Przyjął więc narzuconą mu rolę "dyżurnego ideologa", zgodził się na nową rzeczywistość i na swoje w niej miejsce.
Pisał wówczas przede wszystkim recenzje. Także z nowych, socrealistycznych sztuk. Daleko odszedł od ideałów wczesnej "Kuźnicy", na realizm w tamtym wydaniu nie było w nowej rzeczywistości miejsca. Jednak socrealistyczny dramat - pełen uproszczeń, z papierowym podziałem na czarnych i białych bohaterów - nie bardzo mu się podobał. Wypowiadał się o nim bez entuzjazmu, uważał, że nowym sztukom brak prawdziwych ludzkich konfliktów, które "były zawsze krwią każdego wielkiego utworu dramatycznego" (Jan Kott, "Nie ma dramaturgii bez konfliktów", "Sprawy i Ludzie" 1952 nr 68, s. 3). Spór między "majstrem-nowatorem a majstrem-tradycjonalistą" to trochę za mało. Prawdziwie wartościowa sztuka powinna być napisana inteligentnie, ciekawie, powinna być zdolna do konkurowania z dziełami klasyków.
Wciąż pisał o inscenizacjach Moliera, Fredry - i Szekspira. Podkreślał, w tym akurat wierny swoim przekonaniom z czasu "Kuźnicy", że wolno i należy ich wystawiać. Szekspira nawet po 1949 roku nie zamierzał oddawać bez walki. Obok tekstów programowych i relacji z wystawień sztuk socrealistycznych, zaczął wówczas pisać właśnie o spektaklach szekspirowskich - "a były to recenzje - jak zauważa Teresa Wilniewczyc - które początkowały ważną i oryginalną refleksję o dramacie Szekspirowskim". To właśnie z nich narodziły się "Szkice o Szekspirze".
Czujność, bezwzględność, gust
Kottowe "zjadanie Szekspira" bywało w latach pięćdziesiątych bolesne dla tych, którzy dostarczali mu teatralnej strawy. Potrafił być obcesowy i bezlitosny, mimowolnie zdarzało mu się wyrządzać krzywdę reżyserom spektakli, z których pisał recenzje.
"Z Szekspirem ciągle jest na naszych scenach niedobrze. Trzeba to sobie wyraźnie powiedzieć, jesteśmy dopiero na początku drogi do nowego realistycznego, renesansowego i humanistycznego Szekspira. I dlatego każde szekspirowskie przedstawienie wymaga szczególnie czułej i czujnej uwagi." (Jan Kott, "Szekspirowskie nieporozumienia", "Gazeta Robotnicza", "Sprawy i ludzie" 1953 nr 4, s. 1)
Jest to początkowy fragment "Szekspirowskich nieporozumień", recenzji z wystawionego w 1953 roku w Teatrze Polskim we Wrocławiu "Snu nocy letniej" w reżyserii Wilama Horzycy. Słychać w tym tekście wciąż wołanie o realizm i prawdę emocji. Ale pojawia się również nowy, groźny ton, zwłaszcza w słowach o "czujnej uwadze". "Sen nocy letniej", z dekoracjami Leonarda Torwirta - srebrzystymi schodami, lasem fantastycznych drzew wyrastających z ich stopni i kolumną jońską w centrum - był do pewnego stopnia powtórzeniem wcześniejszych "Snów..." wystawionych przez Horzycę w Toruniu w 1946 i Poznaniu w 1948 roku.
"Do trzech razy sztuka! 'Czas, skaźca rzeczy', jak pięknie pisał Zbigniew Morsztyn, anachronizm tego przedstawienia pokazuje coraz wyraźniej" - grzmiał Kott. Główną przyczyną jego niezadowolenia stał się - pozornie - właśnie styl spektaklu. Nazywał inscenizację "falsyfikatem Szekspira z okresu wiedeńskiej secesji", "wiedeńsko-berlińską operetką", "bezstylowym księżycowym baletem" i "zimną dekoracyjną pseudofeerią".
W "Słowniku biograficznym teatru polskiego" można znaleźć lakoniczną notkę. Wilam Horzyca jest "od kwietnia 1952 głównym reżyserem, a od sierpnia tego roku dyrektorem Teatrów Dramatycznych we Wrocławiu. Zwolniony z tego stanowiska 3 IX 1953". Stało się to osiem miesięcy po publikacji "Szekspirowskich nieporozumień". Atak więc był nie tylko brutalny, miał też dalekosiężne i długotrwałe skutki.
Pozostaje jednak pytanie, czy ton tej recenzji wynikał wyłącznie z pobudek ideologicznych. Jakie znaczenie miała tu polityka, stanie na straży obowiązującej estetyki realizmu, a jakie - osobisty gust krytyka? Wojciech Dudzik zwraca uwagę raczej na ten pierwszy aspekt i jest skłonny postrzegać Kotta przede wszystkim jako "funkcjonariusza represyjnej krytyki", "ścigającego odstępstwa od zadekretowanego wzorca".
"To zaślepienie, to potępienie i odrzucenie innej interpretacji niż 'kanoniczna' (płynąca w tym przypadku z 'wzorcowej' wówczas książki radzieckiego literaturoznawcy Morozowa pt. 'Szekspir') było jedynie przykładem powszechnej w latach 1949-1955 praktyki głoszenia bezalternatywności we wszystkich dziedzinach życia. Prawda mogła być tylko jedna." (Wojciech Dudzik, "Wilama Horzycy dramat niespełnienia (lata 1948-1959)", Warszawa 1990, s. 163-164)
Cały problem z Kottem polega na tym, że właśnie jednej prawdy nigdy u niego nie było. Gdyby mu się "Sen nocy letniej" Horzycy podobał, byłby w stanie napisać recenzję zupełnie inną. Był kuglarzem. Bawił się słowami, lekceważył podstawowe fakty i doszukiwał się myśli marksistowskiej tam, gdzie nikt jej przed nim nie spostrzegł. Z drugiej strony, nawet w najsłuszniejszym ideologicznie dziele mógł się dopatrzeć nieprawidłowości, o ile rzecz nie była w jego guście. Kiedy coś się Kottowi nie podobało, był bezwzględny.
Już w samym tekście "Szekspirowskich nieporozumień" współistnieją równolegle dwie różne prawdy, dwa poziomy. Tekst charakteryzuje się swoistą schizofrenią, zupełnie jakby pisały go dwie różne osoby, posługujące się innym językiem i używające odmiennych argumentów. "Każde szekspirowskie przedstawienie wymaga szczególnie czułej i czujnej uwagi"... Rytm recenzji ze "Snu nocy letniej", paradoksalnie, wyznaczają właśnie czułość i czujność. Kott jest czuły wobec Szekspira - i czujny wobec samego siebie. Nie zapomina o swoich obowiązkach "dyżurnego ideologa" - co kilka akapitów inkrustuje tekst wstawkami w duchu epoki:
"W każdej ze sztuk Szekspira inne elementy ideowe i artystyczne 'lasu' występują ze szczególną ostrością, ale we wszystkich 'las' łączy w sobie ludowe, antyfeudalne tradycje swobodnego życia zbójców [...]." (Jan Kott, "Szekspirowskie nieporozumienia", op. cit.)
W recenzji z "Jak wam się podoba" Edmunda Wiercińskiego (Teatr Polski we Wrocławiu, 1951) twierdził, że przedstawiając na scenie Las Ardeński, należy wydobyć i uwypuklić zawartą ponoć w samym tekście Szekspira "ludową krytykę niesprawiedliwości feudalnej i ludowy obraz szlachetnych zbójców, ludową wiarę w zwycięstwo sprawiedliwości" (Jan Kott, "Szekspir we Wrocławiu", "Gazeta Robotnicza", "Sprawy i Ludzie" 1951 nr 82, s. 3). Błąkająca się po Lesie Ardeńskim trupa pana Pigwy, "prostacka trupa cieśli, stolarzy i kotlarzy" - mogła być wyłącznie zbiorowiskiem przedstawicieli uciskanego proletariatu, "jedną ludową angielską rodziną". Te obrazy zaczerpnięte były wprost od Morozowa.
Owce Morozowa
"Szekspir" Michaiła Morozowa jest książką pod wieloma względami fascynującą. Trudno wprawdzie powiedzieć, żeby explicite zawierała jakieś wyraźne wytyczne interpretacyjne. Składa się z dość pobieżnych informacji o dramatach i licznych pochwał dotyczących radzieckich inscenizacji. Jej właściwy trzon stanowi biografia "jednego z ulubionych pisarzy Marksa i Engelsa" - Williama Szekspira, którego przodkowie "byli zwykłymi farmerami-rolnikami i hodowcami owiec". Dramatopisarz ubolewa nad czasami, w których przyszło mu żyć - "była to epoka, kiedy runęły stosunki starego feudalnego świata, które wydawały się przez wieki nienaruszalne i niezmienne, w której rodziły się nowe, burżuazyjne stosunki. Marks nazwał tę epokę 'zorzą polarną ery kapitalizmu' ". Szekspir w swoich dramatach opisuje uciskany prosty lud angielski, domaga się sprawiedliwości społecznej i ograniczenia hegemonii ówczesnych kułaków, którzy, w przeciwieństwie do "zwykłych farmerów-rolników" hodują owce na skalę masową. Biografia dramatopisarza jest tu w dodatku swoiście zbeletryzowana, pełna zaskakujących obrazków rodzajowych z życia elżbietańskiej Anglii.
"Jedzie w milczeniu, pogrążony w myślach, podczas gdy towarzysze podróży prowadzą rozmowę. Nastały ciężkie czasy. Ceny na wełnę spadają, a skromny stratfordzki gospodarz jest bezsilny wobec wielkich posiadaczy ziemskich - hodowców owiec! Obszarnicy zagrabili gminne ziemie, ogrodzili je, obrócili na pastwiska i pasą na nich tysiące swoich owiec... Bogaci ziemianie zapchnęli rynek wełną, tak iż zabrakło miejsca dla zwykłego farmera hodującego owce. Czyż nie tak, mister Szekspir?" (Michaił Morozow, "Szekspir", tłum. Władysław L. Evert, Warszawa 1950, s. 42)
Trudno wierzyć, żeby Kott - którego inteligencja i poczucie humoru nie zawodziły prawie nigdy - mógł tę "wzorcową" pozycję brać poważnie. Musiał z niej jednak korzystać - znał swoje obowiązki "dyżurnego ideologa".
Należy pamiętać, że szło o Szekspira. O ciągłe udowadnianie jego ideologicznej poprawności i przydatności, prawa do istnienia na scenach Polski Ludowej. Szekspir musiał być "antyfeudalny", żeby w ogóle mógł być wystawiany. Jeśli krytyk chciał powiedzieć cokolwiek własnym głosem, musiał brać pod uwagę wytyczne Morozowa, złożyć daninę na rzecz obowiązującej ideologii. Kott doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Stąd "czujny" ton w recenzji ze "Snu nocy letniej".
A jednak nawet w tym - niezbyt przyjemnie dziś brzmiącym - tekście zza fasady ludowo-antyfeudalnych argumentów wyłaniają się czasem emocje autora. Dochodzi do głosu zupełnie odmienny dyskurs. Oprócz czujności jest tu i czułość, zachwyt Kotta nad geniuszem Szekspira. Już wówczas - choć jeszcze nieśmiało - zaczynała się rodzić jego własna, osobista refleksja nad dramatami stratfordczyka:
"Szekspir buduje swoje sztuki z wielkich przeciwieństw, po wybuchach poezji następują grube i sprośne żarty, wzniosłość i płaskość miesza się co chwilę [...]. Ale świat, który ukazuje w brutalnych i gwałtownych przeciwieństwach, jest zawsze nasycony ludzką prawdą." (Jan Kott, "Szekspirowskie nieporozumienia", op. cit.)
Niedługo po 1953 roku Kott pokazał światu zupełnie inne oblicze Szekspira. Oblicze groźne i pełne goryczy. W świetle tego nowego spojrzenia na tragedię elżbietańską człowiek jest tylko trybikiem w Wielkim Mechanizmie, nie ma żadnego wpływu na swój los, jest aktorem w dramacie absurdu. Jan Kott długo był takim właśnie aktorem. Jego "Szekspir współczesny" narodził się nie tylko z lektury i nie tylko z oglądania spektakli. Był przede wszystkim summą doświadczenia historycznego.
Czwarta nad ranem - czyli o Królach
"Śmierć tyrana nie jest końcem tyranii", wyznacza jednak zawsze koniec pewnej epoki. Józef Stalin był namacalnym znakiem ponurej, groźnej, ale wybranej przez Kotta rzeczywistości. Był ucieleśnieniem Historii. Nic dziwnego, że w 1953 roku pierwszą reakcją na wieść o jego śmierci był wstrząs.
"Byłem przerażony. Myślałem, że zawalił się świat" - pisał Kott w "Przyczynku do biografii" (s. 193). Nie tylko on - podobne odczucia miało wielu intelektualistów z jego formacji i miliony innych ludzi. Pojawił się pierwszy sygnał, że lody puściły. Odwilż nadeszła dopiero trzy lata później, wraz z referatem Chruszczowa o "okresie błędów i wypaczeń", jednak już w 1953 roku wszystko to, co dotąd stanowiło temat tabu, pomału zaczęło wychodzić na powierzchnię. Wkrótce można już było zacząć o tym mówić, miał nadejść czas rewizji i zmian. Zaczął odpływać strach. Była to sytuacja zaskakująco nowa i też na swój sposób przerażająca. Jak pisał Tadeusz Nyczek, we wstępie do "Pism wybranych" Kotta "własne i polskie problemy duchowo-polityczne z czasów największego przełomu - krachu stalinowskiej wizji świata - rozwiązał Kott... Szekspirem".
"Już czwarta rano. [...] Jest to godzina między nocą a świtem, godzina, w której tam, na górze, zapadły już decyzje, w której stało się już, co się musiało stać, ale jest to godzina, w której się można jeszcze uratować, godzina wolności wyboru. Ostatnia. Zastuka kołatka, zapuka ktoś pośpiesznie do drzwi." (Jan Kott, "Królowie", op. cit., s. 36-37)
Powyższy akapit brzmi jak relacja z czasów okupacji hitlerowskiej albo najczarniejszych lat stalinowskiego terroru. Tymczasem jest to opis drugiej sceny trzeciego aktu "Króla Ryszarda III", fragment eseju "Królowie".
W "Ryszardzie III", najdojrzalszej tragedii z całego cyklu "Kronik", najsilniej zaznacza się schemat Wielkiego Mechanizmu. W "Kronikach" Kott zobaczył metaforę Koła Fortuny ze średniowiecznej ryciny. "Historia dla Szekspira stoi w miejscu. [...] W każdej z Kronik historia jak gdyby opisuje koło, po czym wraca do punktu wyjścia. Tymi powtarzającymi się i niezmiennymi kołami, które zatacza historia, są kolejne panowania królewskie" - pisał w "Królach". Pragnienie władzy, sięgnięcie po władzę, objęcie rządów i w końcu upadek. Nadchodzi nowy pretendent do korony, zaczyna się kolejny obrót Koła. "I kiedy nowy książę znalazł się już w pobliżu tronu, ciągnie za sobą łańcuch zbrodni równie długi, jak do niedawna prawowity władca." Stopniowo morduje wszystkich wrogów, a gdy już dojdzie do władzy - pozbywa się dawnych sojuszników i niewygodnych świadków. Nikt nie może czuć się bezpieczny, nikt nie może spać spokojnie o czwartej nad ranem.
Na schodach Historii
Podczas okupacji hitlerowskiej, kiedy trzeba było szybko opuścić "spalone" lokum, przyjaciele budzili czasem w środku nocy Jana Kotta - Żyda, członka podziemnej Armii Ludowej. Kott jednak, przyrównując Szekspira do swojej współczesności, miał na myśli również i późniejsze doświadczenia historyczne. Inne przebudzenia i innych posłańców. Lęk przed "czwartą nad ranem", jeśli nawet po zakończeniu wojny na chwilę minął - wkrótce powrócił. Fakt, że Kott był "dyżurnym ideologiem", członkiem partii, że wielu lękało się jego opinii i ostrego pióra - wcale nie uwalniał go od strachu.
"Królowie", jako pierwszy esej w "Szkicach o Szekspirze" (a później w "Szekspirze współczesnym"), wyznaczają sposób myślenia Kotta o historii. Zarówno najnowszej, jak i tej ukazanej w tragedii elżbietańskiej. Opisana tu szczegółowo zasada działania Wielkiego Mechanizmu przenika także analizy "Makbeta", "Króla Leara" i "Hamleta". Wszędzie pojawia się ten sam obraz bohatera niezdolnego do podjęcia indywidualnych decyzji lub skazanego na decyzje tragiczne w skutkach, zdeterminowanego historyczną koniecznością albo absurdem własnej egzystencji. Jest to wizja głęboko pesymistyczna, wizja człowieka będącego kółkiem zębatym w Wielkim Mechanizmie, który i bez niego kręciłby się równie sprawnie.
Drugą, obok średniowiecznego Koła Fortuny, metaforę Wielkiego Mechanizmu stanowią dla Kotta "schody historii". Pretendent do tronu wspina się po nich wytrwale, każdy kolejny stopień przybliża go do władzy, po drodze zostają trupy pokonanych w walce i skrytobójczo pomordowanych. Jednak szczyt schodów jest zarazem stopniem ostatnim. Nie można się cofnąć, ze szczytu można już tylko spaść. Lub raczej - zostać zepchniętym przez kolejnego pretendenta, który właśnie osiąga najwyższe stopnie.
"Ryszard III, w miarę jak wstępuje po wielkich schodach, coraz bardziej maleje. Jak gdyby go zagarniał i wchłaniał Wielki Mechanizm. Powoli staje się tylko jednym z jego kół. Przestał być katem, stał się ofiarą. Dostał się w tryby." (Jan Kott, "Królowie", op. cit., s. 68)
Jan Kott w 1953 roku miał chyba taką właśnie wizję historii - to, co widział wokół siebie, wpisywał w lekturę tragedii elżbietańskich. Mechanizm jest uniwersalny. Dla Kotta stanowił obraz wielkich karier politycznych wszystkich czasów, także i okresu stalinizmu. Im wyżej w hierarchii partyjnej ktoś się znajdował, tym łatwiej było o upadek, tym silniejszy był strach przed wizytą o czwartej rano.
Szekspir, na nowo odczytany przez Kotta, stał się brutalny i odarty z metafor. Nie był już - jak dla widza dziewiętnastowiecznego - odległą i do pewnego stopnia baśniową wizją okrutnego świata. Stał się bliski i zrozumiały, właśnie dzięki swemu okrucieństwu. Było to zarazem nowe odczytanie Szekspira - poprzez doświadczenia XX wieku, jak i nowe spojrzenie na wiek XX - poprzez ukazanie mechanizmów władzy, przedstawionych już w tragedii elżbietańskiej i przez wieki niezmiennych.
"W drugim francuskim wydaniu 'Szekspira współczesnego' [...] esej 'Królowie' poprzedzony został fotografią z pogrzebu Stalina. Wielką jego trumnę wynoszą na ramionach, w długich płaszczach albo wojskowych kurtach, w ogromnych futrzanych czapach Malenkow, Mołotow, Bułganin, Chruszczow i Beria. Pogrzeb Stalina odbył się w marcu 1953; Beria został stracony, według oficjalnego komunikatu, w lipcu tegoż roku. Wszyscy inni, którzy nieśli trumnę, odchodzili kolejno strącani ze szczytu w niepamięć." (Jan Kott, "Przedmowa autora do drugiego wydania", op. cit., s. 10-11)
Okres stalinizmu stał się ucieleśnieniem wyczytanej z tragedii Szekspira zasady działania Wielkiego Mechanizmu. Właśnie wówczas Szekspir niepostrzeżenie wszedł w życie Jana Kotta. Gdy już nastąpił "moment przejrzenia", otrząśnięcia się z "czerwonej gorączki" - Kott mógł w Szekspirze dostrzec odbicie własnego losu, odbicie współczesnej historii, która stała się i jego udziałem. To odczytanie Szekspira przez pryzmat zbiorowego doświadczenia historycznego przyniosło mu sławę.
Hamlet polskiego października
Wydarzenia roku 1953 zatrzęsły Wielkim Mechanizmem, zmieniły bieg historii. Kott, wciąż jeszcze wówczas członek partii, na własnej skórze odczuł polityczną zmianę - skończyło się jego "wrocławskie zesłanie", znów znalazł się w głównym nurcie. Wrócił do Warszawy, dostał mieszkanie w Alei Róż i stanowisko recenzenta teatralnego w "Przeglądzie Kulturalnym". Tu właśnie w 1953 roku zaczął pisać swój cykl recenzji pod wspólnym tytułem "Jak wam się podoba". Mało już jednak dbał o ich postulatywny charakter - nadchodził dla niego czas "pisania sobą".
"Szkice o Szekspirze" (a później "Szekspir współczesny") zawdzięczały wiele nie samej tylko historii. Główne teorie i idee pomogły Kottowi sprecyzować także i oglądane w latach pięćdziesiątych spektakle teatralne.
Jedną z najgłośniejszych powstałych na fali odwilży inscenizacji był "Hamlet" Romana Zawistowskiego, "Hamlet polskiego października". Zrobił na Kotcie ogromne wrażenie.
"Moja recenzja z krakowskiego 'Hamleta' z Leszkiem Herdegenem, z ostatnich dni września 1956 roku, miała tytuł 'Hamlet po XX Zjeździe'. Od tego Elsynoru, w którym 'ściany mają uszy', ale ludzie uszu nie mają, zaczęły się wszystkie moje późniejsze, aż do ostatnich lat, interpretacje 'Hamleta'." (Jan Kott, "Przedmowa autora do drugiego wydania", op. cit., s. 9)
"Hamlet" ze Starego Teatru w Krakowie, był, tak jak i interpretacje Kotta, zarażony współczesnością. Odczytany przez pryzmat wspólnych doświadczeń widzów i wykonawców. "Ważne jest tylko jedno: dotarcie poprzez tekst Szekspirowski do współczesnego doświadczenia, do naszego niepokoju i do naszej wrażliwości" - pisał Kott w "Hamlecie połowy wieku". Właśnie Zawistowskiemu, jego zdaniem, udało się to osiągnąć. Spektakl trwał trzy godziny i był "dramatem politycznym w całości i bez reszty".
Szekspir współczesny Petera Brooka
Inspiracji dostarczały jednak Kottowi już nie tylko rodzime inscenizacje. Po 1956 roku do Polski zaczęły przyjeżdżać na gościnne występy teatry zza "żelaznej kurtyny". Jeden z zagranicznych spektakli wywarł na polskiego szekspirologa wpływ szczególny - był to "Tytus Andronikus" Petera Brooka.
W 1957, kiedy - dwa lata po premierze - spektakl zawitał do Warszawy, Kott miał już za sobą dwa pierwsze tomy "Jak wam się podoba", w nich zaś " 'Otella' bez namiętności", recenzje ze spektakli Wiercińskiego i Horzycy oraz z "Hamleta" Zawistowskiego. W listopadzie tego samego roku ukazali się "Królowie", wyznaczający kierunek myślenia Kotta o historii.
"Tytus Andronikus" Brooka pozwolił przenieść współczesność Szekspira w znacznie szerszy plan. Recenzja w "Przeglądzie Kulturalnym", przedrukowana w "Szkicach o Szekspirze" a później (z pewnymi zmianami) w "Szekspirze współczesnym" - była entuzjastyczna. Po raz pierwszy od zakończenia wojny oglądał wówczas Kott spektakl szekspirowski nie skażony żadną ideologią, nie obciążony doświadczeniem stalinizmu, powstały z dala od znanej mu rzeczywistości politycznej. A jednocześnie - żywy i poruszający, nadspodziewanie brutalny, przede wszystkim zaś - właśnie współczesny.
Wizyta The Shakespeare Memorial Theatre w czerwcu 1957 roku stała się impulsem, który pozwolił zebrać dotychczasowe przemyślenia, skrystalizować idee, uogólnić refleksje nad pojedynczymi dramatami. Do pewnego stopnia wyrwała także Kotta z kręgu postrzegania sztuk Szekspira wyłącznie poprzez pryzmat doświadczeń totalitaryzmu (chociaż ta właśnie perspektywa dla niego samego długo była najistotniejsza, zaś przez czytelników z całego świata uważana za najbardziej nowatorski punkt jego interpretacji).
Ostatni obrót Koła Fortuny
Pierwszą próbą uporządkowania doświadczeń związanych ze "zjadaniem Szekspira" stały się dla Kotta wydane w 1961 roku "Szkice o Szekspirze" - efekt przeszło dziesięciu powojennych lat obcowania z dziełem stratfordczyka. Część "Z lektury" zawierała analizy "Kronik", sześciu tragedii i jednej komedii, w drugiej części - "Z widowni" - znalazły się recenzje z najważniejszych, zdaniem Kotta, szekspirowskich inscenizacji. Książka wzbudziła żywe zainteresowanie polskiej krytyki.
Jednak to nie "Szkice o Szekspirze" przyniosły Kottowi międzynarodową sławę. W 1962 roku, w Paryżu, ukazał się "Shakespeare notre contemporain" - "Szekspir współczesny", książka niemal nikomu jeszcze na Zachodzie nieznanego polskiego autora. Dopiero ta publikacja, przetłumaczona do dnia dzisiejszego na ponad dwadzieścia języków, stała się światowym bestsellerem. "Zjadanie Szekspira" dokonało się wreszcie w pełni.
W życiu Jana Kotta także zachodziły wówczas zmiany. W 1957 roku, wraz z grupą literatów dawniej związanych z "Kuźnicą", wystąpił z PZPR. Protestowali w ten sposób przeciwko cofnięciu przez władze zgody na wydawanie nowego miesięcznika "Europa". Jak w eseju "Ukąszenie Gogola albo o straconych złudzeniach" pisał Adam Michnik, "był to w owym czasie gest bez precedensu: przedtem z Partii nikt nie występował, z Partii można było tylko być wyrzuconym. Odejście z PZPR grupy pisarzy miało wymiar symboliczny. Ci sami ludzie, którzy po wojnie namawiali polską inteligencję, by udzieliła wsparcia władzy komunistycznej, teraz publicznie wypowiadali tej władzy posłuszeństwo".
W 1964 - czyli rok przed ukazaniem się pierwszego polskiego wydania Szekspira współczesnego - Kott był w gronie pisarzy i uczonych podpisujących "List 34" w obronie wolności słowa. Wciąż jednak zezwalano mu na wyjazdy zagraniczne. W 1965 otrzymał stypendium Fundacji Forda, rok później jako visiting professor zaczął prowadzić wykłady na zachodnich uczelniach: w Belgii na uniwersytecie w Louvain i w Stanach Zjednoczonych - w Yale i Berkeley. To właśnie w Berkeley przebywał w 1968 roku, kiedy w Polsce rozpoczynała się nagonka marcowa. Wkrótce polskie władze uniemożliwiły Kottowi formalne przedłużenie pobytu za granicą, jednocześnie odbierając mu tytuł profesora Uniwersytetu Warszawskiego. W tym samym czasie książki "dyżurnego ideologa" lat czterdziestych i pięćdziesiątych zostały w Polsce objęte zakazem druku. On sam, nie mając już po co wracać do kraju, zdecydował się na emigrację.
Był to ostatni obrót Koła Fortuny - Kott, przeszedłszy przez wszystkie stopnie drabiny, teraz dopiero mógł powiedzieć: sum sine regno. Ale, paradoksalnie, dzięki temu właśnie był już poza zasięgiem Wielkiego Mechanizmu. Ostatecznie wyzwolił się z trybów.
Zofia Sawicka, listopad 2009