Pomyślałam też, że twój projekt jest, w kontekście popularności cyfrowych wyznań, dosyć mocno retro. Intensywnie opracowuje się temat wspomnianego selfie-feminizmu czy szeroko pojętego kobiecego publikowania w internecie. Ty poszłaś temu na przekór. Pozostajesz w tematach feministycznych, ale sięgasz do innego medium.
To bardzo proste, bo wyniknęło z powrotu do moich starych dzienników. Ale jest to medium, które wzbudza opór. Kiedy ogłosiłam swój open call dostałam trochę zawstydzających mnie komentarzy, jakbym była po prostu wścibska i chciała przeczytać czyjeś sekrety. Jeden znajomy wyskoczył od razu z pouczeniem, że jego dziadek zawsze mówił, że nie wolno czytać cudzych pamiętników. Ostatnio rozmawiałam też w Poznaniu z pewnym dziennikarzem, który powiedział, że to zbyt wstydliwe, intymne, sugerował, że to nie jest w dobrym guście… Pobrzmiewała w tym dezaprobata, że to jest przecież takie prywatne, a ja chcę to wykorzystać. A przecież ja od nikomu siłą niczego nie wyrwałam z szafy, nie robiłam fotografii z ukrycia. To nie miał być przemocowy projekt, jestem ze wszystkimi dziewczynami w kontakcie. Można na niego patrzeć też jak na rodzaj badań performatywnych.
Zresztą to strofowanie w związku z ujawnianiem przeżyć, obnażaniem emocjonalnym wychodzi też często od strony feministek. Pamiętam, jakie emocje wzbudziła swoją działalnością na Instagramie Zofia Krawiec i jak bardzo została publicznie skrytykowana przez inne kobiety, jak rozumiem również jej znajome. Ta dyskusja dała mi mocno do myślenia.
Współpracujesz z kimś przy tym projekcie? W jaki sposób zamierzasz zaangażować swoje bohaterki?
Na razie jestem z tym sama. Czytam, wybieram fragmenty, wybieram też zeszyty, które chciałabym, aby były dosłownie, fizycznie na scenie. Zaprosiłam do współpracy Zofię Krawiec, która ostatnio zrobiła bliską tematycznie wystawę w Warszawie. Chcę, żeby w ramach pracy nad projektem Zofia poprowadziła warsztaty skupione wokół emocjonalności i wyznań, nie tylko w internecie, ale także w sztuce. Ja poprowadzę z autorkami rozmowy wokół fragmentów, które wybrałam. Będziemy też pracować z ciałem pod opieką Kasi Sikory. Chciałabym docelowo zaprosić na scenę kilka z dziewczyn-autorek, ale zobaczymy, czy to się uda. Chcę wciągnąć jak najwięcej z nich do współpracy. Kiedy widzę, że któraś robi na przykład wideo albo ma inne umiejętności, które mogą nam się przydać, namawiam, żeby stworzyć coś razem. Bardzo podoba mi się wizja takiej efemerycznej, dziewczyńskiej kolektywności.
Pracuję w ramach rezydencji w Scenie Roboczej w Poznaniu i mam poczucie, że powinnam czerpać jak najwięcej z miasta. Poznań jest zresztą moim miastem rodzinnym, moje pamiętniki są stamtąd, więc jest to powrót podwójnie − nie lubię tego słowa − sentymentalny. Nie chciałam więc przywozić ekipy z zewnątrz, to byłby zupełnie inny rodzaj pracy. Ten, który wybrałam, postawił mnie w sytuacji kompletnej niewiadomej. Mam tylko pewne założenia co do etapów. Kiedy ogłosiłam “dziewczyny, pokażcie mi swoje pamiętniki!”, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Potem one zaczęły się pojawiać i teraz zaczynamy kolejny rozdział.
W jaki sposób pamiętniki mogą stać się materiałem teatralnym?
W klasycznym układzie każdy przedmiot w teatrze to rekwizyt, a mnie interesuje sytuacja, w której oglądamy pamiętnik trochę jak w galerii. Nie mam wcale na myśli obchodzenia jakiegoś obiektu z daleka i traktowania go z namaszczeniem. Chodzi mi o status. Pamiętniki nie są scenografią, ale pozostają w żywym kontakcie z widzem i z twórcą. Sama sytuacja kontaktu z tym obiektem jest dla mnie bardzo interesująca: to może być dla odbiorcy żenujące lub śmieszne…Chciałabym, żeby w trakcie pokazu widz mógł mieć z zeszytami fizyczną relację. Jest w tym dla mnie coś bardzo wyjątkowego − przekazując pamiętnik, ktoś podarowuje ci swoją tajemnicę.
Jaką planujesz obrać strategię dramaturgiczną? Masz zamiar stworzyć na bazie wspomnień wielu kobiet jednolity tekst?
Na razie poruszam się po fragmentach bardzo intuicyjnie. Szukam wątków dotyczących przyjmowania na siebie ról dziewczęco-kobiecych, bo pisanie jest częścią procesu wytwarzania tożsamości. Część zapisków jest świetna literacko i zależy mi, by padły ze sceny w formie dosłownego cytatu, bo myślę, że mogą działać. Inne będziemy przetwarzać, ale na pewno ważne jest dla mnie zachowanie bliskości z przedmiotem i autentycznym tekstem. Swoją drogą ostatnio Mike Urbaniak powiedział mi o programie na Netflixie, o którym nie wiedziałam, a porusza ten sam temat. "Mortified" to forma stand-upu, który polega na tym, że ludzie czytają przed publicznością najśmieszniejsze albo najbardziej żenujące fragmenty swoich pamiętników. W Stanach ten format ma ponoć świetny odbiór. To mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że to działa.
Wydaje się, że w krytycznych komentarzach, które słyszałaś, zupełnie pomija się rolę samych autorek, dla których dzielenie się pamiętnikami mogło być z wielu powodów bardzo ważne.
Przede wszystkim było ich własną decyzją. To oceniające spojrzenie z zewnątrz dotyczy nie tylko mnie, ale i autorek. Widzi się w tym często ekshibicjonizm, na zasadzie "no i po co się tak odkrywasz?". Takie reakcje mają charakter powstrzymywania, usadzania na miejscu. Uciszania i zawstydzania kobiet w związku z ich emocjonalnością. Podobnie było z Zofią Krawiec, która w stanowczym geście dokonała na Instagramie własnej emancypacji, tak jakby chciała powiedzieć "tak, taka jestem, robię sobie takie zdjęcia, kreuję siebie i to jest mój wybór". W ten sposób przejmuje się kontrolę nad sobą, swoim wizerunkiem, a opinia z zewnątrz przestaje się tak bardzo liczyć. Ja mówię: "to mnie interesuje i są osoby, które też chcą się zaangażować i to jest okej".
Pamiętniki traktowane są najczęściej stereotypowo − jako pensjonarskie, egzaltowane, w których nie ma nic interesującego. Pewnie same przemyślenia o chłopakach i kłótniach z koleżankami. Bardzo łatwo je zignorować jako nieciekawe. A dlaczego przygody chłopaków mają być ciekawe? Jest trochę tak, że męska postać jest atrakcyjna dla wszystkich, a dziewczęca tylko dla dziewczyn. Zainspirowała mnie też Laurie Penny, dziennikarka, autorka feministycznych esejów, która pisze o polityce, sprawach społecznych, ale jednocześnie o własnych doświadczeniach, zaburzeniach odżywiania, o ciele. Jej pisanie nie jest wprost konfesyjne, ale integrujące części rzeczywistości − prywatną i publiczną, wewnętrzną i zewnętrzną. Niektórzy oburzyli się na wplatanie w "poważną" dziennikarską pracę wątków bardzo osobistych. Tak jakby było się inną osobą, kiedy pisze się o systemie społecznym, a inną, kiedy się w nim żyje. Sama Penny zauważyła, że do opisywania literatury kobiet lub takiej, gdzie pojawia się perspektywa prywatna, najczęściej używa się etykiet w stylu "konfesyjne", "wyznania" i tak dalej, co samo w sobie nie jest złe, ale po drugiej, męskiej stronie jest po prostu "literatura".
Nie lubię takich binarnych podziałów, ale to jest zdecydowanie odczuwalne. Jakby mężczyzna mówiący o sobie mógł być traktowany znacznie poważniej. I chociaż chłopaków piszących pamiętniki jest zdecydowanie mniej, to już dzienników wielkich pisarzy mamy na pęczki. Pamiętam sprawę Andrzeja Żuławskiego i jego dziennika o przewrotnym tytule "Nocnik". Za zniesławienie pozwała go do sądu Weronika Rosati i zaskoczeniem dla mnie było, że tak wiele osób, również ze środowiska artystycznego, broniło go, mówiąc, że "to przecież literatura". To kwestia społecznego przyznawania prawa do wypowiadania się z danej perspektywy. Żuławski to prawo miał, Laurie Penny budzi agresję i opór.
Twój projekt podkreśla nieoczywisty potencjał takiej intymnej perspektywy: to, co prywatne, może stać się rewolucyjne. To tak jakby stanowczo powiedzieć "teraz będę opowiadała siebie".
To prawda, choć mam wrażenie, że tych opowieści i chęci opowiadania jest ciągle za mało. Chciałabym wprowadzić kobiecą narrację na równych prawach, żeby nie kojarzyła się już dłużej jedynie z "Anią z Zielonego Wzgórza" i ze źle rozumianą naiwnością. Bo naiwność jako ciekawość, świeże postrzeganie świata, jest wspaniała. Ale te kobiece i dziewczęce wyznania uznaje się często po prostu za niepoważne. To się oczywiście na pewno zmienia, ale nie widzę dużego przewrotu w tej kwestii. Grzeczne dziewczynki chowają swoje pamiętniki, prawda? One nie są po to, żeby je odważnie pokazywać światu. Ja jestem w tym układzie tą, która zagląda tam, gdzie nie powinna. Mam ogromną potrzebę zająć się kobiecymi i dziewczęcymi bohaterkami, które też przeżywają fascynujące przygody, a jednocześnie muszą się nieustannie konfrontować z własnym ciałem i fizjologią. Wierzę, że mój projekt daje na to szansę.