[Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz Korespondencja. Z faksymiliami listów i wierszy, fotografiami oraz aneksem zawierającym nieznane wypowiedzi Herberta o Miłoszu i Miłosza o Herbercie, a także komentarze Katarzyny Herbertowej i Marka Skwarnickiego oraz wiersze obu Poetów. Zeszyty Literackie, Warszawa 2006, ss. 300.]
1.
Z wykształcenia obydwaj byli prawnikami, z powołania - poetami. Obydwaj pozostawili po sobie legion naśladowców i epigonów, wyznawców i apologetów. Jeden lepszy od drugiego. Który lepszy, nie wiadomo. Zresztą dyskusja na ten temat, która zaczęła się jeszcze za ich życia i trwa w najlepsze po ich śmierci, przybierając coraz ostrzejsze formy, wydaje się nie mieć końca, bo też końca mieć nie może. Czy rywalizowali ze sobą? Oczywiście! Czy mimo tego przyjaźnili się? Tak! Tyle tylko, że ich trwająca czterdzieści lat, nad wyraz burzliwa przyjaźń obrosła fascynującą literacką legendą, ale również pospolitą plotką, całkiem zresztą kłopotliwą, a nawet - żenującą.
Dzieje swojej przyjaźni zapisali w listach słanych do siebie z miasta do miasta, z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent. Nie dość tego, także w dedykowanych sobie nawzajem wierszach, a nawet w wierszach, w których jeden drugiego czynił nie tyle adresatem, ile bohaterem lirycznym.
Czesław Miłosz i
Zbigniew Herbert poznali się w roku 1958 we Francji, gdzie ten pierwszy mieszkał od 1950 roku, przez rok jako dyplomata, a po uzyskaniu azylu politycznego jako emigrant, a dokąd ten drugi przybył w trakcie swojej pierwszej podróży do Europy Zachodniej w grupie stypendystów: w towarzystwie
Sławomira Mrożka i Ludwika Flaszena. Do Montgeron, do którego Miłosz niedawno przeprowadził się z Paryża, Herbert udał się wyposażony przez Irenę i Tadeusza Byrskich, przyjaciół Miłosza z czasów wileńsko-warszawskich, w listy polecające.
Urodzony w 1911 Miłosz był wówczas pisarzem co się zowie, współtwórcą tzw. Drugiej Awangardy, z potężnym dorobkiem literackim, autorem m.in. Trzech zim, Ocalenia, Światła dziennego, Traktatu moralnego i ...poetyckiego, tomów esejów Zniewolony umysł i Kontynenty, powieści Zdobycie władzy i Dolina Issy, ale też w ojczyźnie pisarzem wyklętym, o którym
Konstanty Ildefons Gałczyński i
Kazimierz Brandys zdążyli już napisać paszkwile Poemat dla zdrajcy oraz Nim będzie zapomniany. Urodzony w 1924 Herbert miał na koncie zaledwie dwa zbiorki: Struna światła oraz Hermes, pies i gwiazda, ponadto dramaty Jaskinia filozofów i Drugi pokój, ale także opinię jednego z najoryginalniejszych - obok
Mirona Białoszewskiego i
Jerzego Harasymowicza - młodych poetów, którzy zadebiutowali po Październiku '56.
Pierwsze listy posłał Herbert do Miłosza, jeszcze zanim wrócił do Warszawy, mianowicie z Paryża. I od początku to on nadawał ton korespondencji między nimi, był stroną aktywną, w pewnym sensie inicjował i podtrzymywał epistolograficzną zażyłość. Na 79 listów i pocztówek z lat 1958-1990, opublikowanych w książce, 50 wyszło spod jego pióra. Gwoli sprawiedliwości, trzeba zaznaczyć, że o ile Miłosz traktował formę listu użytkowo, a więc instrumentalnie oraz informacyjnie, o tyle dla Herberta list jako taki był formą ekspresji jego, skądinąd bogatej i intrygującej, osobowości; doskonale zdawał sobie z tego sprawę, o czym świadczy zdanie w liście z 1966 roku skierowanym do żony Miłosza, Janiny:
"Ja w ogóle jestem inny niż inni" (ortografia, interpunkcja oraz wyróżniki w cytatach, zgodne z oryginałem - JD). Ale Miłosz też był inny niż inni, bez dwu zdań.
Szczyt ich przyjaźni to lata 60., gdy Miłosz przeprowadził się do USA, a Herbert nieustannie peregrynował po Europie. Pisali do siebie wówczas co kilka tygodni, a nawet co kilka miesięcy. Później korespondencja rwie się. Między rokiem 1970 a 1978 nie pisali do siebie wcale, a w latach 80. sporadycznie, by nie powiedzieć incydentalnie, a nadto wyjątkowo zdawkowo i chyba jednak konwencjonalnie. Ostatni zachowany list pochodzi z roku 1990.
2.
Kiedy się czyta ich Korespondencję, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że są to listy przyjaciół na śmierć i życie. Mieli ze sobą wiele wspólnego. Nadawali, że tak powiem, na tych samych falach. Jak to ci, którzy zjedli razem beczkę soli. Zabawne, ale jednym z lejtmotywów ich korespondencji okazuje się... alkohol. Aż strach pomyśleć, ile razem osuszyli butelek wina, skoro w 1964 roku Miłosz napominał Herberta:
"Żyć bez picia można. Żaden z nas nie powinien być drugim Broniewskim. Uważaj". Dziękując za
"przypisek antyalkoholowy", Herbert sprawę bagatelizował w charakterystycznym dla siebie, na poły artystowskim, na poły straceńczym stylu:
"Broniewski jest rzeczywiście odstraszającym przykładem. Ale pić chyba można tylko mądrze i radośnie po dionizyjsku oczyszczając się z rozpaczy. Napiszę o tym traktat na starość". W tym samym roku całkiem poważnie, choć retorycznie pytał Miłosz:
"Może pić trzeba samotnie?" i odpowiadał sobie fachowo:
"Wtedy nie naskandalisz, nie wygłupiasz się. Ale pić można tylko jeden trunek: burbon", a rok później obwieszczał przyjacielowi nie bez dumy:
"Nawet brzydki nałóg picia whisky mnie tu opuścił". Tymczasem Herbert donosił z jeszcze większą dumą:
"Trzymam się, raz tylko poszedłem ostro na alkoholowe dno" (styczeń 1966),
"Od miesiąca nie piję" (luty 1966),
"Alkoholizuję się regularnie raz w tygodniu. Za dużo palę" (marzec 1966).
Nałóg tytoniowy nie był obcy również Miłoszowi. Donosił Herbert:
"niszczy mnie nikotyna - albo pisać i palić, albo nie palić i nie pisać. Co robić?" (październik 1966). Przestrzegał co prawda:
"upijanie się wieczorem czerwonym winem nie rozwiązuje w s z y s t k i c h naszych wewnętrznych problemów" (kwiecień 1967), ale wiedział dobrze, że to zawracanie Wisły kijem i niebawem wyrwało mu się z piersi wołanie:
"[Och, chcę p a p i e r o s a, i nie mogę sobie pozwolić, ale piję whiskey!] Alkohol z a m i a s t tytoniu to też osobny rozdział" (lipiec 1967). Jak się wydaje, ostatnie słowo w tym względzie należało jednak do Herberta. W 1969 roku obwieszczał:
"z kraju kartofli i piwa wyrwałem się do Włoch gdzie pijemy tęgo wino białe różowe i czerwone", a krótko potem dodawał nie bez tromtadracji:
"jak wiesz mam pociąg do klasycyzmu więc kiedy spotkałem marynarzy z Pireusu w Ravennie piliśmy aż do zamknięcia baru a potem zaciągnęli mnie na statek gdzie zalewamy się koszmarnie whisky + ouzo. Kapitan poszedł po papierosy bo już białe rano i trzeba coś zrobić dla organizmu. Kazałem mu kupić ładną kartkę dla Ciebie. Oto ona".
Niewykluczone, że właśnie alkohol był katalizatorem konfliktu między nimi, który wybuchł w roku 1968, a o którym dowiedzieliśmy się po latach, w roku 1994, gdy Herbert udzielił szokującego wywiadu "Tygodnikowi Solidarność". Wyznał w nim, że podczas spotkania w Berkeley, Miłosz miał mu powiedzieć, że trzeba przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego.
"Myślałem, że to żart czy prowokacja. Lecz gdy powtórzył to na kolacji, gdzie byli Amerykanie, którym się to nawet bardzo spodobało - wstałem i wygarnąłem. Takich rzeczy nie można mówić - nawet żartem". Kilka dni później powtórzył to w wywiadzie dla "Życia Warszawy":
"Doszło do takiego spotkania w niedużym gronie i on tam właśnie powiedział tę swoją szaloną opinię o przyłączeniu Polski do Związku Radzieckiego. Ja wtedy wstałem i wygarnąłem. Mówiłem chyba z godzinę, wściekłość dodawała mi skrzydeł". Rzecz nie jest jednak tak oczywista, jak chciałby poeta. W wywiadzie udzielonym przez Katarzynę Herbertową na użytek tej książki, a opublikowanym w aneksie, wdowa po poecie przyznała:
"Uważam, że jest mnóstwo złej woli w interpretowaniu przebiegu tego zdarzenia przez osoby, które nie były na kolacji u Carpenterów, gdzie zresztą obaj wypili sporo wina". Jak ujawnił w "Gazecie Wyborczej" (z 9-10 grudnia 2006 roku) Andrzej Franaszek, biograf Czesława Miłosza, według relacji spisanej przez tłumaczy literatury polskiej Bogdanę i Johna Carpenterów na prośbę Andrzeja Miłosza, brata poety, autor Rodzinnej Europy nawet żartem nie sugerował przyłączenia Polski do ZSRR, za to Herbert w szokującym wystąpieniu ni stąd, ni zowąd oskarżył go o dekownictwo w czasie okupacji, etc.
Żeby nie było wątpliwości: wskutek tego incydentu w Berkeley nie doszło wcale do zerwania przyjaźni między poetami. W grudniu 1968 roku, po powrocie z Ameryki do Europy, nawiązując zapewne do feralnego zdarzenia, "Kochany Zbyszek" wyznawał w liście do "Kochanego Czesława":
"Czy chcesz, czy nie chcesz będę Cię prześladował moją dziwną miłością do końca życia a nawet jakiś czas potem", a po latach, gdy w 1988 roku amerykański Pen Club i Amerykańska Fundacja Studiów Polsko-Żydowskich przyznały mu Nagrodę im. Brunona Schulza, w imieniu chorego i klepiącego biedę na paryskim bruku autora Pana Cogito odebrał ją w Nowym Jorku autor Króla Popiela.
3.
Jeden żył i tworzył w cieniu drugiego. Bez zawiści. Miłosz wspierał Herberta jak mógł. Zarówno z Paryża, jak i z Berkeley. Pomagał mu w załatwianiu zagranicznych stypendiów, tłumaczył na język angielski. Najpierw blok jego wierszy zamieścił w opracowanej przez siebie antologii Postwar Polish Poetry, która ukazała się w Stanach Zjednoczonych w 1965 roku, potem w 1968 roku doprowadził do wydania przez Penguina jego "Selected Poems" w przekładach swoich i Petera Dale'a Scotta. Doszło nawet do tego, że podczas spotkań autorskich Herberta na amerykańskich uniwersytetach Miłosz występował wyłącznie w roli tłumacza, o którego twórczości oryginalnej uczestnicy tych spotkań nie mieli bladego pojęcia (pierwszy anglojęzyczny tom poezji Miłosza ukazał się dopiero w 1973 roku), gwiazdą był Herbert.
Miłosz już w 1961 roku pisał o Herbercie z uznaniem na łamach "Encountera", widząc w nim
"nadzieję polskiej poezji", w 1964 roku analizował jego lirykę w "Kulturze", podkreślając jej krystaliczność i intelektualizm; we wstępie do wspomnianej antologii Postwar Polish Poetry wyznawał "głęboki związek" z jego pisarstwem i określał go mianem
"poety ironii historycznej", natomiast w nocie tłumaczy pomieszczonej w "Selected Poems" jego rodowód wywodził z poezji katastroficznej lat 30. XX w., chwalił mentalną trzeźwość i to, że
"nie porzuca struktur logicznych na rzecz niewyrażalnego". Poświęcił mu także czułą uwagę w książce Świadectwo poezji z 1983 roku, tym razem porównując go z Henrim Michaux i Francisem Pongem, akcentując jego powściągliwość, małomówność oraz skłonności kaligraficzne.
Nie inaczej Herbert. Kiedy w 1976 roku University of Oklahoma i redakcja "Word Literature Today" zwróciły się do niego o rekomendację do The Neustadt International Prize for Literature, wskazał - zestawiając go z Thomasem S. Eliotem i Wystanem H. Audenem - na Miłosza. Zabawne, że Miłoszowi nagroda ta przypadła jednak nie w 1976, lecz w 1978 roku, gdy jednym z kontrkandydatów był... Herbert (nawiasem mówiąc Herbert był do niej nominowany pięciokrotnie, ale nigdy jej nie otrzymał). W wywiadzie udzielonym tygodnikowi "ITD" w 1981 roku, a więc już po przyznaniu Miłoszowi Nagrody Nobla, nie krył:
"z żyjących poetów polskich on mi jest najbliższy, najwięcej się od niego nauczyłem", a w rozmowie przeprowadzonej dla "The Manhattan Review" na przełomie lat 1984/1985 wskazywał na przełomową i fundamentalną rolę, jaką twórczość poetycka Miłosza odegrała i odgrywa.
W korespondencji sporo wzajemnych pochwał, bez wątpienia jak najbardziej szczerych. W sypaniu komplementów przewodzi rzecz jasna Herbert.
"Uczę się na Tobie ale jestem dość tępy" - pół żartem, pół serio pisze w 1963 roku.
"Z całej poezji ostatnich dziesiątków lat tylko trzej poeci mają szansę przetrwania. Ty, Leśmian i Czechowicz" - ogłasza w roku 1966, a po miesiącu dodaje:
"przetarłeś drogę trzecią w poezji polskiej, to święta prawda". Mało tego, dedykuje Miłoszowi Tren Fortynbrasa, zamieszczony w Studium przedmiotu (1961), Miłosz dedykuje mu wiersz I świeciło to miasto, a także portretuje go w zamieszczonym w tym samym tomie, Gucio zaczarowany (1965), poemacie tytułowym.
od nazwisk ludzi, którzy wiele znaczą, ale także takich, którzy wiele mogą, od których wiele zależy:
Iwaszkiewicz,
Słonimski,
Wierzyński,
Wat,
Giedroyc, Hertz (i
Zygmunt, i Paweł), Turowicz, ks. Sadzik - z jednej strony, z drugiej - Spender, Merton, Lasky, Alvarez, Hughes, Dedecius, Bondy. Nie raz i nie dwa po prostu sobie basują, strojąc żarty na temat "spędów poetów" i "cyrków poetów" w Londynie, Rotterdamie czy Montrealu. Gdy Herbert szydzi z Johna Berrymana, Charlesa Olsona i Allena Ginsberga, bo mają
"kapustę w głowie", Miłosz rewanżuje się anegdotą o tym, jak Robertowi Lowellowi i Robertowi Creeleyowi publicznie wywrzeszczał,
"że ich pierdolę i że są prowincjonalni". Grają ze sobą w otwarte karty. Miłosz o
"Krasińskim, starym durniu", Herbert o
"rymotwórcy Brzękowskim", Miłosz:
"ten osioł Dobrowolski", Herbert:
"Przyboś (skleroza awangardy)", Miłosz:
"ta swołocz mallarmé", Herbert:
"francuzik mallarmé" i jeszcze:
"Intelektualistów francuskich należy kopać w dupę". Koniec końców, podczas wspólnego pobytu w Bretanii we dwójkę stworzyli fikcyjną międzynarodową grupę tzw. respondystów; jeden napisał w ich imieniu cykl wierszy, drugi wymyślił im życiorysy i manifest z hasłem
"Oświadczamy co następuje: wszelka sztuka jest idiotyzmem". Wykreowali nawet postać Stanisława Józefa Tudzika, który rzekomo podjął się popularyzacji twórczości respondystów na gruncie języka polskiego. Umieli się bawić jak rzadko kto.
Ale też nie sposób nie zauważyć, że co jakiś czas zgrzyta między nimi. I to niemal od początku znajomości. Zniecierpliwiony brakiem odzewu Miłosz pisze w 1960 roku:
"życie twoje jest dla mnie równie tajemnicze jak życie jeża. W ogóle nic nie rozumiem", a w roku 1963 burknie z przyganą:
"Łajdaku, smak świata to dla ciebie wszystko: tawerna, stół, szklanki, zapachy, światła, cienie, architektura ale to zaznaczone mimochodem, jak na mój gust za dużo pokłonu przed sztuką". W 1964 roku Herbert odpowiada pięknym za nadobne:
"mimo że zarzucasz mi pięknoduchostwo - zawsze byłem bliżej cebuli niż marmurów". Herbert 16 lipca 1963:
"Londyn bardzo mi służy", Miłosz 18 lipca 1963:
"Londyn - nora", Herbert 3 sierpnia 1963:
"istotnie to dziura, ale jakaż śliczna". Nie zawsze ich głosy brzmiały unisono, nie zawsze śpiewali w tym samym chórze.
4.
Do pierwszej poważnej różnicy zdań na literackie tematy doszło w chwili, gdy Herbert wysłał Miłoszowi poemat Studium przedmiotu. Miłosz uznał, że to "wiersz bluźnierczy". Tezę tę powtórzył w następnym liście po trzech tygodniach i wyjawił, dlaczego tak uważa. Herbert zareagował ironicznie. Herbert - "dworzanin" zarzucił "księciu", "Jego Wysokości" i "Waszej Wysokości" - Miłoszowi, że najzwyczajniej pod słońcem nie zrozumiał utworu, a na dodatek popełnił kardynalny, ba!, kompromitujący błąd, utożsamiając bohatera lirycznego z autorem.
Zarzewiem drugiego sporu, po czterech latach, okazała się osoba i dzieło
Witolda Gombrowicza. Herbert, być może powodowany zazdrością o przyjaźń Miłosza - nie kryjącego wcale fascynacji Gombrowiczem, którego właśnie odwiedzał w Saint Paul de Vence - autora Ferdydurke nazwał "d e p r a w a t o r e m" i epitet ów z premedytacją w następnym liście powtórzył. Miłosz najpierw piłkę błyskawicznie odbił, akcentując, że
"niewątpliwie niezwykłość tego człowieka jest potężnie sugestywna", by kilka miesięcy później pognębić Herberta doszczętnie, puentując jego wywody na temat swego rzekomego "s e n t y m e n t a l n e g o s o c j a l i z m u":
"Twój list mnie przeraził i nie dlatego, że mówisz kropka w kropkę to samo co Witold Gombrowicz". Celniej i mocniej ugodzić nie mógł. To było niczym cios w splot słoneczny.
Trzeci i brzemienny w skutkach spór dotyczył - tak to ujmijmy - sprawy polskiej, nie literackich idei, lecz politycznych predylekcji, sympatii, przekonań. W epistole z 1967 roku Miłosz zajął się naszymi narodowymi wadami. Nasłuchując wieści z ojczyzny, którą właśnie odwiedził generał de Gaulle, konstatował, że
"od Polski można zwariować", że
"Polacy są rasą niezdolną do jakiejkolwiek twórczości, polityki, handlu, przemysłu, religii i filozofii" i w likwidatorskim zapale posunął się bardzo, ale to bardzo daleko, dodając, że rodacy:
"mogą tylko uprawiać rolę i logikę matematyczną, jak też poczucie swojej podrzędności wyładowywać w biciu Żydów i Murzynów". Herbert zareagował natychmiast epistołą równie sążnistą. Owszem, generalnie opinie na temat polskich przywar podzielał, ale przypominał o więzach z ziemią, która jest
"m o j a, jak zaraza albo choroba weneryczna", co znów Miłosz skwitował świadczącym o wielkim zniecierpliwieniu pytaniem:
"Co ty w ogóle za filozofię emeryta odstawiasz?".
Niebawem dyskusja między poetami z planu literackiego przeniosła się na plan polityczny na dobre. Charakterystyczne, że gdy Miłosz krytykował poetów z pokolenia "Sztuki i Narodu" -
Baczyńskiego,
Gajcego, Bojarskiego czy Trzebińskiego, to nie za ich poezję, którą chyba generalnie dość cenił, ale za obcą mu mentalnie postawę ideową i polityczną. Gdy zaś Herbert ich bronił, to nie ich poezji bronił przede wszystkim, lecz właśnie postawy, w której dopatrywał się ucieleśnienia patriotyzmu w najczystszej postaci.
Jak się zdaje, od tego, co stanowiło dla Herberta synonim polskości, co było ekwiwalentem patriotyzmu, Miłosz dystansował się od dłuższego już czasu i to tyleż konsekwentnie, co kategorycznie. Pod koniec lat 60. stwierdzał z niechęcią:
"nie rozumiem w a s tj. Polaków siedzących na boku i mających w s z y s t k o w s z y s t k i m za złe"; wliczając Herberta do zbioru "wy", wykluczał go ze zbioru, do którego sam należał, czyli "my". Jeszcze dalej poszedł parę lat później, wyjaśniając w jednym z listów, który kończył najżywszy okres ich epistolografii, kogo ma na myśli, mówiąc w odniesieniu do Herberta "wy". Otóż,
"nieemigracyjnych emigrantów z Polski"! To zasadnicza konstatacja. Wiele na to wskazuje, że w ten oto brutalny i bolesny sposób Miłosz wykazał Herbertowi jego dwuznaczny status egzystencjalny, ale także społeczny, polityczny, no i chyba również moralny.
Cóż, przy tej okazji trzeba zwrócić uwagę na fakt, że listy do Miłosza Herbert śle m.in. z Paryża, Spoleto, Orvieto, Sieny, Londynu, Rzymu, Brindisi, Wiednia, Selpritsch, Werony, Antony, Nowego Jorku, Berlina, Rawenny, Amsterdamu, Pizy. Przesyłek z Polski jest tyle, co kot napłakał. Pojedyncze i lapidarne listy z Warszawy, Gdańska, Olecka, Kazimierza czy Ostródy pisze Herbert dopiero w latach 80. Czytając listy zebrane w książce (ale także wydane wcześniej tomy korespondencji Herberta z Magdaleną i Zbigniewem Czajkowskimi, Henrykiem Elzenbergiem, Jerzym Zawieyskim, Jerzym Turowiczem i
Stanisławem Barańczakiem), ma się wrażenie, że - zwłaszcza w latach 60. i 70. - Herbert mieszka nie w Polsce, lecz w Europie, że gros czasu spędza za granicą (na dodatek snuje następne plany wyjazdowe, a to do Grecji, do czego doszło, a to do Hiszpanii, do czego nie doszło, etc.). W Polsce bywał wtedy rzadko i na tyle krótko, że nie miał albo czasu, albo ochoty informować przyjaciela o tym, co porabia.
W dwu listach do Miłosza z roku 1988 i 1990 Herbert nazywa się jego "uczniem" i na tym koniec sztuki epistolograficznej między autorem Miasta bez imienia i Raportu z oblężonego Miasta. Krótko potem tajony i tłumiony od lat konflikt - jak się rychło miało okazać, dość dwuznaczny, a na dodatek natury nie artystycznej, lecz polityczno-ideologicznej -wybuchł z całą siłą i stał się sprawą publiczną. Poeci poczęli komunikować się nie bezpośrednio, lecz za pomocą mediów.
5.
Także w tym zakresie to Herbert był stroną aktywną, dynamiczną. Ale gwoli sprawiedliwości, zaczął Miłosz. W Roku myśliwego (1990) zarzucił
Annie Świrszczyńskiej i Herbertowi ślepe przywiązanie do "jednego imponderabilium: ojczyzny" jako "jednego absolutu". Powtórzył to w przeprowadzonej w tym samym roku rozmowie ze swoim monografistą Aleksandrem Fiutem, ogłoszonej następnie w tomie rozmów Czesława Miłosza autoportret niepokorny (1994): "To jest poezja imponderabiliów, poezja z jednym absolutem - ojczyzny. Ojczyzny, obowiązku, honoru", a także w dyskusji zorganizowanej przez redakcję pisma "NaGłos", w której wzięli udział m.in.
Jan Błoński i Marian Stala.
Na reakcję Herberta nie trzeba było długo czekać. W wydanym w 1992 roku zbiorze Rovigo zamieścił Chodasiewicza, co do którego nikt nie miał wątpliwości, że to wyjątkowo złośliwy atak na Miłosza. Wbrew temu, co się sądziło wtedy i sądzi do dzisiaj, zamieszczony w tym samym tomie wiersz Do Czesława Miłosza to bynajmniej nie wyraz hołdu, ale przewrotny, bo perfidny, pastisz stylu autora Nie objętej ziemi. Jakby tego było mało, Herbert przypuścił następny atak na łamach prasy, wpisując się wręcz idealnie w debatę toczącą się na radykalnie polaryzującej się krajowej scenie politycznej. W 1994 roku ogłaszał wszem i wobec, że jest Miłosz
"człowiekiem rozdartym: o nieokreślonym statusie narodowym, metafizycznym, moralnym", że był od zawsze jego przeciwnikiem politycznym, zarzucał mu uprawianie "morderstwa intelektualnego", a jego eseistykę i prozę nazywał
"niechlujną stylistycznie i rozwichrzoną myślowo sarmacką gadaniną". No i w kółko przypominał, że w latach 60. był Miłosz zwolennikiem przyłączenia Polski do ZSRR, czego jednak nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł potraktować poważnie.
Miłosz zareagował tylko raz. Na łamach dziennika "Rzeczpospolita" złożył oświadczenie "Potęga smaku", w którym otrzepał się z "pomówień", "oskarżeń i inwektyw" oraz przypomniał "zasady dobrego smaku", którym Herbert przez długie lata wiernie służył. Na tych samych łamach, po tygodniu, Herbert odpowiedział "Potęgą złej woli". Widać ostatnie zdanie musiało należeć jednak do niego.
Spór czy raczej konflikt poetów podzielił w absurdalny i karykaturalny sposób Polskę, bowiem Miłosz okazał się głosem liberalizmu i lewicy, Herbert zaś głosem konserwatyzmu i prawicy, po stronie Miłosza stanęła "Gazeta Wyborcza" i zwolennicy tzw. grubej kreski, po stronie Herberta "Tygodnik Solidarność" oraz zwolennicy dekomunizacji i lustracji, imię Miłosza wypisała na sztandarach Unia Wolności i Platforma Obywatelska, imię Herberta Akcja Wyborcza Solidarność oraz Prawo i Sprawiedliwość. Gdzie tu miejsce na poezję? - pytał siebie samego czytelnik poezji, którego zachwycały wiersze zarówno jednego, jak i drugiego autora. W ostatnim zbiorze Epilog burzy, wydanym w 1998 roku, na kilka miesięcy przed śmiercią poety, Herbert Lwowiak zamieścił wiersz W mieście polemizujący z popularnym wierszem Miłosza Wilnianina W mojej ojczyźnie z - bagatela! - 1937 roku. W maju tego roku Miłosz zatelefonował do umierającego Herberta, w trakcie tej rozmowy doszło do pojednania między, było nie było, przyjaciółmi. Potem przyjechał do Warszawy - w towarzystwie noblistki
Wisławy Szymborskiej - na jego pogrzeb i położył na trumnie czerwoną różę. Widziała to cała Polska. Kilka miesięcy później ogłosił wiersz O poezji, z powodu telefonów po śmierci Herberta - zamykający wszelką dyskusję, kładący kres wszelkim dywagacjom i domniemaniom.
Nie nam sądzić dzisiaj, po czyjej stronie była racja. Kto mówił prawdę, kto z prawdą się rozmijał; kto był białym, a kto czarnym charakterem; kto zasłużył na miano prawdziwego Polaka, a kto nie.
Jeden śpi snem wiecznym na Powązkach, drugi na Skałce. Ale:
"Ni zapomnieniem wiecznym, ani pamiętaniem, / mgłą gór, ni stolic wrzawą świat nie uspokoi. / Aż ptak po latach bojowań krzyż albo i kamień, / i ptak zaśpiewa na nim jak w ruinach Troi". Ale:
"Nad ruinami wschodzi księżyc / O Trojo Trojo / Milczy miasto // Poeta walczy z własnym cieniem / Poeta krzyczy jak ptak w pustce". Poezja żyje.
Janusz Drzewucki © by "Twórczość" 2007 | |