Julia Marcell, fot. Iwona Bielecka / Arts 2 Music
Spośród polskich wykonawców na Open’erze na szczególną uwagę zasługują: Julia Marcell, Brygada Kryzys, Frozen Bird, Maja Kleszcz & IncarNations, Paula & Karol, UL/KR, kIRk, L.Stadt, Psychocukier, Kari Amirian i Iza Lach.
Julia Marcell to najbardziej oczekiwana Polka na festiwalu Heineken Open'er. Wystąpiła tu już dwa lata temu, jeszcze jako fenomen, który przebił się z internetu do "pierwszego obiegu" muzyki alternatywnej. W tym roku przyjedzie jako gwiazda utytułowana we wszelkich podsumowaniach roku 2011.
Swoją drugą płytą "June" zrobiła furorę: dostała aż siedem nominacji do Fryderyków. Skończyło się na statuetce dla najlepszego albumu alternatywnego, choć "June" to bardzo porządnie nagrane piosenki z refrenami. Po drodze Marcell dostała Paszport "Polityki" - nagrodę może nawet ważniejszą, bo przyznawaną młodym twórcom tylko w kilku dziedzinach kultury, bez podziału na mnóstwo podkategorii. Do tego została laureatką Nagrody Artystycznej Miasta Torunia im. Grzegorza Ciechowskiego.
Ma 30 lat, naprawdę nazywa się Julia Górniewicz. Mieszka w Berlinie, ale często bywa w Olsztynie, u rodziców. Stolica Niemiec to dla Marcell punkt zaczepienia na drodze do międzynarodowego sukcesu. To tu kilka lat temu nagrała debiutancką płytę, tu jest jej menedżer. Dziś wydaje swoje nagrania równolegle na Zachodzie (Haldern Pop) i w Polsce (Mystic Production), ale koncertuje przede wszystkim w Niemczech. Wybrała odwrotną drogę niż większość polskich artystów: najpierw mocne wejście w zagranicę, potem żmudne przebijanie się w Polsce.
Zbiera wyróżnienia nie tylko za artyzm. Owszem, umiejętnie odwołuje się do stylistyki Björk (też wystąpi na Open'erze), Kate Bush, Reginy Spektor, Lykke Li czy Joanny Newsom. Ma też szczęście do dobrych współpracowników. Sama pisze słowa i muzykę do swoich piosenek, ale jej atutem jest także to, że sama się wymyśliła i wypromowała. "Polityka" nagrodziła ją za "udowodnienie, że karierę w muzyce pop można robić samodzielnie i na własnych zasadach. Za w pełni autorskie i nowoczesne podejście do tworzenia muzyki".
U początków kariery, jeszcze w Olsztynie, sama zbudowała sobie stronę internetową i sama wrzuciła swoje piosenki do sieci. Pierwsza płyta Marcell powstała za pieniądze, która zgromadziła poprzez serwis Sellaband.com. Internauci po przesłuchaniu wersji demo wpłacili w sumie aż 50 tysięcy dolarów na profesjonalne nagrania (co udało jej się jako pierwszemu artyście z Polski). Serwis skontaktował ją z menedżerem i pomógł wybrać najbardziej odpowiedniego producenta. Obaj byli z Berlina, wyjechała więc do Niemiec – jak się okazało, na dłużej.
Debiutancka płyta "It Might Like You" ukazała się najpierw w Niemczech, Austrii i Szwajcarii (latem 2009), a później w Polsce (jesienią).
Marcell ze swoim fortepianem jest tu na pierwszym planie, towarzyszące jej instrumenty smyczkowe i perkusyjne to zwykle dalekie tło. Jako pianistka jest bardzo ekspresyjna, energetyczna, ale nazwanie przez nią samu stylu muzycznego z płyty "classical punkiem" to lekka przesada, raczej tłumaczenie sposobu aranżacji: Julia gra piosenki punkowe przerobione na fortepian. Ona sama mówi o tamtych, niedawno wznowionych przez Mystic, nagraniach:
"Udało nam się uchwycić radość grania muzyki. Piosenki były nagrywane na żywo, na tzw. setkę, eksperymentowaliśmy, używaliśmy nietypowych instrumentów, jak np. buty albo papier. Wyszła płyta surowa, o punkowej energii, a jednak intymna i ludzka."
Produkcją "It Might Like You" zajmował się Moses Schneider, któremu Marcell pozostała wierna na zeszłorocznym albumie "June". Mimo że przy konsolecie siedział ten sam człowiek, a za mikrofonem stała ta sama dziewczyna co dwa lata wcześniej, dokonał się spory przewrót. Spod ich rąk wyszła płyta zdecydowanie bardziej dojrzała, różnorodna, lepiej zaaranżowana i inaczej rozkładająca akcenty. Wciąż często prowadzi fortepian, ale towarzyszą mu motoryczne bębny i bas, pojawiło się sporo elektronicznych instrumentów i rytmów.
Zmieniły się także koncerty. O ile wcześniej występowała najczęściej solo lub z towarzyszeniem altówki, na której grała "Mandy" (Anna Prokopczuk), o tyle po "June" pomaga jej także niemiecka sekcja rytmiczna - basista Thomsen Slowey Merkel oraz perkusiści Jakob Kiersch i Christian Vienne. Taki skład przenosi nowoczesne brzmienie z płyty na występ na żywo. A to koncert jest żywiołem Marcell. Zarówno występując z samym fortepianem, jak i z pełnym zespołem, artystka bez trudu nawiązuje kontakt z publicznością. Jest naturalną liderką, ma energię i dobre piosenki, jest kontaktowa, profesjonalna i wdzięczna.
Open'er nie będzie najlepszą okazją do zobaczenia wyciszonej, intymnej Julii Marcell, doświadczymy raczej jej tanecznej i zadziornej wersji. I bardzo dobrze. Na festiwalu wystąpi jako ostatnia w nocy z piątku na sobotę, na Tent Stage, o pierwszej w nocy. Można być pewnym, że nie pozwoli zasnąć swojej publiczności.
Okładka płyty "Brygada Kryzys" z 1982 roku
Brygada Kryzys
Mniej więcej co 10 lat wraca na scenę zespół Roberta Brylewskiego i Tomka Lipińskiego, czyli najstarszego pokolenia polskich punkowców. Brygada Kryzys to legenda, choć pierwszy etap jej działalności trwał niewiele ponad rok. Warszawscy muzycy w całości odegrają na Open’erze swoje najdoskonalsze dzieło. Ich "czarna płyta", nagrana w stanie wojennym w studiu na warszawskim Wawrzyszewie, uchodzi za czołowe osiągnięcie polskiej muzyki alternatywnej lat 80. Nie ma tu zbyt wiele punk rocka, jest za to sporo długich, transowych utworów opartych na zapętlonym basie i perkusji oraz długich frazach saksofonu. Nad tym wszystkim unosi się wolna, anarchistyczna gitara Brylewskiego. Do tego proste i dojmujące teksty oddające z jednej strony tęsknotę do ludzkiej bliskości, z drugiej – do tak trudnej w PRL-u wolności. Nie ma chyba słuchacza, który nie znałby słów piosenki "To, co czujesz": "Powiedz mi, o co ci w ogóle chodzi/powiedz mi, po co ci te kombinacje/nie musimy się katować nienormalną sytuacją/nauczymy się kochać, przestaniemy się bać/życie stanie się muzyką/stanie się, to co ma się stać".
fot. archiwum zespołu Frozen Bird
Frozen Bird
Ich nagraniami zachwyciła się Urszula Dudziak. Założony przez Radka Dudę warszawski zespół muzykę traktuje "szeroko", działa na pograniczu popu, muzyki klezmerskiej i kameralnej. Nie dość, że stylistycznie ich muzyka jest patchworkiem, to jeszcze odnoszą ją do takich dziedzin, jak teatr, taniec, opera. Uznani w alternatywnym światku jazzmani zajmują się tu muzyką bardzo komunikatywną, melodyjną, nawet narracyjną. Ich tegoroczny debiut "Terry's Tale" to opowieść o przeżyciach i wątpliwościach młodego człowieka, Terry'ego. Zarówno w żwawych, pomyślanych w stylu retro piosenkach (po angielsku, francusku i po polsku), jak i w pozbawionych tekstu, wykorzystujących wokalizy sennych miniaturach wybija się głos Luli. Schodzenie na drugi planie nie jest w naturze wokalistki zespołu, mimo to Frozen Bird obrazują tyleż dźwiękiem, co słowami. Do tego świetny perkusista Hubert Zemler (wystąpi też z IncarNations). Bardzo wysmakowana przyjemność - nie tylko do zasłuchania, także do zabawy.
fot. dzięki uprzejmości muzyków
Maja Kleszcz & IncarNations
Niedawno ukazała się druga płyta dawnych muzyków Kapeli ze Wsi Warszawa, dziś eksperymentujących z bluesem, swingiem i jazzem - Mai Kleszcz i Wojtka Krzaka. Część piosenek to nieortodoksyjnie potraktowane covery, od "I Put A Spell On You" do "Rebeki", ale największe wrażenie robią świeże piosenki, do których teksty napisał Bogdan Loebl, autor znany m.in. ze współpracy z Breakoutem wiele lat temu. Ciarki chodzą po plecach, gdy Kleszcz niespiesznie śpiewa wstrząsający erotyk: "w płomieniach krwi lemiesza nóż/jestem jak żyzna ziemia już/karmi się tobą mój gniew/dziś jestem ziemią pod ziarna siew" ("Jesteś jak las"). Płytę bez obaw można porównać z dorobkiem Amy Winehouse czy Adele - Kleszcz ma równie mocny głos jak brytyjskie wokalistki, niezaprzeczalną charyzmę i dużo lepsze teksty. Jej retro jest nie tak "unowocześnione", nie tak nachalne, kojarzy się - oczywiście dobrze - z nagraniami Niny Simone i Billie Holiday. Towarzyszący jej i Krzakowi młodzi muzycy stanowią zespół w najlepszym znaczeniu tego słowa: zdyscyplinowany, ale zdolny interesująco improwizować.
fot. dzięki uprzejmości muzyków
Paula & Karol
Ulubieńcy alternatywnej Warszawy z coraz większą śmiałością i z sukcesami koncertują poza krajem - w Anglii, Niemczech, a nawet w Stanach. Ich najnowsza, druga płyta "Whole Again" może być doskonałym soundtrackiem do tegorocznych wakacji (jeśli tylko będzie słonecznie). Zaczynali od folkowych, akustycznych piosenek na dwa głosy, gitarę i skrzypce, teraz w składzie zespołu jest sześcioro muzyków. Punktem wyjścia są dla nich kanadyjski folk przywieziony z Nowego Świata przez Paulę Bialski oraz amerykańska szkoła songwritingu reprezentowana przez Karola Strzemiecznego. Grają niezłe koncerty, szybko łapią kontakt z widzami. Są pozytywni i energiczni, co drażni licznych w Polsce miłośników muzyki przygnębiającej, ale Paula i Karol są tacy na co dzień, nie tylko na scenie. Gdy wsłuchać się w teksty, nie jest już tak słodko, raczej gorzko i szczerze: "I'll take this heart and drive it straight into the sea/I don't mind, I don't mind, if that's the way things have to be". Zespół z dużymi szansami na karierę poza Polską.
fot. Thin Man Records
UL/KR
Zimowy debiut gorzowian, trwający ledwie 22 minuty, był prawdziwym objawieniem. Mroczne klawiszowe podkłady, nawiązujące do niemieckiego romantyzmu, były tak samo oszczędne jak słowa Błażeja Króla (autora również muzyki). Były lider gitarowego, rockowego Kawałka Kulki skondensował i uczytelnił teksty, ale pozostał tak obrazowy jak dawniej: „Teraz wymyśl dobrą bajkę dla tych ust do krwi przegryzionych/dla tych palców wyłamanych, kolan wytartych, oczu przekrwionych”. To najlepszy poeta spośród muzycznej młodzieży. Mało jest w tej muzyce wyrazistego rytmu i melodii, sporo intensywnych, ale nie gęstych brzmień z komputera i samplera, na etapie produkcji specjalnie przepuszczonych przez taśmy. Na wierzchu jest śpiewający Król, udzielający awangardzie ślubu z popem. Błażej powiedział ostatnio, że rzadko zdarza mu się śledzić koncert dłużej niż pięć minut. Występy jego i kolegi z duetu Maurycego Kiebzaka-Górskiego nie są aż tak krótkie, a i tak nie sposób się od nich oderwać.
fot. dzięki uprzejmości zespołu
kIRk
O co w tym wszystkim chodzi? Jedna z najbardziej szalonych płyt ostatnich miesięcy do dziś nie pozwala się zaszufladkować.. "Msza święta w Brąswałdzie" to kompletny odjazd. To wolność. Nie wolno nazywać tego jazzem, choć w graniu kIRka sporo jest improwizacji, nawet z wykorzystaniem gitar. Przede wszystkim jednak na płycie słychać syntezatory i samplery. Do elektronicznych, samplowanych improwizacji włącza się świetny trębacz Olgierd Dokalski (gra też w zespołach Daktari i Gaamera). Zaprzecza tej elektronice, cytatom jakby ze snów, filmów, nakręca się nawzajem z pociętymi rytmami, rwanymi frazami generowanymi przez Pawła Bartnika i Filipa Kalinowskiego. To razem ociera się o dark ambient: zdarzają się bardzo wolne tempa, panuje duszny, niepokojący klimat, ale zaraz wskakuje rytm wskazujący na hip-hop, nawet dub. Warszawski kIRk to zespół kompletnie niepoważny, inny, może nawet niemuzyczny. Warto przyjść na koncert i dać im się zabrać w miejsce, w którym nigdy nie byliśmy. Gdzieś na przecięciu nie tylko stylistyk muzycznych, ale też sztuk wszelakich.
fot. Rafał Masłow
L.Stadt
W mocnej łódzkiej reprezentacji na Openera (Cool Kids Of Death, Psychocukier) zespół najmniej kontrowersyjny i łobuzerski, ale za to najmłodszy i szybko się rozwijający. Dwa lata temu ich druga płyta "El.P" brzmiała bardzo świeżo. Są chyba najlepszymi w Polsce ambasadorami amerykańskiego odrodzenia surf rocka. I nie chodzi tu o sam pomysł na granie, o dobre wzorce. L.Stadt na scenie jest rewelacyjne, można odnieść wrażenie, że to nie jest nasz zespół. Wokalista Łukasz Lach śpiewa bez okropnego polskiego akcentu, na płycie dba o wokalne harmonie, i ma sceniczną charyzmę. Zawodowiec. Pozostali muzycy dają mu nie tylko tło, aranżują też doskonale, wystarczy posłuchać "Ciggies", "Jeffa" czy najnowszego singla "U.F.O." (cover Jima Sullivana, nie Coldplay) zapowiadającego mającą się wkrótce ukazać epkę. L.Stadt mają świetne melodie, wiedzą, gdzie na czoło wysunąć retro klawisze ("Mumms Attack"), gdzie polegać na akustycznej gitarze ("Sun"). To inteligentny rock, którego intensywność nie polega hałasowaniu.
fot. Mariusz Jabłoński / Psychocukier
Psychocukier
Rock and roll w czystej (czyli brudnej) postaci, bez zbędnych udziwnień i pretensjonalnych unowocześnień. Brudny, drapieżny i piekielnie zabawny. Psychocukier w zeszłym roku wydał dopiero trzecią płytę. Na "Królestwie" lider zespołu Sasza Tomaszewski pierwszy raz od początku do końca śpiewa po polsku. O ile wiedzieliśmy już wcześniej, że nikt lepiej od niego nie obsługuje efektów gitarowych, o tyle teksty polegające nie tylko na grze słów to duży postęp. Mimo że nowe, ostrzejsze utwory, jak "Gwiazda", "Psychonauta" czy "Kasjopeja" są już klasykami, nie obniżył się kultowy status starszych hitów: "Śpiącego psa w BMW" czy "Izrael Poznansky". Trio nie ma sobie równych na koncertach, choć bardziej niż do festiwalowych otwartych przestrzeni pasuje do ciemnych, wilgotnych, pełnych dymu i oparów alkoholu knajp. Noszą wąsy, ogromne ciemne okulary i śpiewają: "Rock and roll to jest dzicz". W przygotowaniu jest już kolejna płyta Psychocukru, której producentem jest... hiphopowiec Noon.
fot. Martyna Galla
Kari Amirian
Jej melancholijne i łagodne piosenki przypominają dokonania skandynawskich wokalistek takich jak Lykke Li czy Stina Nordenstam. Kari Amirian, wydając w dużej wytwórni i współpracując z uznanymi muzykami, stara się zachować w swoich utworach naturalność i szczerość. Na debiutancką płytę "Daddy Says I'm Special" nagrała bardzo klimatyczne piosenki. "A Poem" czy "Jump Into My Heart And Stay" są oparte na wiolonczeli, kontrabasie, fortepianie, dzwonkach. W tych dających sporo miejsca na głos, "otwartych" aranżacjach wokalistka śpiewa nieśmiało, delikatnie; pewnie, ale jakby z drugiego planu. Teksty napisał mąż Kari, Robert Amirian, ważna postać polskiej sceny od lat 90., wokalista, kompozytor i tekściarz, w zespole żony gitarzysta. Choć jego słowa czasem zaskakują: "Deaf ears start to be hearing/Beloved heart reflects the light/Gold dust on me gives a feeling/That it's started" – dla Amirian zaczyna się właśnie coś dużego. Podobnie jak Julia Marcell, UL/KR czy Paula & Karol, Kari Amirian będzie latem występować na koncertach z cyklu Męskie Granie.
fot. gesiaskorka.com
Iza Lach
W tym roku na Open'erze będzie można zobaczyć silną reprezentację Łodzi. Oprócz kilku niezłych gitarowych zespołów przyjedzie stamtąd doskonała popowa wokalistka Iza Lach. Artystka zasłynęła ostatnio jako zwyciężczyni konkursu ogłoszonego przez rapera Snoop Dogga - zaśpiewała w jego piosence "Set It Off". Wyszło tak dobrze, że parę dni temu Snoop wpuścił do internetu już trzeci ich wspólny utwór. Debiutowała jeszcze jako nastolatka, dziś w wieku 23 lat ma już na koncie dwie płyty. Zeszłoroczny "Krzyk" muzycznie budził skojarzenia z płytą Julii Marcell - podobnie jak olsztynianka Lach jest śpiewającą pianistką, która sama pisze sobie teksty i muzykę. Odpowiada też za produkcję albumu. Mimo że płytę nagrała w warunkach domowych, udał jej się pop jak się patrzy. Przekorna melancholia, elektroniczne rytmy gładko połączone z fortepianem, harmonie wokalne, a wszystko po polsku. Iza na razie chce pisać po angielsku tylko dla innych, zagranicznych wykonawców. Jest siostrą Łukasza Lacha, wokalisty L.Stadt, a w wieku pięciu lat wygrała program "Od przedszkola do Opola".
Autor: Jacek Świąder, czerwiec 2012