Jest początek roku 1919. Belle époque skonała w okopach I wojny. Mapa polityczna Starego Kontynentu zmienia się z dnia na dzień. Prawdziwe rewolucje dokonują się też w literaturze i sztuce. Widma "-izmów" od dekady krążą nad Europą: kubizmu, ekspresjonizmu, suprematyzmu, dadaizmu, futuryzmu (i innych). Tymczasem w Warszawie dwóch młodzieńców, Anatol Stern (lat 19) i Aleksander Wat (lat 18), organizuje swoją pierwszą poetycką imprezę "Wieczór podtropikalny urządzony przez białych Murzynów". W programie były m.in. wiersze "o oburzającej składni, pornograficznej i rabelaisowskiej treści", np. "Spalenie figowego listka" Sterna, który odczytywał mężczyzna odziany jedynie w gazową przepaskę na biodrach. "Mówiono i pisano potem o nas bardzo wiele. Nie były to pochlebstwa" – wspomni Aleksander Wat. Tak zaczął się polski futuryzm.
"Chwila domagała się radykalnego czynu"
W tym samym roku w Krakowie dwóch studentów polonistyki, Bruno Jasieński i Stanisław Młodożeniec, nawiązuje kontakt z Tytusem Czyżewskim, znanym już wówczas awangardowym malarzem z literackim zacięciem. Wkrótce wspólnie zaczną siać artystyczny ferment pod Wawelem. Powołują Klub Futurystów "Katarynka" w ramach którego chcą "wyjść na ulicę, do gromad i tłumów ludzkich".
Tak nastrój panujący wówczas w Polsce i jego wpływ na ich twórczość opisał Młodożeniec w artykule "U narodzin krakowskiej awangardy".
[…] Obok Polski łamały się imperia i ustroje, a w samej Polsce "wybuchały" coraz nowe republiki w miastach i powiatach, buszowały persony i partie, ujawniały się z głośnym hukiem antagonizmy społeczne. […] Wydawało nam się, że czasy nastały żywiołowe, burzliwe, manifestacyjne i że sztuka powinna oddawać ich przyśpieszone tętno w bardziej bezpośrednich, otwartych, manifestacyjnych formach.
W lutym 1921 roku wyruszają na podbój stolicy, gdzie organizują cykl poezowieczorów w nobliwej Filharmonii. Wtedy dochodzi do porozumienia między nimi, a grupą warszawską, którą dotąd uznawali za konkurencję. Wspólnie zawiązują "jednolity front" awangardzistów. "Dźgnięte nożem w bżuh ospałe bydle polskiej sztuki zaczęło ryczeć, pszez otwur żygnęła lawa futuryzmu" – napiszą niebawem.
"Cywilizacja, kultura – na śmietnik!"
Awangardowe kierunki trafiają do Polski z prawie dziesięcioletnim poślizgiem. Wcześniej nie miałyby racji bytu. Pod zaborami literatura podporządkowana była sprawie polskiej. Poeci pełnili funkcje, jakie w zachodnich państwach pełnią ministrowie – mówił Żeromski na odczycie o krajowej literaturze w 1916 roku.
Świeżo zdobyta niepodległość zdjęła z nich ten obowiązek. Słonimski "zrzucał płaszcz Konrada", a Lechoń chciał wiosnę, a nie Polskę zobaczyć. Futuryści poszli o krok dalej. O ówczesnych nastrojach opowiadał Wat Czesławowi Miłoszowi w "Moim wieku":
[…] Chociaż byliśmy szczeniakami, fakt powstania Polski był dla nas jakimś incydentem znacznie mniejszej wagi niż ogólna katastrofa epoki, wielka niewiadoma, która była przed nami, przy czym, ponieważ byliśmy młodzi, zuchwali, była ona niesłychanie dla nas obiecująca.
U zarania ruchu, tak jak u początków dadaizmu, parafrazując jednego z ojców tego kierunku Tristana Tzara, "nie stała sztuka, lecz wstręt": wstręt wobec zastanej literatury, mieszczańskich norm. Ich twórczości przyświecała "[…] radość właśnie z tego, że coś tak gruntownie od podstaw się łamie, że właściwie jest miejsce na wszystko, że wszystko wolno" – skomentuje po latach Wat.
Korzystając z dziejowej okazji chcieli najpierw niszczyć, potem budować. W manifeście "Prymitywiści do narodów świata i Polski" wykrzykiwali buńczucznie: "Cywilizacja, kultura, z ich chorobliwością - na śmietnik!" W innym nawoływali do natychmiastowej futuryzacji życia: "Będziemy zwozić taczkami z placów, skwerów i ulic nieświeże mumie mickiewiczów i słowackich. Czas […] przygotować miejsca tym, którzy idą". Zachęcali czytelników by też nie oglądali się na tradycję: "jeżeli jesteśmy rzeczywiście narodem jutra, a nie narodem-przeżytkiem - pójdźcie za nami".
"Artyści na ulicę!"
Jakie więc były ich postulaty, co proponowali w zamian? Ich brutalna negacja przeszłości brała się z założenia, że polska literatura musi otrząsnąć się z traumy zaborów i wypracowanych wówczas wzorców. Nie odmawiali klasykom ich historycznej roli, lecz zakładali, że nowe czasy stawiają przed sztuką nowe zadania. Odrzucali figurę poety-mędrca, geniusza stojącego ponad społeczeństwem. Zajeżdżonej przez romantyków i symbolistów "szkapie metafizyki" przeciwstawiali fascynację miastem i jego rytmem, nowoczesną techniką. Inspiracji szukali w formach uważanych dotąd za nieartystyczne: poetyce szyldów reklamowych, kronikach wypadków w prasie brukowej, popkulturze. Chcieli tworzyć utwory masowe i powszechnie dostępne.
[…] Podkreślamy trzy zasadnicze momenty życia współczesnego: maszynę, demokrację i tłum. […] Człowiek współczesny nie ma czasu na chodzenie na koncerty i wystawy, 3/4 ludzi nie ma po temu możności. Dlatego sztukę muszą znajdować wszędzie: latające poezjokoncerty w pociągach, tramwajach, jadłodajniach, fabrykach, kawiarniach, na placach, dworcach […].
"Chcemy nowej Polski – nie nowego sklepiku!"
W 1923 roku Tadeusz Peiper pisał w "Zwrotnicy":
Futuryzm zawiera w sobie potężną moc odrodzenia, są w nim zadatki na zupełne przeobrażenie życia, na stworzenie nowego metra moralności i kultury. Tę właśnie rolę ma do spełnienia idea futurystyczna w Polsce, niezależnie od tego, co głoszą lub będą głosili nasi futuryści. […] Toteż nie zdziwiłbym się wcale - kontynuował - gdyby już dawno w naszych kołach rządowych zrodziła się myśl urządowienia futuryzmu. Futuryzm włoski - widzieliśmy - nie lęka się nacjonalizmu, faszyzmu, imperializmu, futuryzm rosyjski - wiemy - wysnuł z założeń Marinettiego poezję bolszewizmu, czemuż by futuryzm polski nie mógł być rządowym. Gdyby zrozumiano to wcześniej, może najgłębsza oda na cześć Piłsudskiego pochodziłaby od Sterna, a Młodożeniec byłby może w czasie Powstania Górnośląskiego przybocznym poetą Korfantego.
Tak się oczywiście stać nie mogło. Ich programowy anarchizm i kontestacja norm społecznych przynosił problemy z cenzurą i wizyty policji na wieczorach poetyckich, a nie państwowe zaszczyty. Rola rządowych poetów przypadła "umiarkowanie nowoczesnym" skamandrytom. Futuryści pozostali literackimi outsiderami. Paseistyczne środowiska literackie ich lekceważyły, estetyka skandalu doprowadzała do szału konserwatywne mieszczaństwo.
Owszem, cieszyli się zainteresowaniem, ale nie zawsze za sprawą swoich utworów, a atmosfery sensacji, która im towarzyszyła. Stali się niejako kimś na kształt dzisiejszych celebrytów. Jak pisał Marek Zaleski: "stosowana przez nich prowokacja artystyczna i obyczajowa, silny element ludyczności, przewrotna gra kliszami kultury masowej sprawiały, że ich publikacje czytano także na prawach wydawnictw sensacyjnych, rozrywkowych, wreszcie pornograficznych".
Tę formułę łatwo było wyeksploatować. W 1924 roku we wstępie do "Ziemi na lewo" Jasieński i Stern podpisali się jako "byli futuryści". Dalszych poszukiwań będą już dokonywać osobno. Jasieński w artykule "Bilans futuryzmu" tak podsumował tych kilka heroicznych lat:
Było miasto świadomości polskiej i była garstka partyzantów, co go chcieli zdobyć. Byli jak ludzie, co zebrali się na placu policzyć swoje siły, uzbroić się i obmyśleć plan. I plac nazwali: futuryzm polski. A teraz rozchodzą się w miasto – każdy swoją ulicą.
Autor: Patryk Zakrzewski, luty 2017
Źródła:
- "Antologia polskiego futuryzmu i Nowej Sztuki", Warszawa 1978
- Krzysztof Jaworski, "Kronika polskiego futuryzmu", Kielce 2015