Czy rzeczywiście – pyta Strauss – nie można wyobrazić sobie ustroju, który łączyłby zalety oligarchii i demokracji, przy okazji eliminując właściwe ich niedoskonałości? Ależ takim ustrojem jest właśnie politeja, republika. Trudność polega na tym, że dla jednych jest ona tożsama z ustrojem państwa, dla innych zaś z ojczyzną, która niekoniecznie redukuje się do nierzadko przypadkowych, będących zrządzeniem historii form ustrojowych. "Patrioci mówią: to jest zawsze ten sam kraj", bez względu na to, co by mu się nie przytrafiło, jaki "gangster" – jeden, kilku, bandyta "stugębny" – nie wziąłby go w swoje władanie. A jednak politeja, w której zmienia się reżim polityczny, to już inna politeja – powiedzą "stronnicy", jak ich nazywa Strauss. Kontrowersja ta – mówiąc językiem współczesnym, interesującym współczesnych Polaków – sprowadza się właściwie do zasadniczego pytania: czy PRL był Polską, czy nie? Czy ustrój komunistyczny, a potem jego łagodniejsza forma w postaci "socjalizmu z ludzką twarzą", przerwał polską tradycję, czy jej nie przerwał? Był Polską kulawą, niedoskonałą, przechowywaną w skrajnie nieprzyjaznych warunkach historycznych i politycznych, czy też nią nie był, tak jak atrapa pistoletu nigdy nie stanie się pistoletem? "Stronnicy" będą uważali "patriotów" za zdrajców, którzy kolaborowali w tym wypadku z komunistami, "patrioci" zaś uznają "stronników" za polityczne ekstrema, dla których ramy ustrojowe, wypełnione często przypadkową treścią, ważniejsze są od samej ojczyzny, od jej biologicznego i geograficznego substratu, od poczwy, jak określają taki stan rzeczy Rosjanie.
Sokrates, Platon, Arystoteles, Strauss, Legutko – każdy z nich na swój sposób rozstrzygał ten dylemat, czym mianowicie jest dla niego ojczyzna i gdzie leży. Arystoteles na przykład uważał, że „jeśli miasto jest pewną wspólnotą, a mianowicie wspólnotą obywateli w ramach ustroju, to jeśli ustrój się zmieni co do rodzaju i różnić się będzie od poprzedniego, również i miasto z konieczności nie będzie, jak się zdaje, tym samym; podobnie przecież mówimy raz o chórze komicznym, drugi raz o tragicznym, choć są to często ci sami ludzie". Inaczej na to patrzył Strauss, dla którego "taki pogląd był oczywistym absurdem, ponieważ gdyby tak było, to wszystkie demokracje stanowiłyby jedno państwo; nie byłoby n demokracji".