Był jednym z ostatnich przedstawicieli szkoły lwowsko-warszawskiej. Bogusław Wolniewicz, jego kolega z Wydziału ujął to w słowie pośmiertnym nawet mocniej – był "jej reprezentantem kwintesencjalnym. Na nim ta szkoła się kończy: jego epitafium to także jej epitafium. Zostali epigoni, ciągłość przekazu się urwała".
Urodził się w 1923 roku. Podczas wojny pracował w zakładach naprawy taboru kolejowego gdzieś w Generalnej Guberni. Zaraz po wojnie podjął studia filozoficzne na nowo utworzonym Uniwersytecie Łódzkim. Ukształtował się pod wpływem nauczania profesorstwa Kotarbińskich (Janiny, Tadeusza) i Ossowskich (Marii, Stanisława), którzy za młodu zaszczepili w nim respekt dla wartości lewicowych. Kolegował się w tamtym czasie z Iją Lazari-Pawłowską i Leszkiem Kołakowskim. Magisterium poświęcone tematyce uzasadniania zdań o stanach psychicznych osób trzecich obronił w 1947 roku u Janiny Kotarbińskiej, następnie otrzymał asystenturę w kierowanej przez nią Katedrze Logiki. W latach 50. przeniósł się do Warszawy, gdzie pracował równolegle na UW i w Polskiej Akademii Nauk. W 1957 roku otrzymał stopień doktora filozofii, a właściwie "kandydata nauk", jak wtedy mówiono, na podstawie obronionej na UW pracy "Pozaformalne kryteria poprawności definicji w naukach przyrodniczych". Jej promotorem ponownie była profesor Janina Kotarbińska. Habilitował się 1961 roku. Rozprawa habilitacyjna Przełęckiego, opublikowana w tym samym roku w "Studia Logica" liczyła trochę ponad 30 stron – logicy zawsze wypowiadali się krócej i mniej rozwlekle od "rasowych" filozofów.
Nie będę wymieniał tytułów wszystkich prac profesora Przełęckiego – jest ich naprawdę sporo. Pisane w różnych językach, publikowane w najważniejszych pismach branżowych – "Erkenntnis", "Studia Logica", "Grazer Philosophische Studien" – składają się na typowo akademicki dorobek ("życiorys") wybitnego uczonego. Osobno należy odnotować jego napisaną po angielsku i wydaną w Routledge w Londynie pracę "The Logic of Empirical Theories" (1969). Przyniosła mu ona światową sławę w tej wąskiej dziedzinie, jaką jest oparta na semantyce formalnej, nawiązująca do prac Alfreda Tarskiego metanauka teorii empirycznych.
Odrzucał neopozytywistyczną, właściwą choćby dla przedstawicieli Koła Wiedeńskiego, krytykę wszelkiej metafizyki jako królestwa nonsensu. Nie obawiał się rozważań na temat istnienia czy nieistnienia przedmiotów, przestrzegał jedynie przed budowaniem zapierających dech konstrukcji metafizycznych: choć myśl zyskuje w nich na głębi, to zarazem gubi jasność i sama "nie wie, co mówi". "Chciałbym bronić – pisał Przełęcki – poznawczego statusu filozoficznych dociekań rzeczywistości, przy równoczesnym odmówieniu tym dociekaniom charakteru naukowego. W dociekaniach tych skłonny byłbym upatrywać swoisty rodzaj poznania wykraczającego »poza granice nauki« . Przy takiej interpretacji filozofia byłaby nie tylko ekspresją naszej postawy wobec świata. Jest to poznanie nie czysto opisowe, lecz wartościujące. Przy tej koncepcji filozofii ów element wartościujący traktowany jest jako coś, co charakteryzuje nie tylko naszą postawę wobec rzeczywistości, ale i rzeczywistość samą". W takim ujęciu cała tradycja filozoficzna aż po współczesność okazuje się dziedziną "fikcji", "literatury" żywiącą się metaforami i fantasmagorią. Wszakże Przełęcki nie unieważnia jej. "W przeciwieństwie do pozytywistów – podkreśla ten wątek jego myśli Jan Woleński – nie utożsamiał on poznania z nauką. W szczególności traktował dociekania metafizyczne jako mające walor poznawczy, aczkolwiek niekoniecznie naukowy".
Inaczej odbierał zastrzeżenia Przełęckiego Bogusław Wolniewicz, który zarzucał mu wręcz pewnego rodzaju ograniczenie, ślepotę badawczą wynikającą z przyjęcia scjentystycznych założeń charakteryzujących nauki przyrodnicze. Kiedy wspólnie rozważali naukową wartość tworzącej się na ich oczach "kognitywistyki", Przełęcki miał powiedzieć: "Jak możesz odnosić się do nich z taką pogardą, gdy usiłują badać psychikę empirycznie!". Wolniewicz odparł, że "w nauce nie liczą się dobre chęci, tylko wynik – i to w postaci wykrytych przez tych »badaczy« nietrywialnych praw psychiki. A ten jest zerowy".
W tym sporze najnowsza historia przyznała rację Wolniewiczowi, który bezbłędnie rozpoznał "zajazd" tak zwanych "kognitywistów" na nauki humanistyczne i społeczne, a nawet na ukochaną przez niego filozofię analityczną. Przeraża – powiadał – ograniczoność perspektywy badawczej tych "psychologów bez papierów". Ich redukcjonizm poznawczy, "fenomenalizm" naznaczony potrzebą sprowadzania wszystkiego do zjawisk empirycznych, to godna pożałowania jednostronność. Zresztą u "kognitywistów" wszystko połączone jest z bezwzględną walką o środki na uprawiane przez nich szalbierstwa. Bez nich – bez szalbierstw, bez środków – nie istnieją. Ich naukowa aktywność przywodziła Wolniewiczowi na myśl wyprawy Hunów na środowisko osób twórczych i kulturalnych. Historia – mówił – zna takie fale, które na szczęście bardzo szybko i nieubłaganie zamieniały się w pianę. Miejmy nadzieję – powtarzał – że i tym razem tak się stanie. Kultura polska i nauka przetrzymały niejeden barbarzyński najazd. A Przełęcki? Cóż, choć nie wszystko do niego w porę docierało, był "w polskiej filozofii postacią znaczniejszą, niż sam się spodziewał" – quandoque bonus dormitat Homerus ("niekiedy i wielki Homer drzemie").