Jego polscy koledzy znali go przede wszystkim właśnie z anegdoty, z rozmów o polityce, z robienia interesów, czasem z książek. Natomiast dla swych uczniów i seminarzystów był on wcieleniem porywającego, ekstrawaganckiego myślenia. To z nami – na jego seminaria chodziłem od wczesnych lat 90. – profesor Michalski czytał przed swoim odejściem pisma Kanta i Hegla, jak wcześniej czytał Schmitta, Nietzschego, Hobbesa. Ujmowaliśmy in statu nascendi myśl niepokojącą, antynomiczną, nieodmiennie inspirującą. (Zawsze w oryginale). Czy się mylił? "As long as you're thinking, you can't be wrong" – miał odpowiedzieć pewnej studentce z Uniwersytetu w Bostonie, na którym wykładał przez ćwierć wieku.
Kiedy przyjechałem w 2008 roku na trzymiesięczne stypendium do Instytutu Nauk o Człowieku, jakoś od razu poszedłem spytać Michalskiego, gdzie chodzi na "siłkę" i czy mógłby polecić mi jakiś klub (oczywiście, polecił najlepszy w mieście). Do tego pytania ośmielało mnie zdrowie profesora, z którego emanowała instynktowna moc, do której miało się dużo zaufania i respektu.
W polityce był nietzscheańskim makiawelistą – niesłychanie skutecznym, immoralnym, nierzadko bezwzględnym. Wszakże wszystko to robił po to, aby zabezpieczyć myślenie w warunkach skrajnie myśleniu nieprzyjaznych. Tak to oceniam. Nie wystarczyło mu pisanie książek. Miał w sobie silną potrzebę działania, stwarzania instytucji, w których chowało się bezbronne wobec brutalnego świata myślenie. Postawa ta stanowiła konsekwencję Heideggerowskiego przekonania, wedle którego myślenie i działanie to właściwie jedna i ta sama rzecz, tyle że brana od dwóch różnych stron. Dlatego obok książek o Heideggerze ("Heidegger i filozofia współczesna"), Husserlu ("Logika i czas") i Nietzschem ("Płomień wieczności"), obok tomu "Zrozumieć przemijanie", który pomogłem mu zebrać, równie przekonującym dziełem Michalskiego okazał się stworzony przez niego Instytut Nauk o Człowieku – największy, prywatny ośrodek badawczy w Europie Środkowo-Wschodniej.
Pamiętam, że zazdrościł mi kapelusza słomkowego. Gdy rozmawialiśmy pewnego razu o wspólnym projekcie, a może o występach w telewizji, do której często go zapraszałem, w pewnej chwili rozmarzył się i powiedział, że też sobie taki kupi i na emeryturze będzie w nim czytał to, czego nie doczytał za młodu, głównie z braku czasu, jaki zużywa na działanie, na budowanie kolejnych instytucji. Chyba zapytałem, co będzie wtedy czytał, ale nie pamiętam już odpowiedzi.