Nie mogę powiedzieć, że byłem przy nim czeladnikiem, ale na pewno pracowałem u boku kogoś, kogo uważałem za swój teatralny autorytet. Posługiwał się zdumiewającą umiejętnością metafory scenicznej. To bardzo rzadka cecha. Gdybym miał usytuować go wśród wybitnych ludzi teatru, z którymi się zetknąłem, to umieściłbym go między Jarockim a Grzegorzewskim. W nim łączyła się precyzja Jarockiego i fantazja Grzegorzewskiego, choć być może to, co mówię, jest krzywdzące dla całej trójki.
Jaki pan sądzi, jaki byłby ten "Król Lear"?
Na tym polegała cała frajda pracy z nim – że nie wiadomo, jak wyglądałby kolejny spektakl. Nie wyobrażam sobie też nikogo innego reżyserującego w Narodowym "Króla Leara" w ramach hołdu dla Nekrošiusa. By oddać mu cześć, możemy utrzymywać jego przedstawienia w repertuarze tak długo, jak to możliwe. Podobnie, jak z graną od piętnastu lat "Duszyczką" Grzegorzewskiego, czy granym od dziesięciu lat "Tangiem" Jarockiego. Innego hołdu dla twórcy teatralnego nie ma, bo teatr jest jak jętka jednodniówka – istnieje tylko w czasie teraźniejszym. Nie ma ani przeszłości, ani przyszłości. Więc dopóki są widzowie, którzy odbierają dzieło – dopóty reżyserzy żyją.
Wielu widzów uważa spektakle Nekrošiusa, zwłaszcza jego "Hamleta", za niezwykle ważne doświadczenia, niemal graniczne.
W latach 90. Nekrošius przewrócił do góry nogami światową teatralną hierarchię. Jego język był szalenie inspirujący nie tylko na Litwie i w Polsce. Stał się na prawie 20 lat najbardziej pożądanym artystą na wszystkich teatralnych festiwalach. Potem ogłoszono, że się skończył. To normalne – mistrzowie nam się zawsze kończą. Siedział w litewskiej puszczy i od czasu do czasu prowadził tylko wykłady, trochę reżyserując, ale nie towarzyszyło już temu wielkie oczekiwanie. Zmieniły się też czasy, dziś żyjemy poza wszelką hierarchią. Cała siła i zarazem słabość młodego pokolenia na tym polega. Zrobił się totalny bałagan, uporządkowany przez internet, w którym wszyscy siedzą na tej samej gałęzi: i zdolni, i niezdolni. To okres trudny do wygłaszania jakichkolwiek ocen, rację mają wszyscy i nikt. Jeśli po śmierci twórcy większość ma podobną, pochlebną opinię na temat jego dzieła, to znaczy, że w porządku. Ale oczywiście nie zaraz po śmierci, bo wtedy wszyscy są wybitni. Proszę zauważyć, że umierają sami nieodżałowani. A co z resztą?