Jak okiełznać chaos, ogarnąć hybrydyczną i wciąż zmieniającą się rzeczywistość? Jak zapanować nad lawiną faktów, ogłuszającą porcją informacji, artystyczną nadprodukcją? W jaki sposób opisywać czasy, w których przyszło nam żyć? Jedyną metodą na to jest, według
Kapuścińskiego, poetyka fragmentu:
"Forma notatek, zeszytów, zapisków. W świecie tak rozrośniętym, chaotycznym i trudnym do uporządkowania wszystko zmierza w stronę collage'u - luźnego zbioru fragmentów".
Gatunkowo-tematyczny miszmasz staje się najlepszym sposobem prezentacji i interpretacji współczesności oraz jej symbolem.
Powyższa strategia bez wątpienia zaważyła na kształcie Lapidariów (bliskich, pod wieloma względami, Dziennikowi z pawlacza Krzysztofa Mętraka). Dostrzeżemy w nich luźne refleksje na temat kultury, polityki, historii, obyczajowości. Odnajdziemy notatki z lektur, scenariusze późniejszych tekstów, fragmenty rozmów z przyjaciółmi oraz sporo cytatów, do których (jak powszechnie wiadomo) Kapuściński przywiązywał szczególną wagę:
"Jestem wielkim zwolennikiem cytatów. Kiedy zgłębiamy jakąś dziedzinę wiedzy, dostrzegamy, że na jej temat napisano już masę książek. W każdej jest co najmniej jedna fascynująca myśl. Normalny czytelnik nie będzie do tej myśli docierał. Obowiązkiem piszącego jest wynajdywanie tych pereł. Normalnie są one zagubione w masie trzystu stron druku, a wydobyte - odżywają, nabierają blasku".
Przygotowane do druku przez żonę Kapuścińskiego i wydane kilka miesięcy po jego śmierci Lapidarium VI to zbiór zapisków z ostatnich pięciu lat życia reportera. W niewielkim stopniu różnią się one od wcześniejszych tomów. Poruszają podobne problemy, przynoszą pesymistyczną diagnozę współczesności i równie niewesołą wizję przyszłości. Autor Cesarza ubolewa nad ekspansywnością i coraz większą wulgarnością kultury masowej, dziedzicznością biedy, płytkością i miałkością informacji, upadkiem dziennikarstwa, powszechną ignorancją, pośpiechem, dewaluacją słowa. W tej ostatniej widzi główną przyczynę kryzysu literatury. Do deprecjacji sztuki piśmienniczej prowadzą, według niego, także inne czynniki: wydawnicza nadprodukcja, praktyczne podejście do książki, jednorazowość tekstów literackich i ich autorów, rewolucja informatyczna, niekompetencja krytyków, postmodernizm. W skażonej relatywizmem, sceptycyzmem, "migotaniem i nieokreślonością" ponowoczesności twórca Hebanu widzi idealne pole działania dla wszelkiej maści hochsztaplerów:
"Jednym z niebezpieczeństw postmodernizmu jest to, że jest to raj dla beztalenci. Dla podglądaczy, podpatrywaczy, szczwanych manipulatorów. Jest bowiem w postmodernizmie pewna szara strefa - sytuacji bez prawideł i reguł. Liczy się to, co jest teraz, dziś, w tej konkretnej godzinie. Charakterystyczny jest też sposób znikania - coś znika nagle, cicho i bez śladu - można wymienić mnóstwo nazwisk osób, z którymi nie wiadomo, co się stało".
Interesującym zagadnieniem jawi się cisza. Z rozważań Kapuścińskiego wynika, że w naszych czasach stała się ona dobrem deficytowym, wręcz luksusowym. Ze wszystkich stron atakowani jesteśmy przez otępiający hałas, łomot, bezmyślne tokowanie. Kultura popularna nie znosi milczenia, panicznie się go boi. Cisza skłania do zadumy, samodzielnego myślenia, stając się tym samym głównym wrogiem antyrefleksyjnej i hedonistycznej popkultury.
Człowiek masowy doszukuje się w braku dźwięków czegoś niepokojącego, groźnego. Jego naturalnym środowiskiem jest łomot, zgiełk. W dzisiejszym świecie hałas zaczyna być chodliwym towarem:
"Jak święto - to hałas. Donośny, ogłuszający. Im większe święto - tym większy hałas, łomot, wrzask, dudnienie. [...] Istnieje specjalny zawód producentów hałasu, specjalny przemysł hałasu. Z wytwarzania hałasu można dobrze żyć, daje ludziom pracę, daje zysk".
Dokonana przez Kapuścińskiego diagnoza współczesności w wielu miejscach przypomina pesymistyczne rozpoznania Aleksandra Świętochowskiego z przełomu XIX i XX w. Jest to paradoksalne i jednocześnie zatrważające. Odnieść bowiem można wrażenie, że przez ponad sto lat ludzkość nie dokonała żadnego postępu w dziedzinie duchowości. Rewolucyjne przeobrażenia objęły jedynie obszar techniki, w sferze wyższych wartości mamy zaś do czynienia z zastojem bądź jawnym regresem. U obu wymienionych twórców zauważymy lęk przed tłumem, przed estetyczno-aksjologiczną dyktaturą motłochu, pogardę dla prostactwa, pospolitości, łatwizny, banału oraz apoteozę arystokraty ducha. Ta ostatnia (traktowana jako jedyny sposób obrony przed człowiekiem masowym) wydać się może czytelnikom Lapidariów zaskakująca, we wcześniejszych tomach nie była ona bowiem aż tak mocno akcentowana. W poglądach Kapuścińskiego na ten temat (podobnie jak u Świętochowskiego) brzmi wyraźnie nietzscheańska nuta:
"W izolowaniu się, w odgradzaniu od hołoty, tkwi konieczny warunek higieny umysłowej. Można się dziwić tym, którzy z tą hołotą utrzymują dialog w nadziei, że wydobędą ją z dna głupoty, ignorancji i zarozumiałego tupetu. Tego motłochu nie można zmienić, jedyne, to odgrodzić się i trzymać na dystans".
Na treści ostatniego tomu Lapidariów wyraźne piętno odcisnęły pisarskie zmagania z chorobą i świadomość bliskości śmierci. Wiele refleksji Kapuścińskiego dotyczy fizycznego cierpienia, procesu starzenia się, utraty władzy nad własnym ciałem, nieuchronnego przemijania:
"Czuję oddech ścigającego mnie zwierzęcia. To pędzi czas, rozjuszony drapieżnik. Czuję jak się zbliża, szykuje do ataku, chce zadać śmiertelny cios".
Czy w Lapidarium VI możemy znaleźć jakieś optymistyczne wątki? Wydaje się, że tak. Najważniejszym z nich jest wiara w sens i moc działalności pisarskiej:
"trudny czas, w którym żyjemy, nakazuje nam, żebyśmy ze szczególną siłą i wiarą mówili: tak pisanie może zmienić coś na lepsze, choćby tylko niewiele, ale jednak może".
W słowach tych widzieć należy duchowy testament
Kapuścińskiego, jego najważniejsze przesłanie do potomnych.
Adam Tyszka
© by "Twórczość" 2007