Dostojewski zbudował Stawrogina i Szygalewa w bardzo podobny sposób: istnieją oni o tyle, o ile ktoś o nich mówi. Stawrogin wypowiada w "Biesach" kwestii niewiele, a co o nim wiemy, to plotki: jedyny rozdział, w którym się przed czytelnikiem odsłonił, zatytułowany "U Tichona", został opublikowany w prasie, ale usunięty przez Dostojewskiego z ostatecznego wydania. Z kolei Szygalew jest obecny za sprawą swoich notatników – u Korczakowskiej skonfiskowanych przez oficera von Lembke. W nich zapisał swoją wizję świata przyszłości, streszczoną Stawroginowi przez syna jego dawnego guwernera (liberała, który spłodził rewolucjonistę o totalitarnych ciągotach), Piotra Wierchowieńskiego. Wierchowieński określa wizję Szygalewa następująco:
każdy członek społeczeństwa pilnuje drugiego i ma obowiązek denuncjować go. Każdy należy do wszystkich, wszyscy do każdego. Oto jest szygalewszczyzna! Niewolnicy muszą być równi! Nie było nigdy ani wolności, ani równości bez despotyzmu, lecz w stadzie musi być równość. I to jest szygalewszczyzna!
Uznanie Szygalewa za kronikarza wydarzeń w miasteczku stanowi sygnał, że szygalewszczyzna – będąca w spektaklu Korczakowskiej synonimem wszelkich totalitaryzmów – nie jest opisem świata, który nadchodzi, lecz świata, który jest. To już się dzieje – zdaje się mówić reżyserka, która wraz z dramaturgiem Adamem Radeckim streściła powieść w dziesięciu "Wieczorach" (przejście do kolejnego sugerowane jest tytułem wyświetlającym się na ekranie nad sceną).
Dlaczego ten świat już się wyłonił? Z powodów podobnych do tych, o których mówi spektakl Janusza Opryńskiego. W "św. Idiocie" weryfikacja jurodiwości księcia Myszkina odbywa się poprzez kuszenie erotyczne. Wprowadzony przez świeżo wzbogaconego odziedziczoną po ojcu fortuną Rogożyna do petersburskiego towarzystwa skupionego wokoło familii Iwołginów, Myszkin wreszcie poznaje kobietę, na punkcie której jego czarne odbicie oszalało, czyli Nastazję Filipownę Baraszkową, znakomicie zagraną przez Orianę Soikę.
Janusz Opryński odarł tę postać z wieloznaczności. U Dostojewskiego ta femme fatale jest jednocześnie ofiarą wielkiej krzywdy – pedofilskiej relacji z Tockim, wysoko postawionym przedsiębiorcą, który sobie Nastazję przysposobił i wychował, jednocześnie czyniąc swoją kochanką. O ile u Dostojewskiego zachowanie Nastazji Filipownej jest rezultatem traumy, o tyle w inscenizacji Opryńskiego jest ona kokotą z upodobania. Taka Nastazja Filipowna stanowi wariację na temat Violetty Valery, głównej bohaterki "Traviaty" Verdiego, opery na motywach "Damy kameliowej" Aleksandra Dumasa (syna). Ów trop sugeruje już początek spektaklu, czyli wspomniana scena na widowni/w pociągu, w której Myszkin pogwizduje motyw muzyczny z tej opery, "Libiamo Ne’ Lieti Calici". Ów motyw pojawi się na scenie bielskiego Teatru Polskiego jeszcze kilkakrotnie, jakby podkreślając operowy nadmiar i nadekspresję gry aktorskiej.
Charakter Nastazji szczególnie widoczny jest w pierwszej części spektaklu, zwieńczonej sceną przyjęcia, podczas którego ogłasza ona swoje zaręczyny z księciem Myszkinem. Nastazja, ubrana w elegancką, lecz skąpą sukienkę, chętnie się obnaża przed widzem i przed zgromadzonymi na scenie mężczyznami. Z lektury "św. Idioty" wiemy jednak, że nagość nie musi być koniecznie erotyczna, może zaś być atrybutem jurodiwego. Wodziński:
Właściwie nie trzeba pytać, jak wygląda jurodiwy, wystarczy się uważnie przyjrzeć. Chodzili nago, z przepaską na biodrach, z dziko rozczochranymi włosami, zarośnięci, z żelaznym łańcuchem na szyi, nierzadko tocząc pianę z ust, wybałuszając oczy, pełzając, kłócąc się i tłukąc, pisk czyniąc, zawodząc i miotając się.
Obnażanie się Nastazji jest zatem sygnałem jej jurodiwości. Poprzez zdjęcie ubrania staje się bezcielesna: jej dotychczasowy, kosztowny strój wytwornej kokoty bardziej jej ciało eksponował, aniżeli nagość. Być może jest jurodiwa bardziej niż Myszkin, która wcale nie jest wszak człowiekiem dotkniętym idiotyzmem, nie jest też społecznym kaleką, na którą to ułomność sugerowałby staroruski korzeń tego słowa (w języku ludowym mianem jurodiwości określano kalectwo, kogoś źle urodzonego). Odnajduje się znakomicie w świecie petersburskich romansów i miast stać się pośmiewiskiem, rozkochuje w sobie kolejne kobiety. Potrafi konwersować, a, jak przypomina Wodziński, w przypadku jurodiwych "idealnym językiem jest milczenie". Gdy znajduje się z zagraną przez Wiktorię Węgrzyn Agłają Jepaczyn na "ławeczce", ich rozmowa aż ocieka seksem, gdy zaś Agłaja prawie że spada na widownię, rzutko ją ratuje. Czyżby Myszkin był w takim razie jurodiwym symulantem, któremu przydomek nadany mu przez Rogożyna służy za punkt w towarzystwie petersburskich elit? Wodziński przypominał, że przeciwko fałszywym jurodiwym były wymierzone nawet oficjalne ustawy. Ale Opryński sugeruje raczej, że jurodiwymi są wszyscy, bo świat oszalał, Myszkin zaś jest jurodiwym w swoim szaleństwie szczególnym.
Świat w epilepsji
Świat oszaleć może z dwóch powodów. O jednym mówią "Biesy", o drugim "św. Idiota". Co sprawiło, że świat "Biesów" jest totalitarny, kolejne postaci mogą w nim ginąć za ścianami pleksiglasowej klatki za sprawą dymu wydobywającego się z podłogi? Jest to więcej niż czytelna aluzja do komory gazowej, a spektakl otwiera scena, w której w komorze giną postaci u Dostojewskiego oczywiście niewystępujące, czyli car Mikołaj II razem z rodziną. Korczakowska nie podjęła wprost religijnego wątku "Biesów", ale unosi się nad całą adaptacją. Puentuje go scena, w której Piotr Wierchowieński zjawia się na scenie w kardynalskiej sutannie, jakby zapowiadając postać Wielkiego Inkwizytora z "Braci Karamazow". W tej adaptacji Stawrogin, chociaż podziwiany przez wszystkie inne postaci, nie jest człowiekobogiem, lecz tylko przystojnym, silnym uwodzicielem, z którym, głosi plotka, sypiała żona Szatowa i który pojął za żonę chorą psychicznie siostrę kapitana Lebiadkina. Wszystkie jego przymioty – uroda, nadludzka siła, pieniądze – niewiele w świecie szygalewszczyzny znaczą. Stawrogin może zapłacić za zbrodnie znakomicie zagranemu przez Mirosława Zbrojewicza Fiedce Katorżnikowi, ale nic więcej. Szygalewszczyzna to rezultat, a nie początek przebóstwienia człowieka.
W tym świecie jak ryba w wodzie czuje się Piotr Wierchowieński, grany przez Tomasza Nosińskiego. Wierchowieński, chociaż zwykło się go odczytywać jako ideowego rewolucjonistę, w interpretacji Natalii Korczakowskiej nie sprawdziłby się jako polityk, wyłącznie – jako doradca polityczny. To technik, który znakomicie włada panującym w warunkach szygalewszczyzny idiolektem władzy. Jako entuzjasta wschodzącej szygalewszczyzny, stara się tak zmienić świat, by szygalewszczyzna się w nim w pełni rozwinęła. Chce nim wstrząsnąć.
Epilepsja jest chorobą, którą autor "Idioty" dzieli z księciem Lwem Myszkinem, w powieści kilkakrotnie doznającym jej silnego ataku. W spektaklu Janusza Opryńskiego atak ów zostaje rozciągnięty na całe społeczeństwo. Jurodiwym w "św. Idiocie" jest cała przygnieciona XIX-wieczną konfrontacją z Zachodem ("zagranicą") Rosja, wprawiona w drżenie takie, jakiego świat doznał, gdy pierwszy raz zjawił się na nim Chrystus.
Drżenie Rosji, o której "Idiota" i "św. Idiota" opowiadają, przypomina drżenie i szaleństwo, które jest – jak twierdzi Cezary Wodziński – jedynym biblijnym opisem jurodiwości, czyli fragment z Pierwszego listu św. Pawła do Koryntian: "My jesteśmy głupi z powodu Chrystusa" (1 Kor 4,10). Całą Rosja w "Idiocie" i "św. Idiocie" jest głupia z powodu Chrystusa, którego obraz – kopia płótna Hansa Holbeina młodszego – wisi pośród tandetnych obrazków za dwa ruble w domu nowobogackiego Rogożyna. Od tego obrazu, twierdzi Myszkin, niejeden może stracić wiarę – i w ten właśnie sposób, zdaje się mówić Dostojewski, traci ją Rosja, pogrążona w swojej fantazji o Europie, chętna, by dobrze wyglądać w oczach Zachodu. Czyli w oczach widza oglądającego fantazję Rosji o sobie samej, która to fantazja przybiera formę operowej opowieści na temat wytwornej kokoty. W "Biesach" z warszawskiego teatru Studio Rosja głupia jest z kolei z powodu braku Chrystusa, który nie stanowi dla bohaterów wyższej instancji. Kiedy grany przez Roberta Wasiewicza Kiryłow wygłasza na scenie słynne stwierdzenie, że ludzie powstrzymują się przed zabijaniem z powodu strachu przez małą i dużą przyczyną – Bogiem i bólem – od razu potem stwierdza, że on nie boi się żadnej z nich.
Czy ze świata w epilepsji jest jakakolwiek ucieczka? W "św. Idiocie" pojawia się sugestia zbawienia – nie religijnego, lecz zbawienia przez piękno. Książę Myszkin dostrzega je w Nastazji Filipownie. To piękno nie do końca fizyczne, bo gdy Myszkin się już zakochuje, to, jak mówi Rogożynowi, kocha Nastazję "nie miłością, lecz żałością". "To uczucie litości, to głębokie, niemal bolesne współczucie nie opuszczało nigdy jego serca, nie opuściło go i teraz". Piękno Dostojewskiego to zatem współczucie, litość, czyli jak definiował tę rosyjską figurę Milan Kundera, "bolesny stan spowodowany przez nagłe odkrycie własnej nędzy".
W spektaklu Opryńskiego litość jest udziałem Myszkina i Rogożyna, którzy w finale trwają przy łóżku, na którym spoczywa trup Nastazji Filipownej. W powieści Dostojewskiego Myszkin nadludzkim wysiłkiem ducha wybacza zabicie jej Rogożynowi; kosztuje go to jednak wiele nerwów i wraca kurować się w Szwajcarii. W "św. Idiocie" tej informacji nie otrzymamy, spektakl zaś zakończy się sceną, w której generałowa Jepaczyn wygłosi swój monolog o wielkiej fantazji, jaką jest zagranica dla Rosji.
W "Biesach" Korczakowskiej zbawienia nie ma. Adaptacja napisanej zaraz po "Idiocie" powieści wzmacnia pesymizm Dostojewskiego, pokazując świat pozbawiony litości. Nic się nie da zrobić, bo warunki na zaistnienie szygalewszczyzny w pełnej krasie zostały już przygotowane – potrzeba tylko zmyślniejszego niźli Piotr Wierchowieński technika, by zapanowało zło.
Autor: Wojciech Engelking, luty 2018