Kadr z filmu "Sekrety miłości" w reżyserii Krystiana Matyska, fot. Krakowski Festiwal Filmowy.
Krakowski Festiwal Filmowy, najstarsze i największe w Polsce święto dokumentu, co roku skłania do formułowania tez o kondycji kina dokumentalnego. To tutaj objawiają się młode nowe talenty, a formę potwierdzają klasycy. Tylko w ostatniej dekadzie krakowski festiwal odkrywał Leszka Dawida, Marcina Koszałkę, Bartka Konopkę czy Wojciecha Staronia, a po Złotego Lajkonika przyjeżdżali tu najwięksi mistrzowie: Marcel i Paweł Łozińscy, Jacek Bławut czy Maciej Drygas.
Ich dokumenty były barometrem społecznych niepokojów. Kiedy się udawały, pulsowały tętnem zbiorowości, szukały uniwersalnych metafor w jednostkowych losach bohaterów. Jeśli więc potraktować dokument jako lustro, w którym przeglądać się może współczesny człowiek, uznać trzeba, że polscy filmowcy znów wracają do pytań z pozoru banalnych, ale najważniejszych: o to, czym jest miłość wypreparowana z popkulturowych kodów, surowa i namacalna.
Z miłosną psychodramą przyjechali do Krakowa Marcel i Paweł Łozińscy. Mieli nakręcić jeden wspólny film, lecz zrobili dwa: "Ojca i syna" oraz "Ojca i syna w podróży" – oba o trudnej miłości, która nie usprawiedliwia życiowych błędów, i o cierpieniu, które zadają sobie najbliżsi ludzie. Także Lidia Duda, zwyciężczyni krakowskiego festiwalu z 2012 roku, we "Wszystko jest możliwe" opowiedziała o tym, że istotą miłości jest dawanie wolności drugiemu człowiekowi. Historia osiemdziesięcioletniej kobiety, jej męża i dwadzieścia lat młodszego greckiego kochanka jest pytaniem o to, czy dzięki miłości możemy wyzwolić się z gorsetu egoizmu, czy wprost przeciwnie – emocjonalna bliskość zawsze wiąże się z zaborczością.
Wśród dokumentów, które w tym roku rywalizowały o Złotego Lajkonika, każdy inaczej patrzył na miłość. W "Pożegnianiu" Agnieszka Kowalczyk i Magdalena Kowalczyk żegnały swoją zmarłą matkę, wybitną dokumentalistkę Katarzynę Maciejko-Kowalczyk. Krystian Matysek jeździł z kamerą po różnych krajach Europy i Azji, by w "Sekretach miłości" przyjrzeć się temu, co różni miłość w różnych kulturach. W debiutanckiej "Miłości" Filip Dzierżawski opowiedział o muzykach, którzy kiedyś się kochali, ale dziś nie są w stanie odtworzyć zniszczonych więzi, a Marcin Koszałka w "Zabójcy z lubieżności" – jak zawsze – dotykał uczuć ekstremalnych, opowiadając o żądzy, która prowadzi do przekraczania granic.
Nowy polski dokument mówi dziś rzecz oczywistą: nie ma jednej wizji miłości. W świecie nadmiaru, w którym wszelkie definicje dezaktualizują się w mgnieniu oka, także miłość nie jest punktem odniesienia. Zawsze jest inna, zawsze wymagająca. W minionych latach polscy dokumentaliści mówili o niej dużo rzadziej. Pochylali się nad wpływem ideologii na ludzkie życie (Marcel Łoziński w "Tonii i jej dzieciach", Michał Tkaczyński w "Księżyc to Żyd", Bartek Konopka w "Króliku po berlińsku"), komentowali brzydką twarz współczesności ("Paparazzi" Piotra Bernasia, "Jak to się robi" Marcela Łozińskiego, "Przeżyć Afganistan" Małgorzaty Imielskiej). Patrzyli na otaczającą rzeczywistość i w niej szukali tematów. Tegoroczny konkurs pokazał implozję ich zainteresowań. Polscy filmowcy odwracają kamerę na siebie lub na ludzi sobie najbliższych, by zrozumieć, na czym zbudowane są ich wzajemne relacje.
Jest w tym geście coś oczyszczającego, rodzaj artystycznego resetu, który pozwala na nowo spojrzeć na świat. W "Amatorze" Krzysztof Kieślowski namawiał swego bohatera, by zanim zacznie opowiadać świat, odwróć kamerę do siebie. Dopiero, kiedy zrozumie się własne ograniczenia, można uczciwie opowiadać o innych. Polscy dokumentaliści opowiadają więc o sobie i pytają o to, co ich stanowi. Przez wszystkie przypadki: gramatyczne, egzystencjalne i filmowe odmieniają słowo miłość. Zanim uda się zrozumieć rozedrgany współczesny świat, warto przeanalizować własne emocjonalne drżenia.
Ta tendencja nie dotyczy jedynie dokumentu. Kino ostatnich lat coraz częściej pyta, czym jest miłość. Michael Haneke i Sławomir Fabicki w tym samym czasie nakręcili filmy zatytułowane "Miłość", a w Hollywood od lat coraz lepiej się miewa nowy filmowy podgatunek – opowieści o toksycznych relacjach rozpięte między klasycznym melodramatem i psychodramą (od "Drogi do szczęścia" Sama Mendesa, przez "Blue Valentine" Dereka Cianfrance aż po "Take This Waltz" Sary Polley).
Dzisiejsze kino tęskni za prostymi emocjami, dlatego próbuje zrozumieć miłość – odartą z celofanowych ozdóbek, bolesną, ale prawdziwą. Filmy 53. Krakowskiego Festiwalu Filmowego przekonują, że dokument potrafi o niej mówić w sposób niezrównany: ze szczerością i bez znieczulenia.
Bartosz Staszczyszyn, 5.06.2013