Do niepodległości, ale z naszymi zmarłymi. "Krzycząc: Polska!" w Muzeum Narodowym w Warszawie
Na tle zróżnicowanych niepodległościowych wystaw decyzja o przygotowaniu ekspozycji ściśle krążącej wokół wydarzeń sprzed stu lat wydaje się prosta, ale jest najbardziej ryzykowna.
W opowieści o schyłkowych latach zaborów, zawierusze Wielkiej Wojny i początkach II Rzeczpospolitej łatwo przecież popaść w podręcznikowy banał lub mdłą, patriotyczną laurkę. Piotr Rypson, tymczasowo kierujący warszawskim Muzeum Narodowym, sprostał jednak temu wyzwaniu zwycięsko.
"Krzycząc: Polska! Niepodległa 1918" to wystawa historyczna i podążająca ściśle chronologiczną ścieżką, ale daleka od sztampy i jednoznaczności. Wszystko to zasługa tylko – i aż – odpowiedniego doboru dzieł i ich aranżacji. Wystawa Rypsona jest praktycznie pozbawiona komentarza tekstowego. Na początku wita nas jedynie kilkuakapitowe, dość lakoniczne wprowadzenie, kolejne sale opatrzone są wyłącznie prostymi tytułami, a poszczególne prace czysto faktograficznymi podpisami z autorem, tytułem, techniką i datowaniem. Brak tak powszechnego na co dzień przegadania, wymagającego spędzania przed planszami z opisem równie dużo, jeśli nie więcej czasu, co przed samymi pracami, działa na korzyść wystawy. W końcu same fakty historyczne znane są powszechnie, a i opowieść o nich skonstruowana jest tak, że pozwala mówić samym dziełom.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ludomir Sleńdziński, "Piłsudski pod Wilnem", 1927, olej na płótnie, fot. Krzysztof Wilczyński/Muzeum Narodowe w Warszawie
Już w holu muzeum wita nas widoczny z daleka wizerunek powielany tutaj w niezliczonych egzemplarzach. Mowa rzecz jasna o Józefie Piłsudskim, tutaj w półpostaciowym reprezentacyjnym wydaniu dłuta Henryka Kuny. Wybór artysty jest znaczący – Kuna to jeden z czołowych rzeźbiarzy międzywojnia, współzałożyciel Rytmu, w dojrzałym okresie reprezentujący surowy międzywojenny klasycyzm. Chmurne spojrzenie marszałka prowadzi nas ku górze, gdzie wystawa na dobre się rozpoczyna, zarazem jednak rzeźba Kuny wydaje się odwracać wzrok od pracy ramującej wejście do samego holu muzeum, widocznej dopiero, gdy spojrzymy za siebie. Praca Piotra Uklańskiego to najbardziej wyrazisty współczesny akcent na tej z gruntu historycznej wystawie, rzuca na nią cień już na początku i symbolicznie zamyka. Tytułowe hasło flanują tu dwie ogromne fotografie wykonane przez artystę podczas jednego z marszów niepodległości. Spowite czerwoną poświatą płonących rac przypominają raczej obraz wojennej pożogi niż radosnej celebracji.
Uklański to specjalista od dwuznacznego, często prowokacyjnego igrania z narodową ikonografią. W czasie omawianej wystawy trwa jego indywidualna ekspozycja, pokaz realizowanego od trzech lat cyklu fotograficznego zatytułowanego po prostu "Polska". Odbywa się ona w innym Muzeum Narodowym, krakowskim, reprezentującym architektoniczny styl międzywojennego monumentalnego modernizmu o silnie klasycyzującym rysie, charakterystyczny dla ówczesnych budowli publicznych. Poprzez "Krzycząc: Polska!" Uklański wpisuje się w charakter i tej architektury, i całej wystawy, jednym prostym obrazem zarysowując tło współczesnych napięć i pokazując, jak patriotyzm wyradza się w niebezpieczne manifestacje agresji.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Jerzy Hulewicz, "Szarża", 1932–1939, olej na płótnie, fot. Krzysztof Wilczyński/Muzeum Narodowe w Warszawie
W prologu do wystawy zobaczymy jeszcze m.in. fragmenty "Wesela" w ekranizacji Wajdy. Uklański i Wyspiański to tropy, których na tej wystawie moglibyśmy się spodziewać. Ale kurator zaskakuje już w prologu, prezentując także dwie prace Przemysława Trusta Truścińskiego, twórcy komiksowego, którego próżno by szukać choćby na popularnych rok temu monumentalnych wystawach o szeroko pojętej polskości. Rypson wyeksponował dwa ogromne wydruki ilustracji Trusta do "Ostatniej Rzeczpospolitej", powieści fantasy Tomasza Kołodziejczaka, mieszającej magię, elfy i quasi-historyczną stylizację z technologią i motywami postapokaliptycznymi. W tym tyglu Polska staje się jednym z ostatnich bastionów ludzkości w walce ze złowrogimi istotami z innego wymiaru.
Po tak zarysowanym prologu trafiamy do części historycznej, w wir postromantycznej, młodopolskiej symboliki. Wita nas kolejny obowiązkowy bohater tej opowieści, licznie reprezentowany na wystawie Jacek Malczewski z "Hamletem polskim" i tryptykiem "Moje życie". W obrazie Kazimierza Sichulskiego zza marszałka Piłsudskiego wyłaniają się postacie stańczyka i Wernyhory z Matejkowskich obrazów, a zestaw dopełnia znaczący obraz Witolda Wojtkiewicza "Cyrk wariatów" z serii "Obłęd". Wstęp zaskakująco przepełniony obrazami melancholii i szaleństwa zapowiada narrację daleką od triumfalistycznej.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Jacek Malczewski, "Hamlet polski - Portret Aleksandra Wielopolskiego", 1903, fot. Piotr Ligier/Muzeum Narodowe w Warszawie
Zanim dotrzemy do 1918 roku, opowieść o konkretnych wydarzeniach z narodowowyzwoleńczej historii zaczynamy od roku 1905. Polskim orłom towarzyszą powiewające czerwone sztandary, walka z carskim aparatem opresji splata się z walką o prawa robotnicze. W obrazach i grafikach metaforyczne i ekspresyjne przedstawienia dopełnia twardy realizm.
W kolejnej sali klimat jeszcze się zagęszcza. Tytuł mówi sam za siebie – jesteśmy w sekcji zatytułowanej "Okropności wojny". W końcu pierwsza wojna światowa doprowadzi do odrodzenia się państwa polskiego, ale niewyobrażalnym kosztem. Rypson o wystawie myśli w sposób bliski holenderskiej teoretyczce Mieke Bal – jak o filmie. Zanim odsłoni resztę prac, pokazuje więc ujęcie wprowadzające, buduje atmosferę obrazem, "Burzą" Zdzisława Jasińskiego. Niebo nad płaskim, nadmorskim pejzażem przeszywa błyskawica, a skłębione burzowe chmury układają się w sylwetki konnych wojowników.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Zdzisław Jasiński, "Burza", 1925, olej na płótnie, fot. Piotr Ligier/Muzeum Narodowe w Warszawie
Cierpienie oglądamy najpierw w przedstawieniach religijnych – całej serii piet, od postimpresjonistycznych, przez kubizujące, po wzorowane na sztuce ludowej, wreszcie w formie dosłownej w realistycznych, ekspresjonistycznych i symbolicznych grafikach i obrazach. Na całej wystawie trup ściele się zresztą gęsto. Na każdy wizerunek naczelnika przypada stos anonimowych poległych żołnierzy, na każdą triumfalną szarżę legionistów – grupa wisielców, ciał ludzi i koni przysypanych śniegiem lub stygnących w błocie. W tej części wystawy znalazło się też jedno z kilku fenomenalnych znalezisk kuratora. Rypson bazował bowiem nie tyko na podręcznikowych obrazach Malczewskiego czy Stryjeńskiej, ale też w lwiej części na nieeksponowanych na co dzień znaleziskach ze zbiorów muzeum. Jednym z nich jest odrestaurowany obraz nieco zapomnianego symbolisty Jana Rembowskiego "Uchodźcy" – przedstawienie cierpienia i chaosu tułaczki polskich rodzin uciekających przed wojną, o kompozycji opartej na "Interwencji Sabinek" Jacquesa Louis Davida. To także mocny komunikat w kontekście dzisiejszych antyuchodźczych i islamofobicznych nastrojów.
"Krzycząc: Polska!" daleka jest od triumfalistycznego tonu, a spośród licznych przedstawień legionistów i bitew przeziera pacyfistyczny w gruncie rzeczy przekaz. Okropności wojny powracają praktycznie co krok.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Władysław Skoczylas, "Święty Boże" (Wojna), 1916, fot. Krzysztof Wilczyński/Muzeum Narodowe w Warszawie
Gdy docieramy wreszcie do momentu odzyskania niepodległości, następuje wybuch artystycznej różnorodności. Kurator przypomina przede wszystkim o wieloetniczności niepodległej Polski. Pokazuje, jak polską nowoczesność kształtowała nie tylko czerpiąca z ludowych wzorców i mitologii słowiańskiej sztuka Zofii Stryjeńskiej, lecz także artyści żydowskiego pochodzenia, np. jeden z czołowych abstrakcjonistów Henryk Berlewi, czy Ukraińcy sięgający po rozwiązania rodem ze sztuki bizantyńskiej i staroruskiej. Obok formistycznych aktów i popularnych w międzywojniu wątków sportowych powracają konsekwencje niedawnych wydarzeń – salę zamyka przedstawienie pozbawionego nogi inwalidy wojennego pędzla Rafała Malczewskiego.
Sielankę kulturalnego rozkwitu przerywają wydarzenia polityczne – a to kolejna wojna, tym razem z bolszewikami, a to zabójstwo premiera Narutowicza, które zamyka oś czasu wystawy. Po nim następuje swego rodzaju epilog, z Naczelnikiem w roli głównej. Postać przewijająca się przez całą wystawę na samym końcu otacza nas zewsząd. To sekcja wymownie nazwana "Kult wodza", przestronna sala, której przestrzeń buduje rytm popiersi marszałka, niczym podwójna kolumnada w świątyni. Realistyczne i sumaryczne portrety, akcentujące do karykaturalnej przesady charakterystyczne wąsy i krzaczaste brwi Piłsudskiego, tworzą niemal surrealistyczną scenerię uzupełnioną o wizerunki malarskie, czasami autorstwa twórców podręcznikowych, jak Józef Mehoffer, czasami anonimowych artystów. Są wśród nich wizerunki przydające wodzowi powagi, ale i nieco nieudolne, nadające mu niechcący rysu komicznego. A także osobliwe w swojej stylizacji, jak portret pędzla Bolesława Biegasa, ewidentnie czerpiący z futurystycznych portretów Mussoliniego, m.in. Gerardo Dottoriego. W podobnej konwencji Biegas portretował też Hitlera, Stalina, ale i Churchilla czy de Gaulle'a.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy
Wystawa zatacza więc swego rodzaju nietzcheańskie koło – pod nową postacią ciągle powraca na niej widmo autorytaryzmu, najpierw w wydaniu zaborczej władzy carskiej, następnie sanacyjnej w schyłkowych latach II RP, wreszcie dzisiejszej radykalizacji z fotografii Uklańskiego. Wystawa Rypsona, choć niemal pozbawiona tekstu, nie stanowi więc prostej ilustracji historii. Przeciwnie – zabiera głos w dyskusji o opowiadaniu i rozumieniu historii, proponując narrację pełną nie tylko triumfów, ale te ż cierpienia. I nie jest to martyrologia, a ból czysto ludzki. Taki, który zamiast do radykalizacji, zachęca do empatii i otwartości.