Duże niemożności
Mamy więc rynek pozbawiony interesujących dla młodych literackich pism i przynajmniej dwóch wydawnictw ("Studium" i "Lampa"), które znajdowały talenty. Na rynku pozostało zaledwie kilka ważnych wydawnictw, które publikują młodych autorów ("Krytyka Polityczna", Nisza, Ha!art). Liczące się strony internetowe nie drukują bezimiennych twórców, a redaktorzy muszą z czegoś wybierać, pozostają więc spontaniczne propozycje wydawnicze. Jest ich coraz więcej, a stosy na biurkach rosną i rosną.
Małe wydawnictwa kojarzone najczęściej z osobą jednego redaktora wydawcy mają tę przewagę, że mogą pozwolić sobie na eksperymenty, próby i błędy. Nie mają zarządzającego albo właściciela tak jak duże wydawnictwo, które musi przynosić zysk, a do tego zachować "honor domu" i nie ryzykować wizerunkowych wpadek.
W kraju, gdzie od kilku dobrych lat dogorywa, jeśli już nie umarła, krytyka literacka, duże wydawnictwo może wypromować książkę w mediach, które objęły nad nią patronat medialny. Fragment utworu przed premierą można opublikować w znaczącym piśmie i wykupić pozycję na wyróżnionym miejscu w znanej sieci księgarskiej. Schody zaczynają się wtedy, gdy mimo tej ogromnie kosztownej promocji czytelnicy nie dają się złapać na "literackie objawienie", niechętnie kupują powieść i nie dostaje ona nominacji do literackich nagród. Być może dlatego, z obawy przed nietrafioną inwestycją, duże wydawnictwa stawiają na bezpieczną "średnią półkę", książki o sprawdzonych już na rynku formie i tematyce. I sprawdzone nazwiska, nie debiuty.
Młodzi natomiast, którzy jeszcze nie doświadczyli barier wejścia na rynek literacki (debiut w piśmie, opinia krytyki, reakcja czytelników), zostają wrzuceni w wir, którego do końca nie rozumieją. Brak nominacji do literackiej nagrody i słabą sprzedaż tłumaczą sobie potknięciem wydawnictwa, które nie wysłało książki tam, gdzie trzeba. Idea pracy nad tekstem, który docelowo miałby się stać wartościową literaturą i atrakcyjną lekturą, znika w rynkowej maszynerii.
***
W artykule zamieszczonym na stronie "Przekroju", od którego zacząłem, jeden z redaktorów opowiadał o tendencji wśród propozycji wydawniczych, jakim są zwierzenia sfrustrowanego pracownika korporacji. Jeśli panujący obecnie stan rzeczy się utrzyma, można się spodziewać, że debiutujący pisarze będą proponować podobne narracje o doświadczeniach na rynku literackim.