W centrum zainteresowania poezji Juliana Kornhausera była dotąd opresyjna rzeczywistość, dodajmy - rzeczywistość społeczno-polityczna. W zbiorach wierszy Kamyk i cień (Biblioteka Poetycka Wydawnictwa a5 pod redakcją Ryszarda Krynickiego, tom 27, Poznań 1996) oraz Było minęło (Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2001) poeta od tego, co dzieje się na jego oczach, oddziela to, co się stało i się nie odstanie.
Temat polityczny nigdy nie był obcy poezji Kornhausera, który jako członek grupy poetyckiej "Teraz", współautor - obok Adama Zagajewskiego - Świata nie przedstawionego, artystycznego manifestu pokolenia '68, żądał od poezji - a więc także od siebie! - przede wszystkim jednego: "mówić wprost". W szkicach postulował interwencyjny model poezji, w wierszach zaś - w polemicznym rzecz jasna ujęciu - pozwolił zaistnieć otaczającej go i zewsząd atakującej rzeczywistości PRL-u. Nic więc dziwnego, że wiersze tego autora często nie przechodziły przez sito cenzury.
Po wydaniu zbiorków Nastanie święto i dla leniuchów (1972), W fabrykach udajemy smutnych rewolucjonistów (1973) oraz Stan wyjątkowy (1978) Kornhauser poetykę "mówienia wprost" zaczął radykalizować, czego dowodem następne - zaangażowane i polemiczne - szeroko wówczas dyskutowane tomiki: Zjadacze kartofli (1978), Zasadnicze trudności (1979) i Hurrraaa! (1982). W roku 1981 nakładem podziemnego Wydawnictwa ABC w Krakowie ogłosił wybór wierszy Każdego następnego dnia, w którym rzecz jasna pomieścił utwory zatrzymane wcześniej przez cenzurę, natomiast w 1985 nakładem również podziemnej Oficyny Literackiej w Krakowie Inny porządek: 1981-1984. Cały czas skupiony był na pracy naukowej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ogłosił kilka książek o literaturze serbskiej i chorwackiej, antologię przekładów współczesnej poezji chorwackiej Wewnętrzne morze (1982) i serbskiej Tragarze zdań (1983) oraz tomy szkiców o polskiej poezji: Międzyepoka (1995) i Postscriptum (1999), wreszcie Uśmiech Sfinksa (2001), rzecz o liryce Zbigniewa Herberta, tak ostro atakowanego przez niego w Świecie nie przedstawionym.
Nowe wiersze - po ogłoszeniu w 1985 zbioru Za nas, z nami - publikował w prasie nadzwyczaj rzadko. Kilka lat później przeczytałem w jednym z czasopism jego nowe teksty: Śląsk oraz Żydowską piosenkę. Utwory te były dla mnie zaskoczeniem, bowiem pojawiały się oto nowe tematy w tej, zadawałoby się wykrystalizowanej i ukierunkowanej problemowo, liryce. Obydwa te teksty trafiły oczywiście do zbiorku Kamyk i cień.
Kamyk i cień przynosi 30 wierszy i znakomity poemat Niebo nad górami, poświęcony pamięci malarza Andrzeja Wróblewskiego (1927-1957). Wiersze, które znalazły się w cyklu tytułowym oraz w cyklu Żydowska piosenka, odsyłają do wydanej w 1995 roku opowieści Kornhausera Dom, sen i gry dziecięce. W tych wierszach poeta wraca do własnych źródeł: do dzieciństwa, na Śląsk, do rodzinnych Gliwic. Wraca, żeby zobaczyć rozkopane podwórko: "z którego widać dwa rozdzielone murem / groby rodziców" i żeby wypowiedzieć, jak w wierszu Bar micwa, to, co wypowiedziane być musiało:
Monotonnie, bezgłośnie, raz na zawsze,
od stuleci, przez ojca i dokładnie
darowujesz swe ciało jeszcze nie całkiem przydatne
pyłom, dymowi, może wiórom obłoków,
a potem niepostrzeżenie, dla wielu umyślnie,
z dnia na dzień rozstajesz się z burzą rozpaczy
[...]
aby już czysty, pozbawiony pamięci, niegodny
czcić braci, wrócić do nadnaturalnej zieleni lip,
śliskich kocich łbów, dzikich róż na cmentarzu
Kornhauser nie kreśli jednak w swoich utworach obrazu utraconej Arkadii, beztroskiego dzieciństwa, niczego nie łagodzi, nie upiększa. Jak się wydaje, nie ma najmniejszej ochoty cokolwiek łagodzić czy upiększać. Dlatego też tragizmu autora Procesu i Zamku nie kwestionuje piosenkowy rytm i rym poświęconego mu wiersza Kafka, podobnie jak brutalności Wiersza o zabiciu doktora Kahane, którego tematem jest pogrom kielecki sprzed pół wieku, nie tonuje wcale stylizacja na Pieśń o zabiciu Andrzeja Tęczyńskiego z XV wieku:
A jacy to źli ludzie mieszczanie kielczanie,
żeby pana swego, Seweryna Kahane,
zabiliście, chłopi, kamieniami, sztachetami!
[...]
Bóg Polaków zamknięty w obozie, w baraku
drży, gdy dzielni chłopcy z orzełkami na czapkach
dobijają dziewczynki żydowskie, rurkami, na odlew.
Autor powieści Kilka chwil i Stręczyciel idei zawsze dbał, aby jego liryka była silnie osadzona w konkrecie. Świat jego wierszy jest przedmiotowy, esencjonalny, fizykalny. W Kamyku i cieniu znalazły się wiersze o tekturowym pudełku, o ołówku, o kamyku, który po latach okazał się pokrytym mchem głazem. Konkretność tych wierszy wyraża się także poprzez jasno określoną sytuację liryczną, wyraźne sprecyzowanie adresata utworu, ale przede wszystkim dzięki językowi: silnie nacechowanej żywej mowie.
Poeta nie boi się języka konwersacyjnego, potocznego. Zapewne dzięki temu może teraz tak dobitnie rozliczyć się z młodością, z prawdą i legendą pokolenia. Myślę tu o wierszu Bat, w którym jako motto umieścił partyjne hasło z marca 1968 roku: "Syjoniści do Syjonu!", ale także o utworze Naród, kończącym się proroczo: "Wolny w granicach, / wierny zasadom / tańczy nieprzytomnie na gruzach epoki". Nie szczędzi czytelnikowi gorzkich słów. W Kiczu nie ukrywa, że nad Wisłą z konfliktu mądrości z głupotą zwycięsko zawsze wychodzi głupota, niestety: "Klapki na oczach pieniaczy, / historii skrócony podręcznik / i w klapie zmęczony znaczek -/ alibi dla ról niewdzięcznych", natomiast w Murach prorokuje:
Nastanie wiek
niewidzialnych granic,
o które toczyć będą boje
nauczyciele z uczniami,
kwiaty rozpełzną się po łąkach bezszelestnie
i brzozowy krzyż gdzieś na skraju lasu
zatęskni do neonów oceanu.
Runą mury
a my wraz z nimi.
Prawda tej liryki kłuje w oczy, jest - by tak powiedzieć - prawdą niepopularną, ale jest prawdą. Każdy poeta się zmienia. Julian Kornhauser też. I rzecz nie tylko w tym, że zmieniając się, staje się lepszym, lecz w tym, że staje się innym.
2.
Do wydania Kamyka i cienia oraz Było minęło w centrum zainteresowania poezji Juliana Kornhausera, co zostało już wcześniej powiedziane, była opresyjna rzeczywistość społeczno-polityczna. Poetę nieustannie intrygowało to, co dzieje się wokół niego - dzisiaj, w tej właśnie chwili. Teraz od tego, co dzieje się na jego oczach, oddziela to, co się stało i się nie odstanie. Czas przeszły jest tu równie ważny jak czas teraźniejszy.
Już w kilku utworach zamieszczonych na początku Było minęło takich jak: Szkiełko, Masło, Guzik zaakcentowana została opozycja pomiędzy "kiedyś", "dawniej" a "teraz". Nie sposób nie zwrócić uwagi, że poeta jednak nie adoruje przeszłości, wystrzega się narzekania na współczesność, nie mówi: kiedyś było lepiej, teraz jest źle albo - pamiętając, że Kornhauser to jeden z głównych przedstawicieli buntowniczego pokolenia '68 - dawniej było źle, ale dzisiaj jest jeszcze gorzej. Nic z tych rzeczy, po prostu: dawniej było tak, dzisiaj jest tak. Świat się zmienił, myśmy się zmienili. Niepostrzeżenie i niezauważalnie. Jak czytamy w tekście tytułowym: "było minęło / między było i minęło biała szczelina / [...] było długo / minęło raz dwa".
Cóż, przemija postać świata, przemijają cywilizacje i ludzie, którzy je tworzą. Odchodzą nie tyle w zapomnienie, ile w niepamięć: "nie ma was i nie ma już o was mojej prawdziwej pamięci" - wyznaje winę podmiot wiersza Na innych planetach. Być może taka właśnie jest kolej rzeczy. Być może wbrew temu właśnie, że taka jest kolej rzeczy, powstał poemat Od Whitmana do Dylana, zainspirowany, jak łatwo się domyśleć, wydaną w roku 1998 antologią poezji amerykańskiej Od Walta Whitmana do Boba Dylana w przekładach Stanisława Barańczaka. Co więcej, jest to tekst zainspirowany nie tyle zamieszczonymi w niej utworami poetyckimi, ile biografiami ich autorów. Podmiot Kornhausera zastanawia się nad tym, jak żyli i z czego żyli, o czym pisali i jak pisali. Czy będąc poetami, a jednocześnie będąc tym, kim byli - a więc: pastorem, prawnikiem, dziennikarzem, farmerem, marynarzem, pilotem, bankowcem czy matką ośmiorga dzieci - "żyją innym życiem, oderwanym od pastorskiej / ascezy, precyzji nawigatora i sztywności sekretarza stanu"? Ich wspólnie pisana historia nie układa się w ciąg zwycięstw, ale raczej w ciąg klęsk i porażek. Wszak życie składa się w pierwszym rzędzie z błędów: "Błędy nawarstwiają się, rosną, / tylko one są żywe, tylko o nich / się pamięta" (Błąd). Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe!
W zbiorze Było minęło pomieszczono niespełna trzydzieści wierszy, podzielonych na trzy części: "Szkiełko", tytułową i "Elegie edmontońskie". Właśnie ta ostatnia wydaje się najważniejsza. W elegiach pisanych w Edmonton, w stanie Alberta w Kanadzie, a więc daleko od Polski, od domu, poniekąd także - od samego siebie, Kornhauser oswaja grozę przemijania, zwracając przy tym uwagę na fakt, że świat zmieniając się nie do poznania, nie zmienia się do końca. "Nie ma żadnej rzeczy innej, od tej, / którą poznaliśmy kiedyś dawno, bawiąc się / w ogrodzie, pod okiem rodziców" - zaklina się w Dwóch rzekach i dodaje: "Ta sama płynie zielona, gęsta woda, / nad którą stoję teraz tu, na odległym kontynencie". Istota świata wyraża się poprzez przywołaną w tytule innego utworu "niezmienną zmienność". Owszem: "wszystko się zmienia" i właśnie dlatego ja "biegnę do ciebie / ciągle taki sam". Tyle tylko, że "zmienia się to co się nie zmienia / tak zawsze i nigdy" (Niezmienna zmienność).
Idziemy ciągle przed siebie, ale kiedy przerazi nas upływ czasu, przyspieszamy kroku, biegniemy, żeby zdążyć na czas, czyli żeby zdążyć przed czasem. Ale świat oddala się, ucieka przed nami, chcemy tego czy nie chcemy. Odkrywamy to, co już odkryte: że "Mijają dni, miesiące, lata" (Idziemy), że życie jest takie krótkie: "Ale gdyby nie język i dom, / wierne drzewo w górach, / o ileż byłoby krótsze, ciemniejsze!" (Nad rzeką); że nieustannie, codziennie od nowa, przed naszymi oczami rozgrywa się widowisko świata, którego w żaden sposób nie da się opisać, bo "Kiedy podnosisz wzrok, / wszystko zdaje się być cudem narodzin" (Cud). Żyjąc pomiędzy "było" a "minęło", próbujemy wyrwać nicości, ile tylko się da; jak ci, co byli tutaj przed nami, jak ci, co przyjdą po nas. W wierszu Wszystko, jednym z najświetniejszych, jak sądzę, w dorobku autora Każdego następnego dnia, poeta mówi:
Daleko stąd i blisko,
zielony dom, ognisko,
na łąkach deszczu łza,
więc wszystko.
Daleko stąd i blisko,
studzienny krąg, pastwisko,
brzemienny zboża łan,
więc wszystko.
[...]
Daleko stąd i blisko,
rodziców grób, urwisko,
na polnej drodze kwiat
i nic, i wszystko.
W wyważonej i powściągliwej - jak nigdy przedtem, jak nigdy dotąd - liryce Juliana Kornhausera nastała pora jesieni, czas nostalgii, refleksji, medytacji.
3.
Wiersze Juliana Kornhausera w czasopismach. W "Twórczości" (2005 nr 5) i w "Toposie" (2006 nr 3), a także na zatytułowanym "Tu" afiszu poetyckim "Toposu" (2005 nr 4). Wierszy tych niewiele, niespełna dwadzieścia. Oszczędne w formie i treści, lapidarne. Poeta mówi mniej, niż mógłby powiedzieć, mniej, niż chcielibyśmy usłyszeć. Mówi, opisuje. Opisuje, ale raczej nie komentuje. Inaczej mówiąc, opisuje wprost, a jeśli komentuje, to nie wprost. Komentarzem jest opis, czysty, trochę beznamiętny opis.
Opisuje to, co widzi, to, co jest na wyciągnięcie ręki, albo to, co w tej chwili robi, czym się właśnie zajmuje. Oto gwiazda Dawida wymalowana na murze starej kamienicy w Zabrzu (Z frontu), oto stacja kolejowa Katowice-Zawodzie (Z przeszłości), oto japońscy turyści w pociągu na trasie Kraków-Oświęcim (Origami), oto kolorowy płot oddzielający hipermarket od kirkutu (Cmentarz i galeria). Poeta idzie nocą w deszczu do portu (Split), idzie przez las, między szumiącymi klonami i dębami, bukami i sosnami, co znamienne i istotne: "o niczym nie myśląc" (W lipcu), albo siedzi w domu. Tak, najczęściej siedzi w domu. Na szybie krople deszczu oświetlone przez słońce, wychodzące nagle zza chmur (Na szybie), na parapecie okna leżą muszla i rozgwiazda, szyszka i kasztan (Na parapecie). Poeta patrzy przez okno. Widzi siedzącego na gałęzi gawrona trzymającego w dziobie skórkę chleba (Unia), próbuje znaleźć w atlasie nazwę ptaka, który od kilku dni siedzi na tym samym krzaku dzikiej róży (Kwiczoł), jego uwagę przykuwa niedopalony papieros leżący na śniegu (Niedopałek).
Nie znaczy to wcale, że siedząc w domu, odwraca się plecami do świata. Myśli przecież o tym, co dzieje się dokoła niego, w kraju, w którym żyje. Czyta protest ogłoszony przez intelektualistów z Krakowa, zastanawia się nad tysiącami, dziesiątkami tysięcy, setkami tysięcy nazwisk skatalogowanych przez - jak się domyślam - funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa PRL, które teraz ujawniają pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej. Nic ponadto, tylko "Umiar, spokój, elegancja" (List przeciwko radykalizacji życia politycznego), "A wśród teczek tylko jeden / żywy mól bez sygnatury" (Teczki). Poeta czyta. Czyta wiersze młodych poetów (Żniwa) i młodych krytyków (Krytyka literacka o poezji), czyta wiersze Charlesa Reznikoffa, pisma kardynała Josepha Ratzingera. Czytając Reznikoffa, oczami wyobraźni widzi "huśtającego się na wietrze trzcinniczka" (When the sky is blue), zaś na marginesie lektury Ratzingera próbuje napisać wiersz. Zapisuje tytuł (Widzenie), następnie motto: "Człowiek, który dowierza tylko własnym oczom, w rzeczywistości jest ślepy" i zamiera nad pustą kartką. Nie napisze ani słowa, ani słowa nie dopisze do myśli duchownego, gdyż to, co miałby nam do powiedzenia w tej chwili, zostało już wypowiedziane przez kogoś innego.
Poeta, jak się rzekło, patrzy przez okno. Można powiedzieć, że nic nie robi, ale tylko z pozoru nic nie robi. Słucha muzyki, widzi zachodzące słońce, poruszające się na wietrze drzewo, mężczyznę kupującego w kiosku gazetę, jak w wierszu Tu, i czuje, wie, utwierdza się w przekonaniu, że
Jestem tu na swoim miejscu,
choć daleko od siebie
i od własnej, niepowtarzalnej
przeszłości.
O przeszłości wiemy tylko tyle, ile pamiętamy, niezależnie od tego, czy rozumiemy z tego, co przeżyliśmy, cokolwiek, czy nie. O przyszłości nie wiemy nic, nie jesteśmy nawet pewni, czy przyszłość istnieje. Wiemy tylko, że jesteśmy tu i teraz, że tu i teraz jesteśmy. I to jest życie, to jest jego sens.
Janusz Drzewucki © by "Twórczość" 2007 | |