Warszawa bywa różna – dynamiczna, wolna, rzeczowa, wyluzowana – jednak trudno nazwać ją piękną lub przytulną. Zbyt szerokie aleje, zbyt wysokie wieżowce i niespodziewane pustkowia tam, gdzie wytrawne oko podróżnika spodziewałoby się architektonicznej pamiątki czy osobliwości. Istnieje niby stare miasto z kawiarniami i butikami pełnymi dizajnerskich ubrań. Jednak ta nieduża pamiątkarsko-turystyczna dzielnica nie jest wcale stara, jest tak samo nowa, jak prawie cała Warszawa, praktycznie od zera odbudowana po wojnie.
Prawdziwe centrum – to jest Marszałkowska z "największym w Europie" placem Defilad, skrzyżowania linii tramwajowych, metro, szklane wieżowce, betonowe monstrum Ściany Wschodniej, jak tu mówią, zbudowanej "za komuny". No i oczywiście stalinowski wieżowiec – szczodry podarunek Moskwy, akcent widoczny nawet z lotniska. Gigantyczne gmachy otoczone takimi samymi gigantycznymi dziurami – otwartymi przestrzeniami, parkami, placami, gdzie hula wiatr. Najlepiej te miejsca mijać jadąc tramwajem: poszarpane miasto zamienia się w film, za chwilę już nie będzie tak okropnie.
"Widzisz dom, a obok pustkowie? Kiedyś na tym miejscu też stał dom – do 1944 roku…" Bo centrum Warszawy miało gęstą starą zabudowę, biznesowe, handlowe życie miejskie, przyjazne człowiekowi. "Ale w 1944 roku Hitler rozkazał zetrzeć miasto z powierzchni ziemi…" – w taki sposób warszawiacy odpowiadają na większość pytań, które zadają goście tej dość dziwacznej stolicy. Świeża pamięć miejska o Hitlerze wydaje się na początku wręcz rozmyślna. Przecież już 70 lat minęło od tamtych wydarzeń. Są inne miasta, jak Kijów czy Mińsk, które też poważnie ucierpiały w czasie wojny. Zostały szczęśliwie odbudowane i tragiczne wydarzenia tamtych lat wspominają wyłącznie 9 maja. Jednak Warszawa to przypadek szczególny: to jedyne miasto, którego mieszkańcy sprzeciwili się w sposób zorganizowany okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej, i które pamięta tę historię, tak jakby to było wczoraj.
Muzeum Woli
"Mamy prawdziwy boom historyczny. Wszyscy się teraz interesują historią, zupełnie zwariowali" – mówi mój przewodnik Łukasz. Idziemy do warszawskich muzeów zobaczyć, jak działa pamięć historyczna i w jakich obrazach historii miasto ukazuje się mieszkańcom i turystom. Duże Muzeum Warszawy jest w remoncie, działa jednak wiele jego filii.
Jedna z nich, Muzeum Woli, w niewielkim pałacyku przy ul. Srebrnej, w czasach Polski socjalistycznej była poświęcona historii ruchu robotniczego. Na ścianach były wykresy wzrostu produkcji, tablice honorowe ze zdjęciami przodowników pracy i nagrody za dobrą pracę. Bo Wola została przyłączona do Warszawy w 1916 roku i jako przemysłowa dzielnica miasta stała się centrum ruchu robotniczego.
Kierowniczka Muzeum Woli Hanna Nowak-Radziejowska ("pracuję na tym stanowisku od dwóch lat, jednak dopiero zdążyliśmy zrozumieć, w jaki sposób należy opowiadać o naszej dzielnicy") opowiada nam o niewielkiej osadzie na zachód od Warszawy, znanej kiedyś jako miejsce spotkań szlachty polskiej: właśnie tu zatrzymywali się magnaci, przyjeżdżający na wybory króla Rzeczpospolitej. W XIX wieku Wola stała się osadą robotniczą i przemysłową. Od Warszawy oddzielał ją zespół cytadeli i fortów, zbudowanych przez Imperium Rosyjskie.
Po zniesieniu pańszczyzny, w poszukiwaniu pracy i mieszkań, napłynęli nowi mieszkańcy. Przyjmując ich, Wola obrastała infrastrukturą i na początku XX wieku, gdy twierdzę i forty zlikwidowano, stała się wreszcie pełnoprawną częścią miasta. "Na przykładzie Woli dobrze widać, jak powstają i rozwijają się miasta – mówi Hanna. – właśnie dlatego Wola jest idealnym przykładem do poznawania historii urbanizacji, swoistym laboratorium miejskim".
Nie ma jeszcze ekspozycji, poświęconej Woli jako przypadkowi idealnemu. Jest za to wystawa "Reinefarth w Warszawie. Dowody zbrodni" , otwarta w sierpniu 2014 roku, w 70-lecie najważniejszego wydarzenia w historii miasta i dzielnicy: Rzezi Woli. W czasach socjalistycznych nie mówiono wiele na temat Powstania Warszawskiego 1944 roku i wymordowania przez SS dziesiątków tysięcy mieszkańców dzielnicy. Rekompensując ten okres milczenia, muzealnicy odtwarzają apokaliptyczny obraz. Na tle białych ścian kolory czerwony i czarny, głośne dźwięki, duże zdjęcia i projekcje multimedialne. Dla dociekliwych – ekrany z wywiadami i słuchawki, kopie dokumentów.
Najmniej to wszystko przypomina takie muzeum, jakiego spodziewa się statystyczny Rosjanin: nie ma tu gablot ani etykiet, właściwie ani jednego przedmiotu muzealnego. Jest za to bardzo dużo nagrań ze wspomnieniami świadków wydarzeń i prosta, efektowna koncepcja dizajnerska: jedna ściana poświęcona jest świadectwom strony niemieckiej, druga – polskiej.
Muzeum Woli zajmuje się historią ustną: nagrywa, przechowuje i opracowuje wspomnienia uczestników wydarzeń. Świadkowie odchodzą, lecz ich słowa pozostają w archiwach i zbiorach muzealnych. "Przedmiotów zachowało się bardzo mało - mówi Hanna - przecież w 1944 roku Hitler rozkazał zetrzeć miasto z powierzchni ziemi".
Na ścianie niemieckiej wisi duże zdjęcie Heinza Reinefartha – gruppenfuhrera SS, jednego z głównych sprawców Rzezi Woli. Sąd nad Reinefarthem w latach 60. XX wieku zaszokował Niemców: po wojnie był on prezydentem miasta Westerland, członkiem parlamentu kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn, szanowanym człowiekiem, który niespodziewanie dla mieszkańców miasta został oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości. Zresztą w charakterze świadków występowali podwładni gruppenfuhrera, więc obraz był, łagodnie mówiąc, niezupełnie obiektywny. Na ścianie polskiej – zdjęcia i wywiady z Polakami, którzy przeżyli; na przykład Wanda Lurie: straciła troje dzieci, a będąc w ciąży z czwartym, została ranna. Przeżyła, ukryta przed esesmanami pod stertą martwych ciał.
Muzeum Powstania Warszawskiego
Wychodzimy na ulicę. Pałacyk muzealny jest jedynym budynkiem z XIX wieku zachowanym przy ulicy Srebrnej. Po lewej i po prawej bloki z płyty z lat 70., dalej puste, niezabudowane od 1944 roku przestrzenie. Dla utrwalenia lekcji zmierzamy do Muzeum Powstania Warszawskiego. "Dziewięćdziesiąt procent miasta zostało zniszczone. Od tamtej pory Warszawa jest już zupełnie innym miastem” – komentuje po drodze Łukasz. „Warszawiacy nie mają poczucia przynależności do miasta – wtóruje mu Karol Mazur, kierownik działu edukacyjnego w Muzeum – dlatego jednym z naszych zadań jest stworzenie obecnym mieszkańcom możliwości identyfikowania się z Warszawą".
Wiem, że ekspozycja powinna mnie porazić. Wszyscy, którzy ją zwiedzili, mówią, że Muzeum Powstania Warszawskiego wywołuje niezwykle silne emocje i ich życie po wizycie w Muzeum nie będzie już takie samo. Na razie siedzimy w biurze i Karol opowiada o strategii: przede wszystkim zbierają świadectwa naocznych świadków. Wydaje się, że wszystkie muzea Polski, poświęcone historii XX wieku zajmują się gromadzeniem historii ustnej. Pytam o przedmioty muzealne – czy muzeum je wykorzystuje je w ekspozycji? Karol Mazur spokojnie tłumaczy: jeżeli przedmiot o czymś mówi, to jest sens go pokazywać. Logiczne.
Stworzona z wykorzystaniem technologii multimedialnych i teatralnych wystawa opowiada o tym, jak Polacy potrafili zbudować państwo podziemne ze wszystkimi instytucjami, takimi jak struktury militarne, medyczne, prasa czy edukacja. Opowiada, jak funkcjonowało to państwo od 1939 do 1944 roku i jak tragicznie się skończyło wiarołomstwem Armii Radzieckiej. Na ścianach muzeum wiszą zdjęcia żołnierzy radzieckich, stacjonujących na prawym brzegu Wisły. Wśród nich byli również Polacy, opowiadają razem Karol i Łukasz: przyłączyli się do Armii Radzieckiej, by pomóc oporowi warszawiaków od zewnątrz.
Warkot samolotów, czerwień, kanał, którym powstańcy wędrowali z jednej dzielnicy Warszawy do drugiej. Znajdujesz się w środku wielkiego spektaklu – chodzisz po miejscach chwały bitewnej, słyszysz głośne wycie syreny, cichą muzykę dobiegającą gdzieś zza ceglanej ściany. W największej sali znajduje się model ciężkiego bombowca B-24 Liberator, z którego Brytyjczycy zrzucali powstańcom dostawy pomocy humanitarnej i broń… W zaimprowizowanym pośrodku sali muzealnej namiocie stoi stół. Na stole – stosy przezroczystych plastykowych cegieł. Wewnątrz każdej umieszczone są jednakowe kartki: to są arkusze protokołów ekshumacji ofiar Rzezi na Woli. Karol Mazur kiwa głową – oto on, wasz przedmiot muzealny. Oczywiście, ten przedmiot jest świadectwem.
Patrząc na ekspozycję odnosi się wrażenie, że w Ruchu Oporu uczestniczyli prawie wszyscy mieszkańcy Polski. Pytam Karola, jak się Polakom udało tak dobrze zorganizować, biorąc pod uwagę warunki okupacji i bestialskie porządki nazistów. "Polacy mają od bardzo dawna tradycje konspiracji i działalności podziemnej – odpowiada, mając na myśli rozbiory i zależność Polski od różnych imperiów na przestrzeni stuleci. – Czasami wydaje mi się, że łatwiej nam jest zorganizować życie w konspiracji w warunkach niewoli, niż żyć normalnie w warunkach wolności…"
Socrealizm
Architektura warszawska okresu PRL była niszczona po 1989 roku. Burzono zarówno stalinowskie domy mieszkalne, jak i polski modernizm lat 60-tych. Obiekty, które współczesnym architektom służą jako źródło inspiracji, a urzędnicy niedługo będą musieli wpisać je na listę zabytków.
Nienawiść do wszystkiego, co wiązało się z socjalizmem jest zrozumiała: Polska przez dziesięciolecia znajdowała się pod obcą władzą, którą Polacy przyzwyczaili się nazywać okupacją. Omawiając zniszczenia i licząc straty, idziemy z Łukaszem na spotkanie z dwoma architektami z grupy Centrala. Jak wielu architektów, oni także projektują domy mieszkalne (najbardziej znany ich projekt to "najwęższy dom na świecie" zbudowany dla izraelskiego pisarza Etgara Kereta). Poza tym zajmują się badaniami nad Warszawą i jej skomplikowanym dziedzictwem – trendami w architekturze i sztuce współczesnej.
"Pewnie są miejskimi aktywistami - mówi Łukasz. – Zobacz: przyjechali rowerami? Aktywiści nawet w grudniu jeżdżą na rowerach". Małgorzata Kucewicz i Simone De Iacobis parkują i prowadzą nas do bramy jednego z socrealistycznych domów. Łukasz wspomina, że jeszcze do niedawna był tu sklep z kapeluszami, obok którego przechodził wracając z pracy. Sztukateria na suficie, kamienne płytki na podłodze, amfilady na pierwszym piętrze. Małgorzata opowiada: "Typowa stalinowska architektura. Ten dom planowano przebudowywać, ale zaproponowaliśmy władzom miasta, że wykorzystamy go jako centrum kultury i rezydencję dla artystów malarzy. Niedługo będzie tu bardzo gwarnie" – jej słowom wtóruje echo w pustym pomieszczeniu byłego sklepu z kapeluszami.
"Nas bardzo interesuje historia Warszawy i wciąż nurtuje pytanie, dlaczego to miasto wygląda właśnie tak, jak wygląda. Z jakich warstw się składa i jak można pracować z jej przeszłością, nie burząc, a wykorzystując ją – kontynuuje Simone, włoski architekt, który zamieszkał w Warszawie, ponieważ „jest tu dużo do roboty" – bo nie jesteśmy aktywistami lecz architektami”. Wydaje się, że to wyznanie grudniowych rowerzystów niezbyt przekonuje Łukasza, ale nie dyskutuje z nimi. Zaczynamy już rozumieć, że ci młodzi ludzie, nieobciążeni pamięcią osobistą o traumach historii XX wieku, dziś pracują z warszawską tożsamością znacznie energiczniej od doświadczonych akademickich ekspertów bądź polityków, zahartowanych w bojach z komunizmem. Gotowi są bronić architektury stalinowskiej, ponieważ jest to taka sama część historii miasta, jak i pałace królewskie.
"Oglądając zdjęcia satelitarne Warszawy zwróciliśmy uwagę, że jej regularny plan zabudowy po 1944 roku w jednym miejscu jest naruszony: powyżej siatki nowych ulic zobaczyliśmy łuk starych ulic: Mokotowska, Bracka i Zgoda. To są relikty – drogi miejskie, starsze od samego miasta, przecinające prostopadłe kwartały centrum Warszawy". Z inicjatywy architektów teraz na tych ulicach odbywa się coroczny festiwal Warsaw Smile: potoki ludzi płyną Mokotowską i Bracką, a z balkonów grają dla nich muzycy.
"Smile – okropna nazwa, nieprawdaż?" – mówi Małgorzata.
Kiedy oglądamy z Łukaszem z lekka przekrzywiony uśmiech ulic na tle monotonnej, geometrycznie prawidłowej zabudowy centrum Warszawy, Małgorzata i Simone opowiadają o następnym odkryciu.
"Warszawa zawsze była płaskim miastem – mówi Małgorzata - a teraz jest w niej mnóstwo pagórków i nierówności. Dowiedzieliśmy się, skąd się wzięły: są to gruzy zburzonych w 1943 i 1944 roku domów. Wewnątrz wzgórz zachowała się bita cegła i kamienie, z których kiedyś zbudowano miasto. Zdecydowaliśmy się przeciąć jedno wzgórze". Architekci pokazali nam rysunek wzgórza w przekroju. Rzeczywiście 90% miasta zostało zniszczone, więc powinny były pozostać tysiące metrów sześciennych cegieł i armatury. Nie zniknęły i obecny warszawski krajobraz nadal je w sobie przechowuje. Ni to pomnik, ni to grób – trauma, o której miasto chciałoby zapomnieć, ale nie może.