Skąd pomysł na książkę o "power couples" siermiężnych czasów PRL-u?
Pomysł narodził się w wydawnictwie MUZA S.A. Redaktorka Barbara Czechowska marzyła od wielu lat, by ktoś napisał książkę na ten temat i miała wytypowane niektóre pary. Zależało jej na przykład, by pojawili się w tej opowieści Lipińscy, czyli Eryk Lipiński i Hanna Gosławska-Lipińska (Ha-Ga), dalej były narady, również z moją siostrą, Lidią Pańków, autorką rozdziału o Hannie i Gabrielu Rechowiczach. Ostatecznie stanęło na tych pięciu parach, w tym "moim" typie: Themersonach, parze absolutnej, "dwugłowym smoku awangardy". Choć wielu badaczy od lat zajmuje się ich twórczością w jej rozmaitych aspektach, wciąż pozostają mało znani szerokiej publiczności. Chciałam, żeby to były związki, w których obie strony realizowały się artystycznie, w których nie byłoby dużej dysproporcji między twórczą realizacją mężczyzny i kobiety, a nie takie, w których jedna strona – w tamtych czasach najczęściej kobieta – poświęciła się, usunęła w cień dla tej drugiej. No ale oczywiście były to czasy, w których brakowało takiej równowagi nawet w przypadku najbardziej postępowych czy kochających się małżeństw. Chciałam także po prostu przypomnieć artystów, którzy na to zasługują. Interesujący jest dla mnie przypadek Jeremiego Przybory i Alicji Wirth. O Przyborze było ostatnio dość głośno, niemniej kojarzony jest przede wszystkim z burzliwego związku z Agnieszką Osiecką, a jego twórczość – absolutnie niezwykła językowo – jest nieco zapomniana, choć wielu artystów wciąż sięga po jego piosenki. Bo też są to teksty, których żadna sztuczna inteligencja nie jest w stanie podrobić! Chciałam wydobyć z cienia jego trzecią "definitywną", jak sam mawiał, żonę, Alicję Wirth, autorkę scenografii nie tylko do kilku odcinków "Divertimenta" Przybory, ale także, to znów jego słowa, "do reszty jego życia" – z którą przeżył szczęśliwie ponad trzydzieści lat. Alicja poza tym, że była cenioną scenografką teatralną, była także po prostu artystką życia, choć tego nie da się opisać kategoriami "sukcesów artystycznych". Jej wielkim dziełem był np. ogród w Pacewie nad Pilicą, nad którym pracowała całymi dniami, a który przetrwał już tylko w pamięci bliskich.
No właśnie, bohaterowie Pani książki w ogóle są artystami życia, nie tylko tworzą sztukę, ale także kreują rzeczywistość wokół, często na przekór szarzyźnie i "małej stabilizacji". Czy te pary ze sobą rywalizowały? Jak ważny był aspekt tej rywalizacji? Gdy pisze Pani np. o Zofii Nasierowskiej i Januszu Majewskim, pada sformułowanie, że na początku był on w jakiejś mierze "mężem swojej żony"... Nasierowska na początku była bardziej znana.
Tak było, mimo że Nasierowska miała w dniu ślubu zaledwie 22 lata. Janusz Majewski był wówczas twórcą jedynie filmów krótkometrażowych, bardzo cenionym, ale nieznanym jeszcze szerokiej publiczności. Już jako mąż Zofii stworzył wiele wybitnych dzieł, jak choćby "Czarną suknię", "Zaklęte rewiry", czy "Lekcję martwego języka", nie mówiąc o hitach kin, takich jak "CK Dezerterzy", czy telewizji, jak serial "Królowa Bona". Nasierowskiej i Majewskiemu udało się stworzyć prawdziwy, ciepły dom, w którym był zawsze podany obiad, a dzieci były zaopiekowane, czego nie zawsze można powiedzieć o domach artystów. Było to zasługą Nasierowskiej, co niejednokrotnie podkreślał w swych wspomnieniach Majewski. Oczywiście to, co czytamy w książce, opiera się na wspomnieniach znajomych, bliskich – jest to jakaś wersja uzgodniona, nie znamy tej pełnej. Ale wydaje mi się, że w przypadku tych par nie ma mowy o rywalizacji. Janusz Majewski pomagał żonie wybierać zdjęcia na wystawę, a ona uwielbiała wtrącać się na przykład do decyzji castingowych przy jego filmach. Fotografowała aktorki i aktorów, którzy grali u męża, przyjaźniła się z wieloma z nich, ich światy się przenikały. Rywalizacja istniała, choć na poziomie podskórnym, w małżeństwie Eryka Lipińskiego i Hanny Gosławskiej-Lipińskiej. Choć Lipiński dbał o to, żeby jego żona, a w pewnym momencie już była żona, była uznana jako artystka, z drugiej strony na poziomie podświadomym mógł ją zdominować, albo pominąć jej rolę we wspólnych przedsięwzięciach. Ta dysproporcja powiększała się w miarę upływu lat. Jemu nigdy nie brakowało zleceń, Ha-Ga miała trudniejsze momenty, jednak było to w czasie, gdy nie byli już małżeństwem. Oboje odnosili międzynarodowe sukcesy, ale to Lipiński zrobił nieporównanie większą karierę. Wiąże się to też z jego wszechstronną działalnością i dobrymi układami z władzami PRL. Podczas gdy Ha-Ga rzuciła legitymację partyjną, on nigdy nie odszedł z partii, umiał grać rolę "wesołka reżimu", wykorzystując swoją pozycję dla szlachetnych celów, m.in. ratowania zabytków cmentarza żydowskiego w Warszawie, a później – stworzenia Muzeum Karykatury, noszącego dziś jego imię. W tamtych czasach trudno jednak mówić o równowadze dotyczącej karier kobiet i mężczyzn. Takiej równowagi nie było.