W pierwszym manifeście Rozdzielczości pojawia się postulat spalenia wszystkich bibliotek i żądanie pełnego dostępu wszystkich do wszystkiego. Wahanie między żartem a powagą oraz zamiłowanie do niekonsekwencji i fałszywych tropów wpisują działania grupy w radykalno-awangardową tradycję. I Rozdzielczość, i Ha!art wymierzają ostrze w świat współczesnej kultury: ze wszystkimi jej konwenansami, pruderią, wtórnością, ale też uwikłaniami towarzysko-finansowymi.
Po pierwsze, na poziomie instytucjonalnym, oba kolektywy powstały przede wszystkim jako grupy towarzyskie. Rozdzielczość wymyślił Łukasz Podgórni i Leszek Onak, do których szybko dołączył Piotr Płucienniczak. Przez długi czas we trójkę stanowili rdzeń grupy, do której obecnie należy także Julia Girulska, Kinga Raab, Wojciech Stępień i Agnieszka Zgud. Od początku całe przedsięwzięcie było nieformalne i niezarejestrowane, nie starało się o żadne dotacje czy granty, nie czerpało też korzyści finansowych ze swojej działalności. Jedynym interesującym wyjątkiem było wydrukowanie tomików poetyckich autorów niezwiązanych bezpośrednio z grupą, gdyż tylko papierowa forma (posiadająca numer ISBN) może zostać zgłaszana do konkursów poetyckich. Ta niekonsekwencja była jednak okazją do pokazania sztywności i anachroniczności polskiego pola literackiego, które wciąż posługuje się bardzo konserwatywnymi wyznacznikami tego, czym może być poezja. Tusz na białej kartce okazuje się granicą nie do przeskoczenia.
Po drugie, żadnych świętości. I nie chodzi tu o tani skandal obliczony na zwiększenie klikalności, a raczej potraktowanie serio krytycznej mocy, jaką niesie ze sobą szeroko rozumiana działalność poetycka. Praktyka ta polega na przechwytywaniu elementów rzeczywistości, które są już oczywistościami w naszej percepcji, i stawianiu ich w nowym, kontrowersyjnym kontekście. Dostaje się po równo pretensjonalnym poetom, banalnym językom religijnym czy narracjom ślepo bogoojczyźnianym (często pożenionymi z językiem agresywnego marketingu). Świetnym tego przykładem może być wspólna akcja Ha!artu i Rozdzielczości "Niektórzy nie lubią poezji", która była ośmieszeniem nieudolnych prób narodowej promocji czytelnictwa (kilka lat temu miasta w Polsce zaroiły się od plakatów ze znanymi ludźmi, którym graficy wkleili absurdalnie gruby tom zatytułowany "Wiersze wybrane").
Po trzecie wreszcie, Rozdzielczość i Ha!art kontestują samą naturę rzeczywistości komunikacyjnej – internetu i światka literackiego. Na początku lat dwutysięcznych internet uważany był za medium niemalże zbawienne – egalitarno-demokratyczna platforma, w ramach której każdy będzie mógł wyrazić swoje zdanie, uprawiać nieskrępowaną twórczość i spotykać podobnych sobie ludzi. Na naszych oczach upada ostatni bastion tej idei, czyli neutralność sieci w Stanach. Artyści skupieni wokół Rozdzielczości po krótkim etapie anarchiczno-pirackiego optymizmu przeszli na pozycje, jak je sami nazywają, cyberżulerskie. Cyberżul (czy też cybermenel albo cyberćpun) to człowiek pogodzony ze swoim losem w sieci – wie, że zostały mu już tylko odpadki, resztki, których nikt nie chce. W tym morzu śmieci pływają niemalże wyłącznie grafomańsko-korporacyjne frazesy, obudowane wtórną i płaską estetyką. Tak właśnie wygląda królestwo cyberżuli – ich świat, z którego potrafią destylować rzeczy niezwykłe. Ta alchemiczna zdolność budowania z byle czego w paradoksalny sposób daje nadzieję, że być może nie jesteśmy skazani wyłącznie na zalewający nam usta banał i nudę.
Z kolei Ha!art pokazuje, że działalność wydawnicza (to istotne, że w przeciwieństwie do Rozdzielczości Ha!art działa w pełni w oficjalnych obiegach kultury) nie musi być podporządkowana wyłącznie promocyjno-marketingowej logice, która od lat dominuje w polu literackim. Wiele ich publikacji przeformułowuje i poszerza granice tego, co literackie, wprowadzając do tej definicji elementy nieoczywiste i, podobnie jak w przypadku Rozdzielczości, zanurzone w śmieciowej estetyce naszego świata.
Statusy Łuksza Podgórniego
Równolegle z Rozdzielczością działa fanpage na Facebooku o nazwie "cichy nabiau" prowadzony przez Podgórniego. To jednocześnie laboratorium i galeria prezentująca najnowsze pomysły grupy. Większość publikowanych tam statusów można traktować jako odrębne dzieła językowo-wizualne, o czym świadczy opublikowany w 2016 roku tomik poetycki "Pamiętne statusy" (odsłona żartu opartego na "drukowaniu internetu"). Podgórni zbiera w nim świadectwa swojego "życia przed kompem", czyli dryfowania po odmętach nikomu niepotrzebnego szumu internetowego. Zapis z tych wypraw wygląda na przykład tak:
NA GŁÓWNEJ GAZETY.PL KLIKNĄŁEM W ARTYKUŁ "TRZYDZIESTKA NA KARKU?
WITAJCIE ORGAZMY!
NAJLEPSZY SEKS W ŻYCIU"
NIE ZNALEZIONO STRONY O PODANYM ADRESIE ODPOWIEDZIAŁA GAZETA
TERAZ CZUJĘ SIĘ JAK TOTALNE ŚCIERWO BO KLIKNĄŁEM W ŚCIERWO
I DOSTAŁEM ŚCIERWO
A IMIĘ JEGO TO 404
NA GŁÓWNEJ GAZETY.PL KLIKNĄŁEM W ARTYKUŁ
Albo tak:
WYPADAM KORZYSTNIE TYLKO NA STOCKOWYCH ZDJĘCIACH
DO KTÓRYCH POZOWAŁ KTOŚ INNY :(
Krytyka tej estetyki przebiega w nieoczywisty sposób, gdyż ironia przeplata się tu z czułością. "Nie ma innego świata" – zdaje się mówić Podgórni, nie ma innego języka, z którego w epoce cyberżulerstwa można jeszcze lepić poezję.
Symulacja cyberżulerstwa
W 2015 roku, już po nadejściu epoki cyberżulerskiej w działalności Rozdzielczości, Leszek Onak stworzył grę przeglądarkową "Ruczaj", w której "prowadzimy własne gospodarstwo cyberżulerskie". Dla czytelników spoza Krakowa – Ruczaj to rozległa dzielnica królewskiego miasta stołecznego, składająca się niemalże wyłącznie z bloków (starych i nowych). Monotonię życia pogłębia dodatkowo kondycja cyberżula, którą Onak starał się pokazać za pomocą kilku prostych kodów. Mamy do wyboru trzy czynności: hodowla statusu, kodzenie pańszczyzny oraz generowanie wyjścia. Każda z nich daje nam inny surowiec (lajki, piwa i koruty) potrzebny do pozostałych dwóch działań. Gdy rozpaczliwie próbujemy zbalansować nas budżet, równolegle dostajemy powiadomienia od ZUS-u oraz od zirytowanych użytkowników portalu poetyckiego Liternet (który zresztą Onak swego czasu administrował). Gra, podobnie jak życie cyberżula, nie ma głębszego sensu – jest raczej ciągłym przekopywaniem się przez coraz bardziej absurdalne i nużące zadania. W "Ruczaj" nie można wygrać, ale, co ciekawe, nie można też przegrać – to raczej gorzko-ironiczne świadectwo tego, z czym na co dzień zmaga się użytkownik internetu, czyli my wszyscy.
Firmex
Jeszcze dziwniejszymi rzeczami zajmuje się Piotr Płucienniczak. Jego najnowsze dzieło, czyli "Firmy", które ukazało się w pierwszej połowie 2017 roku, pochodzi z pogranicza socjologii, antropologii, onomastyki i poezji. Opasły tom (stylizowany na popularną niegdyś "Panoramę firm") to zbiór kilkudziesięciu tysięcy nazw przedsiębiorstw zarejestrowanych w Polsce. Usunięto z nich wszystko poza pierwszym słowem, a także rzeczowniki pospolite i funkcjonujące gdzieindziej nazwy własne. W efekcie otrzymujemy wgląd w niczym nieskrępowaną wyobraźnię słowotwórczą przedstawicieli rodzimego biznesu. W tej litanii można wyłowić takie perły jak Gumex, Henryxsol czy Łysbud (osobą kategorię mają nazwy zakończone na "-pol"). Jak sugeruje autor tego zestawienia, "w miękkiej materii mowy odciskają się trendy gospodarcze i polityczne", dlatego "Firmy" imponują nie tylko rozmachem językowym, ale także sporo mówią o mniej lub bardziej świadomych trendach kształtujących nasze umysły, co z kolei przekłada się bezpośrednio na kształt naszej przestrzeni publicznej.
Google Translate
Twórcy Ha!artu podjęli się z kolei nowego tłumaczenia "Ubu Króla" Alfreda Jarry’ego, to znaczy w całości powierzyli tekst tłumaczowi Google’a (choć jako "autorzy" wpisani są Aleksandra Małecka i Piotr Marecki). Sam akt przeklejenia treści dramatu do okienka aplikacji nie miałby żadnej mocy, gdyby nie książka nie została wydana w tradycyjnej, papierowej formie. W tej prowokacji chodziło przede wszystkim o zwrócenie uwagi na śmieciowy charakter naszej codziennej komunikacji (książki nie da się czytać), a także o zwrócenie uwagę na czynność tłumaczenia i rolę tłumacza w literaturze.
Smog
Inny koncept stoi natomiast za książką Ha!artu wydaną pod koniec 2017 roku pod tytułem "Sezon grzewczy". Jej autorem jest Piotr Marecki oraz miasto Kraków. Publikacja jest zbiorem wypowiedzi mieszkańców miasta na temat smogu. Formy są najróżniejsze – wywiady, maile, komentarze na forach czy zapisy rozmów na komunikatorach. Łączy je to, że są świadectwem niełatwego życia w jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast Europy. Ostatnie 150 stron książki to zadrukowane na ciemnoszaro strony, których liczba pokrywa się z ilością dni smogowych w Krakowie. Podobnie jak w przypadku "Ubu króla", sens tej publikacji nie zawiera się w tej treści, lecz na pomyśle i kontekście wykraczających poza ramy okładki.
Awangarda? Oczywiście!
Na pytanie: "Czy to jest jeszcze jest literatura?" należy odpowiedzieć: "A co to w ogóle za pytanie?". Pierwsze wystąpienia tzw. wielkiej awangardy, której celem było zniszczenie starych form artystycznego przekazu i ulepienie na ich zgliszczach nowych, są dość czytelną tradycją buntu w sztuce. Oczywiście, wciąż istnieje poezja w XIX-wiecznym rozumieniu. Nie unieważniły jej eksperymenty dadaistów czy futurystów, podobnie jak Malewicz nie zatrzymał rozwoju malarstwa figuratywnego. Słowo "awangarda" w swojej wojskowej genezie zakłada pewną linearność i prekursorstwo. Przestrzenność tej metafory jest myląca, do obecnych działań awangardowych pasowałby raczej model trójwymiarowy. To, co nowe, rozwija się na uboczu, raczej na marginesie niż z przodu. Awangarda z początku XX wieku, chcąc zniszczyć dotychczasowy model sztuki, w paradoksalny sposób dokonała jej najciekawszej i najpełniejszej definicji. Sednem aktywności artystycznej miałaby być nieustanna podejrzliwość i kontestacja – zarówno wobec medium, w którym się tworzy, jak i względem reguł samej gry. Sypanie piachu w tłoki silnika nie jest w stanie go zniszczyć – tego nauczył nas XX wiek. Jednak samo stawianie oporu zmusza system do odsłonięcia zasad działania. W ten sposób możemy skuteczniej wykorzystywać jego potencjał i przeciwdziałać "wyczerpaniu".
Autor: Michał Sowiński, grudzień 2017