O ile dobrze sobie przypominam, dwie osoby zwracały się do mnie per "pszczółko". Pierwszą był mój nauczyciel od przysposobienia obronnego, drugą - Koñjo witający widzów programu "Lalamido" nieśmiertelnym "Heloł, heloł, pszczółki moje kochane".
W latach 90. "Lalamido" było niezastąpioną, zaraźliwie pozytywną alternatywą dla wieczorynki, dostępną także na polskiej prowincji. Koñjo, do spółki z Krzysztofem Skibą, liderem Big Cyca, oraz całą ekipą innych wariatów karmili nas absurdalnymi żartami i muzyką. Bardziej niż na nowe przygody Reksia czekałem na "Dwa haiku i jeden głupi dowcip" Darka Brzóski Brzóskiewicza (vel Człowieka Zwanego Psem). Określane jako "kabaret rockowy" "Lalamido" - wtedy nie miałem o tym zielonego pojęcia - wywodziło się ze środowiska trójmiejskiej alternatywy, zwłaszcza - Totartu. Ale nie tylko ten program miał takie korzenie; gdy przyjrzeć się bliżej radykalnej stronie trójmiejskiej sceny artystycznej i politycznej, opozycyjnej zarówno wobec komuny, jak i zbyt konserwatywnej jak na ich gust opozycji, okaże się, że wywodzą się z niej liczni muzycy, artyści, pisarze i... politcy. Z Totartem blisko współpracowała chociażby grupa poetycka Zlali Mi Się Do Środka i liczni literaci, którzy później zapełniali strony legendarnego "Brulionu", na czele z Tymonem Tymańskim.
Staraniem Narodowego Centrum Kultury ukazała się właśnie książka poświęcona środowisku gdańskiej alternatywy w latach 80. Zawiedzie się ten, kto od publikacji "Artyści, wariaci, anarchiści" oczekuje akademickiego wywodu, aczkolwiek autorzy rekonstruują historyczne wypadki z często zadziwiającą skrupulatnością. Są nimi uczestnicy tamtych wydarzeń z pierwszego frontu: wspomniany już Paweł Koñjo Konnak, wokalista niezapomnianej (i nadal grającej) Bielizny Jarosław Janiszewski oraz Krzysztof Skiba, lider grupy Big Cyc.
Każdy z nich snuje swoją własną narrację: Koñjo - o zjawisku, jakim był trójmiejski interdyscyplinarny Totart (środowisko o licznym i zmiennym składzie), Janiszewski - o grupie zespołów punkowych, którą zwykło się nazywać Gdańską Sceną Alternatywną, Skiba - o współtworzonym przez siebie anarchistycznym Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego (RSA) oraz swoim epizodzie łódzkim, gdzie rozkręcał filię Pomarańczowej Alternatywy. Co ciekawe, we wszystkich trzech historiach powtarzają się, w różnych konfiguracjach, te same nazwiska. Poza wspólnie organizowanymi koncertami, akcjami, demonstracjami, łączyło ich outsiderstwo, chociaż nie zawsze "tumiwisizm". Autorzy nie szczędzą anegdot, dygresji, a czasem nawet nostalgicznej nuty. Ale pozwólmy im także na te tony, w końcu piszą o latach swojej młodości (Skiba cofa się wręcz do czasów żłobka). I nie spędzili jej bynajmniej grając w szachy.
Działo się to w czasach, gdy Aleksander Kwaśniewski był jeszcze ministrem do spraw młodzieży. W Trójmieście wrzało, nie tylko w okolicach Stoczni. Także w prywatnych mieszkaniach przygotowujących swe ziny anarchistów, w klubach studenckich, na koncertach punkowych, wszędzie tam, gdzie zechciano przygarnąć krnąbrną młodzież (czy też "młodziesz", jak głosiło graffiti na stacji Gdańsk Oliwa). A zdarzyło się i tak, że anarchistów gościła... parafia św. Brygidy (Duszpasterstwo Anarchistyczne RSA) - jak można się tego spodziewać, na krótko. W parafii prym wiódł prałat Henryk Jankowski, opisywany przez Koñja następująco:
"Ten słynny polityk i biznesmen snuł się po swoim królestwie odziany w szyte na miarę mundury galowe nieistniejących armii. Obwieszony kapiącymi złotem medalami, które, jak głosiła miejska legenda, sam sobie przyznawał za udział w widmowych kampaniach. Wyglądał właściwie jak nieświadomy uczestnik pląsów Totartu I Generacji. Prałat na moment stracił czujność i wpuścił niesforną gromadkę dzieci Bakunina i Kropotkina, która obiecała mu wskrzeszenie cotygodniowych rekolekcji młodzieży akademickiej".
Skiba wspomina z kolei:
"Gdy Jasiu Waluszko ujawnił, że jesteśmy grupką anarchistów, która chciałaby się spotykać na terenie jego parafii, [Jankowski] chwalił nas i mówił o tym, abyśmy rozwijali ducha narodowego i patriotycznego. Cały proboszcz!"
Najbarwniej wypada opowieść snuta przez Koñja, sytuująca się gdzieś pomiędzy "Martinem Edenem" Jacka Londona a traktującym o sytuacjonistach "Gwałtem na kulturze" Stewarta Home'a. Z tym że Międzynarodówkę Sytuacjonistyczną zastąpiła tu Międzymiastówka Anarchistyczna. Nazwy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Pierwotny Totart (pierwszej i drugiej generacji) przechodzi w agencję Ariergarda 1, Koncern Metafizyczno-Rozrywkowy "Pigułka Progresji", Totart DDA... Inni dzielą dzieje Totartu na dwa etapy: feralny i salonowy.
Sama nazwa Totart wywodziła się z angielskiego total art, ale - jak twierdzi Koñjo - to nie artyści użyli jej jako pierwsi, lecz skrupulatny księgowy, który musiał coś wpisać w rubrykę. Pierwsze skrzypce grali tu Zbigniew Sajnóg i "ministrant" na wielu punkowych koncertach, spisujący tę historię Koñjo. Sajnóg deklarował: "Jesteśmy ariergardą narodowej kultury/ - pilnujemy by nikt nie wyrżnął jej w dupę". Zaś Kudłaty pisał w manifeście:
"Nikt z nas właściwie nie wie co może się wydarzyć a tym bardziej dlaczego i po co. Rodzi się podejrzenie, że nawet my jesteśmy tylko środkami czy narzędziami w rękach nieograniczonego i nieokreślonego TO-TARTU. I bardzo dobrze".
Ich działania, określane terminem "anarchizmu metafizycznego", nie mieściły się w zastanych kategoriach. Akcje zazwyczaj towarzyszyły punkowym koncertom. Jak tłumaczy Koñjo,
"W czas ów na sam dźwięk standardowego gitarowego grania pro fuzyjnie kolektywne jelito wypadało nam z obrzydzenia. Z powodu nieadekwatności energetycznej".
(Dla niewtajemniczonych: słowa te napisała osoba, która obecnie trudni się konferansjerką na koncertach zespołu Ich Troje. Doprawdy, niezbadane są ścieżki Pana.) Najbliżej Totartowi było do Szmeru Spadających Papierków (poetyka tych nazw to temat na osobne opracowanie).
Dziełem totartowców były prowokacyjne i absurdalne ulotki z prostym napisem "DUPA". Na ujawnieniach Totartu Koñjo wykrzykiwał swe poematy ("Poematy wykrzyczane to był mój nowy patent na generowanie breji semantycznej"), wiersze recytowali poeci ze Zlali Mi Się Do Środka, do stałego repertuaru należały też rytualne obnażenia, połykanie sztucznego guana i akt kopulacji z godłem PRL (Tymon Tymański). Akcje Totartu pierwszej i drugiej generacji często kończyły się obrzucaniem publiczności bombami z mokrych gazet. Sajnóg tłumaczył:
"Seksuolodzy nawet polecają złym na siebie albo gnuśnym kochankom, by się rzucali poduszkami celem rozładowania napięcia, lub rozbudzenia namiętności".
Innym rodzajem finału było wylewanie na publiczność "hektolitrów wody kolońskiej Rywal".
Do legendy przeszły zwłaszcza wywrotowe ujawnienia Totartu na studenckim festiwalu FAMA w lipcu 1986 roku (m.in. akcja "Szalet naszym schronem") oraz tzw. "Rzeźnia rzeszowska" wyznaczająca koniec pierwszego okresu działalności grupy. Było to "ujawnienie koprofagiczne", "ogólne misterium psychourynalne", a jej częścią był „atak zużytymi podpaskami, pracowicie zbieranymi po damskich kibelkach".
Dlaczego to robili? "Zewsząd wiało potrzebą terapii", tłumaczył Sajnóg.
Spotkanie Totartu i skrajnych opozycjonistów z Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego, "działającego na pograniczu polityki i kontrkultury", okazało się owocne dla obu stron. Jak pisze Skiba:
"Dzięki Totartowi RSA stało się bardziej luźne i mniej solidarnościowo sztywne i opozycyjne. (...) Dzięki RSA Totart był bardziej bezkompromisowy politycznie".
Środowisko trójmiejskich anarchistów, wydające pismo o wdzięcznej nazwie "Homek", samo przechodziło ewolucję w kierunku pacyfizmu. Ich repertuar zmieniał się więc od "epoki kamienia rzucanego" po sittingi i posługujące się absurdem akcje. Wspólne cele łączyły ich z ruchem Wolność i Pokój walczącym o prawo do służby zastępczej i ekologami sprzeciwiającymi się budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu. To już była duża polityka i czasami udawało im się coś osiągnąć (np. zmianę treści przysięgi wojskowej), zazwyczaj jednak trafiali do aresztu (o uwolnienie Skiby modlono się w św. Brygidzie).
Niezwykle ciekawe (i miejscami bardzo zabawne) okazują się badania archiwum IPN-u, ujawniające dokonania SB, np. znalezienie podczas rewizji "ponad stu antypolskich wierszy". Im jednak wtedy nie zawsze było do śmiechu...
Skiba opisuje również aktywność Galerii Działań Maniakalnych w Łodzi, gdzie studiował. Inspirując się wrocławską Pomarańczową Alternatywą Majora Frydrycha, Galeria urządziła pod koniec lat 80. szereg happeningów, subwersywnie afirmujących późnopeerelowską rzeczywistość, zazwyczaj kończących się zatrzymaniami. Jeden z happeningów miał miejsce w Dzień Dziecka 1988 roku:
"Podczas rozprawy przed Kolegium ds. Wykroczeń przy Sądzie Rejonowym w Łodzi zomowcy występujący w roli świadków zeznali, że demonstranci rzucali w nich twardymi landrynkami. Agresja landrynkowa stała się podstawą oskarżenia. Nie pomogły tłumaczenia happenerów, że po pierwsze kierują się w życiu zasadą non Violetce, a po drugie były to miękkie krówki ciągutki".
Jak pokazuje przypadek Skiby i liczne opisywane w książce wydarzenia, środowisko gdańskiej alternatywy połączone było systemem naczyń połączonych z innymi miastami. Pojawia się tu i Luxus z Wrocławia, i Łódź Kaliska (tym razem jako "wędrowna izba wytrzeźwień"), i wielkie wystawy sztuki spod znaku nowej ekspresji ("Co słychać" w Warszawie czy "Ekspresja lat 80-tych" w Sopocie). "Potrzebę terapii", o której pisał Sajnóg, wyczuwano nie tylko na Wybrzeżu. Czy terapia przyniosła skutek? Na pewno co najmniej chwilową ulgę.
Książka aż pęcznieje od zabawnych anegdot, poetyckich i przewrotnych haseł ("Dlaczego w Afryce jest tyle słońca a tutaj nie?", "Miłość niszczy osobowość"), zaskakujących porównań (Jarosław Janiszewski: "Niewidzialny jod brał nas w ramiona jak Teresa Orlovsky w pierwszych filmach, w których się jeszcze całowała"), a nawet prostych, ludowych mądrości (Skiba o "epoce kamienia rzucanego": "Z rzucaniem kamieniami to nie jest taka prosta sprawa. Samo rzucanie przychodzi łatwo. Gorzej trafić w coś konkretnego").
Pozostaje pytanie, dlaczego tak różnie potoczyły się drogi twórców trójmiejskich alternatywy, gdy w 1989 roku upadł system? W czasie, gdy spotkana w Budapeszcie Cicciolina żegnała Armią Czerwoną wracającą za Ural słowami: "Każdemu z was zrobię loda, tylko nie strzelajcie do nas więcej!", Skiba przechodził poważną przemianę:
"Powoli uświadamiałem sobie, że idealną drogą do powiedzenia czegoś ludziom i zwrócenia ich uwagi nie jest bycie pod sceną, ale bycie na scenie".
Autor: Karol Sienkiewicz, czerwiec 2011
- Paweł Koñjo Konnak, Jarosław Janiszewski, Krzysztof Skiba
"Artyści, wariaci, anarchiści. Opowieść o gdańskiej alternatywie lat 80-tych"
Wydawca: Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2011
Format: 230 x 285 mm, 424 ss., oprawa twarda
EAN: 9788361587521