Może część tych rzeczy warto wysyłać do krajów Trzeciego Świata?
To kontrowersyjny temat. Widziałam olbrzymie stosy ubrań podzielone na kraje Afryki. Istnieją wiarygodne podejrzenia, że owe dary nie trafiają do potrzebujących, lecz do lokalnych mafii i ich handlarzy. W internecie dostępny jest dokument "True cost" ("Koszt rzeczywisty"), który zawiera m.in. wywiad środowiskowy. Mieszkańcy Czarnego Lądu wyjawili przed kamerami, że zalew ubrań z Europy czy z Ameryki spowodował upadek wszelkich tubylczych biznesów, bo z dnia na dzień stały się nieopłacalne. Zanikły przechodzące z pokolenia na pokolenie tradycje rękodzielnicze. Nie uczymy się jednak na błędach, bo i nas zalewają tanie produkty z Chin. Żądza szybkich pieniędzy nie dopuszcza myślenia o długofalowych kosztach.
Tymczasem jedno z państw środkowoeuropejskich szczyci się zakupem floty powietrznej od upadłej firmy lotniczej ościennego kraju. Pozwoli mu to podwoić liczbę lotów i pasażerów. Tylko po co?
Odpowiedzią może być tylko milczenie. Byłam ostatnio na posiedzeniu komisji sejmowej próbującej podjąć uchwałę o kryzysie klimatycznym. Wyszłam załamana. Nie tylko dlatego, że się nie udało. Z przerażeniem patrzyłam na indolencję ludzi o nas decydujących.
Może ktoś z możnych tego świata w końcu się opamięta?
Mam nadzieję. Ale nie ma na to zbyt wiele czasu. Kryzys klimatyczny lawinowo narasta. Temat, który ma szansę nas połączyć, to wielowymiarowo rozumiana ekologia. Zróbmy wszystko, żebyśmy jako gatunek mogli przetrwać na naszej planecie. To także moment, w którym mniej ważne staje się, na kogo głosujemy, kogo lubimy czy w kogo wierzymy, skoro mobilizuje nas ten sam czynnik napędzający. De facto jest to walka o życie. Kryzys klimatyczny musi dla nas wszystkich stać się punktem zwrotnym. Doszliśmy bowiem do ściany. Pora zawrócić. Albo raczej stworzyć nową drogę dla ludzkości.
W pani książce zawarte są szokujące dane, jak choćby liczba litrów wody potrzebnych do wyprodukowania jednego T-shirtu. Trzy tysiące litrów wody?
Tak. Tyle, ile jeden człowiek wypija przez trzy lata. Biorąc pod uwagę, że w Polsce mamy tej wody na około 20 lat, warto zastanowić się, czy kolejna tania koszulka pomoże nam wkrótce zaspokoić pragnienie. Zasoby wodne naszego kraju są na poziomie Egiptu. Mimo to cały czas marnujemy hektolitry wody do wydobycia węgla z coraz mniej opłacalnych kopalń. Okazuje się, że do pustynnienia kraju przyczynia się nawet kaprys naśnieżania stoków narciarskich. Wysychają nam rzeki.
Co na razie widzą głównie ludzie młodzi. Ruch społeczny zapoczątkowany przez nastoletnią Gretę Thunberg jest już dobrze obecny w świecie. Dorośli są bezradni?
Dopóki nie zmienimy systemu naszych wartości, żeby dobro wspólne stało się ważniejsze od naszej osobistej wygody, zgotujemy sobie łatwo przewidywalny finał. Znaleźliśmy się w momencie przełomowym. To, co robi młodzież, jest niesamowicie ważne. Bywam na ich strajkach, rozmawiam z nimi, widzę ich wysiłek i zaangażowanie. Ale to nie oni mają naprawić świat, bo nie oni go zepsuli. Mają ciężko, startując w świecie wyspecjalizowanych technologii, nie do ogarnięcia przez nasze psychiki. Na tyle, ile mogą, robią swoje. Większość z nich nie ma jeszcze praw wyborczych, a zrobili więcej niż jakakolwiek organizacja ochrony środowiska przez lata. Należą im się pokłony. To jednak ich rodzicom czy dziadkom wypada zdać rachunek za zbyt wygodne życie. Bo zużywając 170 proc. planety rocznie, żyjemy ponad jej możliwości. Nie myślimy o regeneracji planety, tylko o jej dalszym drenażu. Nie chce nam się gotować, więc kupujemy jedzenie opakowane w plastik. Nie przejdziemy się, nie pojedziemy autobusem, bo mamy samochód.
Nie chodzi o to, żeby cofnąć się do epoki kamienia łupanego i podcierać się liściem. Warto jednak połączyć świadomość o ograniczonych zasobach naszej planety z najnowszymi osiągnięciami technologii, w celu dalszego życia w zgodzie z całym ekosystemem.
Zapomnieliśmy, że jesteśmy jego częścią. Czujemy się lepsi?
Ewidentnie się pogubiliśmy. Całe nasze otoczenie wysyła do nas sygnały, że jesteśmy tylko mieszkańcami tej ziemi. Nie my tu dyktujemy warunki. Musimy się do nich dostosować, albo nic tu po nas. Jesteśmy zależni od Natury.
Natura zawsze da sobie radę, tylko nas już może nie być. Nasuwa się pytanie, jaki jest stan implementowania nauk proekologicznych w przemysł. Co jest "punktem oporu"?
Rządy uzależnione od możnych tego świata. Tak to, niestety, wygląda. Większość rządów jest tylko pionkami w grze interesów biznesowych potentatów. Problem tkwi w mentalności ludzi, którzy stoją nad nami. Najbogatsi myślą o dalszym pomnażaniu zysku, czyli krótkowzrocznie. Z kolei politycy myślą jeszcze mniej racjonalnie: od kadencji do kadencji.
Światowy biznes nie dostrzegł płonącej Australii, węglowej potęgi świata?
A wraz z nią, nie oszukujmy się, płonie cały świat. Zaczynają się potwierdzać najgorsze scenariusze. Dzięki presji oddolnej, bo losy firm zależą od klientów, od mniej więcej roku można zauważyć pewne zmiany na lepsze. Niektóre z naszych firm chwalą się na billboardach odejściem od plastiku. Wprowadzają sprzedaż towarów na wagę, do osobistego pojemnika klienta. Powstało lobby zwolenników butelek za kaucję.
Odkąd ją zlikwidowano, w przestrzeni publicznej nie sposób stąpnąć, żeby się nie natrafić na szklane odłamki. Puste butelki rzadko trafiają do koszy.
Wracamy do głównego problemu. Wszystkim nam, i na górze, i na dole, wydaje się, że niektóre zachowania się nie opłacają. Myślimy doraźnie, naszym portfelem. Tymczasem, przez podobnie bezmyślne zachowania tracimy nasz wspólny dom, ziemię. Zanieczyszczenia ziemi, wody, powietrza wzięły się właśnie z podobnego wygodnictwa. Gubi nas chęć zysku. Pieniądze zostały wymyślone, żeby nam ułatwić życie. Niedługo, okaże się, że nie będzie ich już na co wydawać.
Co nam w takim razie pozostaje?
Zachęcam wszystkich do robienia małych kroków. Żeby jednak to nie było hobby dla nielicznych, potrzebna jest zmiana systemowa. Sklep np. nie musi być labiryntem, w którym klient bada skład każdego produktu z osobna, czy on go przypadkiem powoli nie zabija. Wszystko, co dostępne w sprzedaży, powinno być dla nas dobre, zdrowe i opakowane w sposób, który nie wyrządzi nam krzywdy, ani nie podniesie kosztu zakupu.
Jak na razie, kupując konserwę rybną, należy zwracać uwagę na znak niebieskiej rybki na opakowaniu. Brak takiego certyfikatu może świadczyć o tym, że zawartość puszki została odłowiona w sposób rabunkowy, bez kontroli, co przyczynia się do utraty narybku, a w konsekwencji – do zagłady gatunku.
Pirackie połowy przedkładają doraźny zysk nad troskę o ekosystem, co powinniśmy mieć na uwadze przy zakupach. Spora ilość połowów odbywa się dziś na głębokich wodach oceanów. Gdybyśmy pozostali przy wygodniejszych i tańszych połowach blisko wybrzeży, to wszystko powróciłoby do stanu równowagi. Biznes warto robić jedynie w zgodzie z planetą. To wszystkim się opłaca i wszyscy na tym wygrywamy. W książce "Blue Economy" mamy przykłady, jak zaprojektować budynek zainspirowany budową liścia. Nie potrzebuje on ani ogrzewania, ani klimatyzacji. Eksploatacja takiego budynku przynosi gigantyczne oszczędności.
Natura nam sprzyja, zacznijmy tylko od niej się uczyć. Jak żyć w dzisiejszym świecie, żeby nie wchodzić z nią w zwarcia?
To jest nieustanny proces i cały czas się wspinam po tej drabince. Nie jestem wyłączną autorką książki "Jak uratować świat". Wsparli mnie naukowcy i specjaliści, bo nie na wszystkim znam się równie dobrze, jak oni. Często staję przed decyzjami. Jeżeli np. miałabym do wyboru używaną skórzaną kurtkę i ewentualnie nową z imitacji skóry, czyli z plastiku, to musiałabym to poważnie rozważyć. Cierpienie zwierzęcia to osobny rozdział. Kwestia sumienia. Podstawową zasadą, żeby nie zwariować, ani też nie nabrać się na liczne eko klasyfikacje i eko linki – bo warto podpiąć się pod taki trend – jest uznanie, że najbardziej ekologiczne jest to, co już mamy. Tego trzeba się samemu nauczyć. Kiedyś w nowojorskim butiku promującym ekologiczne postawy kupiłam sobie pudełko śniadaniowe i termos. Niedawno, stojąc z nimi w kolejce po jedzenie, zdałam sobie sprawę, że do tego samego celu mogłabym wykorzystać słoiki. Może nie są tak ładne, ale je mam. Spełniłyby swoją rolę. Szklane opakowanie jest neutralne i najbezpieczniejsze do przechowywania jedzenia. Poza tym można je w nieskończoność przerabiać. Nie kupuję nowych ubrań. Jak mam potrzebę kupić coś z garderoby, to szukam w lumpeksie.
I trzeba przyznać, że znakomicie pani wybiera. Potwierdza to tezę, że własną elegancję i styl można zachować nawet dzięki ubraniom z second handu.
W butikach czy komisach można dostać odzież, nawet markową, za dziesięć procent pierwotnej ceny. Co do ekologicznych gadżetów – kubków, sztućców, pojemników – to skoro te domowe spełniają swoje zadanie, nie mnóżmy bytów nad potrzebę. Jeśli nasz bidon jest ze sztucznego tworzywa, to dopóki służy, można z niego korzystać. Firmom, które obficie nadsyłały mi kosmetyki, już podziękowałam, ale nadal zużywam spory ich zapas. Potrzebną mi odżywkę do włosów nabyłam jednak w plastikowym opakowaniu, bo w innym, niestety, nie było. Ale udało mi się znaleźć taką zrobioną z recyklingu i nadającą się do ponownego przetworzenia. Każdy zakup wymaga chwili namysłu. Zamiast żelu pod prysznic, czyli wody z dodatkiem mydła, lepiej wybrać mydło w kostce, bo jest tańsze i bez plastikowego pojemnika. Myśląc ekologicznie, zawsze kierujmy się potrzebą.
Odpadnie wtedy problem plastikowej rurki do napojów?
Jest całkowicie zbędna. Jeśli potrzebna jest ludziom chorym, to niech będzie to rzeczywiście słomka, a nie rurka z trudno rozkładających się materiałów. Wodę natomiast można pić ze studzienek oligoceńskich lub wprost z wodociągu. Badania wykazały, że 97 proc. kranówki spełnia wymogi przydatności do spożycia. Jest często kontrolowana, co sprawia, że jakością wyprzedza tę ze sklepów. Specjalistyczne firmy zdrowo nas przy tym nabijają w butelkę. I to w plastikową. Jeżeli chodzi o jedzenie, należę do kooperatywy spożywczej. Staram się kupować lokalnie, od znanych mi rolników. Odkrywam nagle, że w odróżnieniu od produktów sieciowych jabłko ma smak. Podobnie pomidory. Jak ich nie ma, jem kapustę czy dynię. To przy okazji dobrze wpływa na kreatywność, bo trzeba wymyślić np. 20 potraw z ziemniaków. Ale dokładnie tak samo robiła moja babcia. To oni byli zero waste. Każdy okruszek wykorzystywali do końca.
Moja mama jako dziewczynka doświadczyła głodu w dniach powstania warszawskiego. Swoim dzieciom powtarzała jak mantrę, że jedzenia się nie wyrzuca. Stosuję to przez całe życie. Po co kupować żywność ponad potrzebę?
W naszym kraju od pewnego czasu obowiązuje ustawa niepozwalająca marnować żywności. Powstają nowe jadłodzielnie. Jest też coraz więcej aplikacji, pozwalających piekarniom, restauracjom, hotelom zbywać niesprzedane jedzenie po kosztach własnych. Rozwiązuje to problem z utylizacją żywności, a osoby niezamożne zyskują szansę pożywnego posiłku lub po prostu możemy spróbować czegoś nowego.
Mój znajomy woził kiedyś książki za wschodnią granicę, do polonijnych ośrodków. Przestał, bo garstka zainteresowanych się wykruszyła, a dla ich potomków, choćby nawet znali język polski, klasyka spod znaku Orzeszkowej czy Żeromskiego jest nieprzyswajalna. Co pani poradziłaby ludziom z księgozbiorami, których nie mają komu przekazać?
To prawdziwe wyzwanie. Można zamieścić zdjęcia okładek na portalu społecznościowym. Skoro nikt nie szanuje rzeczy oddawanych za darmo, warto wyznaczyć za te książki symboliczne ceny. Ludzi zmotywuje również to, jeśli dochód ze sprzedaży przeznaczymy na szlachetny cel, np. na schronisko. Przydałby się jednak jakiś system usprawniający drugi żywot takich książek. Działają także osiedlowe punkty sąsiedzkiej wymiany zarówno książek, jak i innych rzeczy. Wiele z nich nieoczekiwanie odzyskuje nowy blask. Otrzymują szansę następnego życia. A o to nam przede wszystkim chodzi.