Co działo się w Koszycach?
AN: Powtarzaliśmy performans, który po raz pierwszy zrealizowaliśmy w ubiegłym roku w Katowicach – "Głębokie słuchanie wody". Tytuł jest cytatem z Pauline Oliveros, do której teorii "Deep Listening" nawiązywaliśmy. Sięgnęliśmy do archaicznych systemów nawadniania, które są konikiem Marka. Potraktowaliśmy wodę jako instrument, wykorzystywaliśmy też system olla.
MS: To dobrze wypalone gliniane dzbany, niepokrywane glazurą – napełnione wodą oddają bardzo powoli wodę do gleby. Rośliny oplatające korzeniami taki zakopany w ziemi dzban potrafią korzystać z tej wody w bardzo oszczędny i dogodny dla siebie sposób. Podlewanie dużą ilością wody jest z punktu widzenia roślin bezsensowne, nie potrafią z tego skorzystać, woda ucieka. Nie mówiąc o używaniu bieżącej wody... W olla korzystamy z wody deszczowej – pięć litrów wystarcza nawet na dwa miesiące. Przyszło to do nas z Hiszpanii, ale jest to prawdopodobnie pomysł perski albo arabski. Woda zgromadzona w olla bardzo ładnie rezonuje, to dobrze wypalone dzbany. Ta instalacja zawsze jest trochę inna– zamarznięta woda ścieka do podstrojonych w prosty sposób dzbanów, strojenie odbywa się także za pomocą wody. Okazuje się, że w ludziach jest bardzo silna potrzeba słuchania deszczu i wody.
AN: Obserwuję górskie lasy od dzieciństwa i susza jest coraz większa, to proces strukturalny. Wydaje nam się niezwykle ważne, żeby zwracać na to uwagę.
Ostatnio słuchałem utworu "Daremność" Rafała Zapały, wykonywał go w Warszawie szwajcarski zespół kameralny. W przejmujący sposób opowiadali o kryzysie klimatycznym, ale wcześniej musieli jakoś dostać się do Warszawy. Do tego występowali przed pustą salą koncertową, wydarzenie było streamingowane…
AN: Przypomina to dyskusję o przewiezieniu fortepianu Ludovica Einaudiego na lodowiec – czy miało to sens? Wg mnie średni, ale nie dlatego, że jestem purystką. Dobrze, żeby każdy ustalił ze sobą skalę własnej odpowiedzialności – w końcu każda najdrobniejsza rzecz zrobiona przez ludzi się liczy, a jeszcze częściej liczy się powstrzymanie się od zrobienia czegoś. Ale trzeba pamiętać, że nie jesteśmy odpowiedzialni w pojedynkę za wszystko, co się dzieje. Są duże podmioty, które nie rezygnują z zabójczych sposobów funkcjonowania– korporacje, rządy.
To nie oznacza jednak, że nie powinniśmy ze wszystkich sił działać dla wspólnego dobra – tak, jak je pojmujemy – w tym wywierając presję na organizacje, miasta, korporacje, rynek i rządy. Nikt z nas nie jest wyłączony z tej gęstej tkanki.
Co mogą zrobić artyści w obliczu kryzysu klimatycznego i czy samo poruszanie tego tematu wystarcza?
AN: Artyści powinni rzucić wszystko, czym się zajmują, i skupić się tylko na komunikacji społecznej. W tej sferze zaczyna być strasznie dużo zamieszania. Jednym z często powtarzanych sloganów jest to, że wszystko już stracone. Myślę, że najważniejszym zadaniem artystów– mówiąc górnolotnie – jest wypracowywanie nadziei. Nadziei w mroku, o której pisała Rebecca Solnit. To nie polega na mówieniu: "O, będzie pięknie i wspaniale". W to chyba nikt już nie uwierzy, pewnie nie będzie powrotu do normalności, nie uważam zresztą, żeby to, w czym żyliśmy, przed pandemią, było normalnością. Warto jednak pokazywać ludziom, że w tej przygnębiającej sytuacji nie jesteśmy sami. Jest nas dużo, jesteśmy mądrzy i potrafimy coś wspólnie zrobić. Nawet działania w mikroskali: ogrody społecznościowe, działania sąsiedzkie. Posiadanie jednego samochodu, z którego korzysta kilka rodzin, też jest już jakimś krokiem do przodu. Sami nigdy nie mieliśmy samochodu i da się tak żyć.
MS: Stroniłbym od tego, żeby mówić, co powinni zrobić artyści. Coś powinni zrobić, ale po to są artystami, żeby znaleźć do tego odpowiednie środki. Musi im się tylko chcieć. Tylko skąd weźmie się w nich to pragnienie? Jednym z bodźców może być poczucie zagrożenia, chęć obronienia rodziny. Bardzo mnie dziwi, że w Polsce nie ma masowego ruchu, który dążyłby do poznania sposobów pomagających przetrwać– chociażby ucząc się permakultury.
Całe miasto można byłoby zamienić w permakulturę; stara się to w pewien sposób zrobić Londyn. W zeszłym roku ogłosili, że są parkiem narodowym– to decyzja krytykowana z wielu pozycji, ale wskazuje jakiś kierunek. Cel inny niż ambicje innych miast: więcej samochodów, pieniędzy, pracy. Ten styl życia nie jest warty dalszych wylesień, spychania wszystkich istot na zupełny margines egzystencji.
Zajmuję się szlakami migracyjnymi pozaludzkich zwierząt, to wpychanie ich w opłotki, każemy im przechodzić wąskimi przejściami, w których ledwo się mieszczą. Dzieją się rzeczy niesłychane i oburzające. Artyści mają wiele do zrobienia, ale czy tylko oni?
AN: Kwestia zmiany sposobu myślenia o nadziei jest zasadnicza. Uważam, że robienie czegoś w poczuciu zagrożenia i ze strachu jest niedobre. Takie uzasadnienie działań może sprawdzać się na krótką metę, ale prawdziwą motywacją powinno być poszukiwanie jakości życia, która pozwoli nam powiedzieć, że żyjemy pełną piersią. Żyć z ludźmi, których lubimy, mieć wsparcie, przyjazne środowisko. Odruchowo chciałam powiedzieć, że to jest warte każdych pieniędzy, ale nie o pieniądze chodzi. To dużo bardziej wartościowe niż zrobienie kolejnych zakupów.
Ostatnio poszliśmy do jednego z krakowskich centrów handlowych i było to doświadczenie surrealistyczne– było tam niemal całkowicie pusto. Nie było ludzi, którzy kupowaliby niepotrzebne im produkty, ale nie było też rzeczy, które byłyby naprawdę potrzebne czy naprawdę wartościowe. Po powrocie do domu szybko włączyliśmy "Blade Runnera 2049", żeby dowiedzieć się, co będzie dalej. Wszystko, co się teraz dzieje, zapowiada jakiś koniec– nawet jeśli to nam się nie podoba. Po prostu nie można tak dalej żyć, również dlatego, że znakomita część ludzi żyje jakimś złudzeniem. Złudzeniem pracy, dobrego życia, mieszkania, kiedy tak naprawdę mieszkamy na śmietnikach, jemy toksyczną żywność i trwamy w toksycznych związkach, bo nie można stworzyć innej relacji, jeśli ciągle jesteśmy w pracy.
Anna Nacher – kulturoznawczyni, profesorka Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktorka naczelna "Przeglądu kulturoznawczego". Realizuje projekty muzyczne i artystyczne, często nawiązujące do jej badań naukowych. Jest autorką warsztatów eksperymentalnej pracy z głosem i improwizacji wokalnej. Zrealizowała także serię trzech płyt ze spacerami dźwiękowymi z Laponii. Autorka książek: "Telepłeć. Gender w telewizji doby globalizacji", Kraków 2008 (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego), "Rubieże kultury popularnej. Popkultura w świecie przepływów", Poznań 2012 (Galeria Miejska Arsenał). Jest także współautorką przewodników alternatywnych i książek podróżniczych ("Spisz. Od Pienin do Raju", "Słowacja. Karpackie serce Europy"; "Ucho Jaka. Podróże muzyczne od Katmandu do Santa Fe", "Vággi Várri – w tundrze Samów"). Wybrane teksty dostępne na http://www.scribd.com/anna_nacher
Marek Styczyński – muzyk, leśnik i ekspert w zakresie ekologii terenów górskich. Przed stworzeniem projektu Karpaty Magiczne występował m.in. w zespole Raga-Sangit i Atman. Od kilkudziesięciu lat zajmuje się etnobiologią w kontekście poszukiwań głębokich związków pomiędzy kulturą tradycyjną i sztuką współczesną, a żywym środowiskiem naturalnym. Opublikował książkę "Zielnik podróżny. Rośliny w tradycyji Karpat i Bałkanów" (Wydawnictwo Ruthenus, Krosno 2012) oraz wraz z Anną Nacher "Ucho Jaka. Podróże muzyczne od Katmandu do Santa Fe" i "Vággi Várri – w tundrze Samów". Prowadzi trzy autorskie blogi: www.etnobotanicznie.pl http://plasnieciewbudyn.blogspot.com i www.magiccarpathians.com