W Hajnówce jest inaczej – jest liceum i muzeum opowiadające historię mniejszości białoruskiej, nie ma z kolei śladu Tatarów.
Tylko na pozór jest tam inaczej. Jeśli uwzględnisz mechanizmy wykluczenia, o których wspominałam, sytuacja wygląda dokładnie tak samo. Owszem, jest muzeum, w którym w białoruskim gronie można białoruską historię kultywować, organizować wystawy, itp., ale polska większość tu raczej nie zagląda. To taki rodzaj getta. Podobnie z białoruskim liceum. A chodzi o to, by wyjść poza getto, do wspólnej przestrzeni i tam zaistnieć jako podmiot. Z tym jest znacznie gorzej.
Spójrzmy na bardzo ważną dla białoruskiej społeczności sprawę pamięci o ofiarach Romualda Rajsa "Burego", czyli cywilnych mieszkańcach wsi z okolic Hajnówki, w dużej mierze kobiet i dzieci. Dominująca obecnie w Polsce wersja historii czyni z Rajsa niezłomnego bohatera bez skazy. Historycy IPN publikują prace dowodzące, że jego cywilne ofiary to kolaboranci, choć nie ma na to żadnych dowodów, a zdrowy rozsądek wręcz temu przeczy. Podlaskim Białorusinom nie chodzi o pozbawianie polskiej większości bohaterów, ale o uczciwe podejście do historii i uwzględnienie także perspektywy tych obywateli, którzy nie należą do większości.
A Tatarzy? Oni mieszkają pod Sokółką – w Kruszynianach, Bohonikach, Malawiczach, a nie pod Hajnówką. Gdyby mieszkali tu, to powinni mieć swój głos. Głównym problemem nie jest tu wykluczanie jednej mniejszości kosztem drugiej, ale mechanizm w kulturze, który czyni głos wszystkich mniejszości niesłyszalnym.
Jaki masz stosunek do "tutejszości"?
Myślę o niej ciepło i z zainteresowaniem. To bardzo pojemne pojęcie, może wiele znaczyć. Na Podlasiu przyjęło się mówić o "tutejszości" z pobłażliwością. Że "tutejsi" to są ci, co nie dorośli jeszcze do jasnych deklaracji narodowych i by stać się "pełnowartościowymi" muszą tę drogę przejść. A przecież oni mogą ją mieć za sobą, albo nie mieścić się w jednoznacznych, ograniczających określeniach dotyczących identyfikacji czy tożsamości. Historie, które za tym stoją, bardzo mnie interesują.
Warto też pamiętać, że to, jak ludzie się określają, zależy od wielu czynników. Co innego powiedzą, gdy przyjdzie nieprzyjazny rachmistrz spisowy, a co innego, gdy spyta ich ktoś zaciekawiony nimi, komu ufają.
Wydaje mi się, że niechęć do jednoznacznej definicji narodowościowej nie musi wynikać z braku wiedzy.
Czasem wynika wręcz z nadmiaru wiedzy, chociażby o tym, do czego potrafią doprowadzić rozbuchane nacjonalizmy. Może wynikać też z niechęci do zbyt zawężającej definicji.
W dzisiejszych czasach, gdy ludzie często podróżują, a związki nie są zawierane tylko w ramach jednej narodowości lub grupy etnicznej, takie jednoznaczne definicje przestają pasować. Czy córka moich przyjaciół, Polaka i Hiszpanki, ma wybrać jedną tożsamość? Albo nawet ja. Moja jest zarówno kultura białoruska, jak i polska. To jest moje bogactwo. Zresztą to nie wyczerpuje mojej tożsamości. Jestem też "tutejsza".
Osoby wierzące w istnienie "czystości narodowej" zachęciłabym do pogrzebania, ale uczciwego, w swojej genealogii. Z pewnością znajdą tam krew o wiele bogatszą niż im się wydaje.