Jak zmieniało się spojrzenie i na sam surrealizm, i na stosunek surrealistów do kobiet?
"Spiskowcy wyobraźni" powstali po latach dziewięćdziesiątych, kiedy zmarło wiele związanych z surrealizmem artystek, młodszych i bardziej długowiecznych od kolegów. Dopiero wtedy zaczęto "odkrywać" ich twórczość. Po śmierci Dory Maar okazało się, że była nie tylko muzą Picassa, kobietą płaczącą, którą wielokrotnie malował, lecz także genialną fotografką. Potem przyszła kolej na Lee Miller, Dorotheę Tanning, Gisèle Prassinos, Leonorę Carrington… Zaczął się boom na surrealistki, posypały się książki i wystawy. Do wielkich wystaw, które przetoczyły się przez świat, zaczęto też włączać bardziej efemeryczne od malarstwa i rzeźby przedmioty, rysunki, kolaże, fotografie. Surrealizm okazał się całkiem inny, znacznie bardziej złożony i ciekawszy niż ten, którego uczyłam się na studiach w latach osiemdziesiątych. Drugi przełom przyniosła w 2021 roku wystawa "Surrealism Beyond Borders" czyli "Surrealizm bez granic" w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Pokazała, że surrealizm ma zasięg globalny, jest równie obecny w Europie, jak w Afryce czy Azji.
Wracając do artystek, w rozdziale "Czy surrealistyczna muza była brunetką?" opisałam, w jak bardzo mizoginistyczny sposób były przez surrealistów traktowane modelki, które często same były artystkami lub później nimi zostawały. Mówię tam jednak też, że surrealiści byli dziećmi belle époque, kiedy motywem przewodnim sztuki i literatury była walka płci. Trudno od nich wymagać, żeby stosunki męsko-damskie widzieli w "normalny" w naszym pojęciu sposób. Ale w czasie, gdy wycieńczona wojną Francja prowadziła politykę pronatalistyczną, oni fascynowali się bohaterkami nie mającymi z macierzyństwem nic wspólnego. W żadnym innym ruchu awangardowym nie było tylu artystek, żaden nie dawał im takich możliwości ucieczki z opresyjnych często domów. Surrealiści ujmowali się też za kobietami przekraczającymi normy społeczne, często wręcz za kryminalistkami. Społeczeństwo i prasa jednomyślnie potępiały Violettę Nozière, trucicielkę ojca gwałciciela, anarchistkę Germaine Berton, zabójczynię redaktora konserwatywnego pisma czy siostry Papin, pierwowzór "Pokojówek" Geneta. Surrealiści dostrzegali inne wymiary tych zbrodni.
A jak to było z surrealizmem w Polsce? Dlaczego nie bardzo się u nas przyjął i, jak pani wspomniała na początku, nie zaistniał w formie zorganizowanego ruchu?
Często cytuje się Kantora, który uważał, że nie było surrealizmu, bo był katolicyzm. Kompletnie się nie zgadzam. Surrealizm we Francji był też reakcją na bardzo tam wówczas silny Kościół. Rozwinął się i kwitł w krajach katolickich, Meksyku czy Hiszpanii, z której byli i Luis Buñuel, i Remedios Varo, i Salvador Dalí. Przyczynę braku surrealizmu w Polsce widzę w historii. Po pierwszej wojnie we Francji czy w Belgii przyszli surrealiści obwiniali za rzeź trójgłowego potwora – państwo, Kościół i rodzinę, czyli instytucje stojące na straży tradycyjnych "wartości". Kpili z munduru, flagi, patriotyzmu. Polska, która właśnie odzyskała niepodległość, była jak najdalsza od odrzucenia idei państwa. Poza stowarzyszeniem Artes we Lwowie surrealizm nie rozwinął się w zorganizowany sposób. Pojawiał się w twórczości pojedynczych artystów i artystek, choćby Erny Rosenstein, o której piszę. Zresztą jedyna ilustracja polskiego surrealizmu w "Spiskowcach wyobraźni" to właśnie jej przedmiot surrealistyczny – telefon z zasuszonymi gęsimi łapami.
W nowym rozdziale pisze pani także o niepokojących i dających do myślenia podobieństwach między naszą dzisiejszą sytuacją a tą sto lat temu, kiedy świat chciał jak najszybciej zapomnieć o epidemii hiszpanki, a jednocześnie wisiało nad nim widmo kolejnej wojny.
Właśnie. Główna różnica jest taka, że surrealizm zrodził się z dadaizmu, a dadaizm z doświadczenia wojny światowej, pierwszej mechanicznej rzezi na wielką skalę. Ale podobieństw jest dużo. Nie pamiętam takiego napięcia, jak to związane z wojnami w Ukrainie i w Gazie. Po wyborach amerykańskich wszystko wygląda jeszcze gorzej. Podobnie jak o pandemii COVID-19 właściwie się dziś nie mówi, tak wtedy nie chciano pamiętać o hiszpance, która pochłonęła przecież miliony ofiar. W czasach lockdownu napisałam książkę "Człowiek, który czeka. Pandemia na mansardzie". Ma formę dziennika. Notowałam go przez trzy miesiące i zamknęłam w przeddzień polskich wyborów. Później czytałam o epidemiach i uzupełniałam go cytatami. Różnym wydawcom książka bardzo się podobała, ale bali się tematu. Pamiętam, jak rozmawiałam o niej z Agnieszką Holland, która przepowiedziała, że wszyscy będą chcieli jak najszybciej zapomnieć. I tak się stało.
A czy surrealizm może pomagać nam radzić sobie w niespokojnych czasach? Tak sugeruje pani w swojej wspaniałej książce "Świat zwariował. Poradnik surrealistyczny. Jak przeżyć".
Książka składa się z 56 rad "jak wzbić się ponad rzeczywistość". Jak pani wie, są w niej rozdziały na temat tego jak surrealistycznie żyć, kochać, umierać, jak się ubierać, jeść, jak się bawić, jak podróżować, zwiedzać muzea, zrywać znajomości i tak dalej. Te rady nie są zachętą do eskapizmu, bo surrealizm był rewolucyjnym, bardzo społecznie zaangażowanym ruchem. Tego ważnego wątku zabrakło mi na wystawie w warszawskim Muzeum Narodowym. "Świat zwariował" proponuje, jak przeczytałam we francuskiej recenzji – bo książka została właśnie pięknie wydana we Francji – poznanie surrealizmu przez zabawę. Każdy rozdział otwiera rada, jak na co dzień stosować pomysły surrealistów. Potem następuje znacznie dłuższy fragment, w którym opowiadam, jak oni wcielali je w życie. Wierzę, że trzeba oczywiście angażować się w to, co dzieje się na świecie, lecz warto zachować w głowie trochę miejsca dla wyobraźni. Z radością przyglądam się grupie surrealistek uformowanej przez moje sąsiadki z Sadyby, artystki i osoby zupełnie ze sztuką niezwiązane, wcielającej w życie wszystkie wymienione w "Poradniku" techniki.
Pani do niej należy?
Jestem obok, ale w kilku działaniach uczestniczyłam. Choćby w uczcie surrealistycznej na naszej uliczce. Ale w rzucaniu tortami z kremem przed Sejmem już nie.