Z wierszami Radosława Wiśniewskiego zetknąłem się po raz pierwszy na łamach krakowskiego "Studium". Zwracały uwagę swą nietypowością. O ile bowiem jego koledzy-postmoderniści eksploatowali tzw. banalizm tudzież chwilopisanie, o tyle przyszły autor zbiorku Nikt z przydomkiem od początku imał się ambitniejszych tematów i wcale często miało się wrażenie, że ów Nikt przemawia w imieniu ludzkości. Dobitnym tego potwierdzeniem jest nowy tomik Wiśniewskiego, pod wyszukanym tytułem Albedo.
Z encyklopedii dowiedziałem się, że albedo to liczba określająca zdolność odbijania promieni świetlnych przez daną powierzchnię (np. planety). W późnołacińskiej terminologii albedo oznaczało po prostu białość. Natomiast w poetyckim ujęciu tę wymierną wielkość należy rozumieć metaforycznie i wprost odnosić do Ziemi, czyli planety ludzi. Potwierdzają to trzy tytułowe utwory. Bowiem poecie nie chodziło wyłącznie o aspekt astronomiczno-fizyczny, ale o poziom moralny, mianowicie jak bardzo nasza "wspaniała" cywilizacja techniczna odbija Światło. Chodziło więc o ponadpartykularne dobro. Można to wykalkulować, analizując z wybranego punktu widzenia historię powszechną, szczególnie minionego wieku. Futurologiczna diagnoza autora jest przerażająca: czeka nas postindustrialny zawał, powszechna hekatomba, nadciągający Armagedon. Już dzisiaj
"lokomotywy jak oślepione kałamarnice / odchodzą w cień rafy kolejowej, miasto staje w gardle / jak przegryziona szklanka i drży bojowy bęben za plecami [...]". I jeszcze do tego
"[...] pękają piramidy pełne snu / stawiane przez lunatyków i krzyczy gawron u góry". (Czyż ten ostatni obraz nie przywołuje na myśl tragedii z 11 września 2001 roku?) Oto Radosław Wiśniewski, niczym specyficzny adwentysta dnia ostatniego, zdaje się krzyczeć: "bliski jest czas potwornej paruzji!". Na obłokach zmierzchu doczesności Pantokrator przybędzie jako przebiegły i przeokrutny Samozwaniec. Obrazoburczą wizję przyszłości sugeruje wiersz Heatseeker. Zmienny prąd Znikający cel. Konsekwentny katastrofizm lokuje jego autora pomiędzy takimi poetami ruin, jak Wojciech Kawiński czy Tadeusz Wyrwa-Krzyżański.
Jak widać, konstruowane przez poetę wyobrażenia czekających nas dekad (?) do pocieszających nie należą. Oto dowiadujemy się, że właściwie
"życie jest pustką wyboru". Wynika z tego, że albo nie możemy zmienić wcześniej nastawionych zwrotnic, bo jesteśmy zdeterminowani
"przedawnioną historią", albo rozwidlające się tory i tak prowadzą donikąd. Determinizm lub nihilizm? Czy zatem Radosław Wiśniewski to nihilista? Niewątpliwie ostrzega:
"nadchodzi Wielki Ptasznik" oraz
"[...] życie będzie kłębem szarańczy; śniegiem zmieszanym / z listowiem w wietrznym kotle". Niewątpliwie stwierdza stan faktyczny:
"jesteśmy wolni, smutni i prawie dorośli do pierwszej śmierci" (aluzja do "śmierci wtórej" z Apokalipsy św. Jana). Prawdopodobnie wierzy czy też zakłada, że jeszcze są na tym świecie dobrzy ludzie, ale podkreśla ich zasadniczą bezradność (
"czerwono zdycha pies na rękach dobrych czyli bezradnych"). Przeciwieństwem Raju jest dla niego ziemski Jar, kosmiczny wąwóz, la barranca del mundo. Przesiewając piach zgromadzony w tej wielkiej przepaści dziejów powszechnych, można znaleźć
"33 771 albo więcej powodów bezsenności". Ot, choćby holocaust lub czystki etniczne w byłej Jugosławii. Nie sposób temu zaprzeczyć, ale czy to jest nihilizm?
Niewątpliwie Radosław Wiśniewski jest postmodernistą. Przynależność do tego nurtu każe mu - niejako programowo - podkreślać własną wielokulturowość. Stąd różnojęzyczne tytuły jego wierszy (polsko-angielskie, niemiecko-polskie, hiszpańskie etc.). Stąd też łatwość sięgania do najróżniejszych źródeł inspiracji, od takich dzieł jak Pod wulkanem po... periodyk świadków Jehowy "Przebudźcie się". Poeta równie dobrze może być człowiekiem bez właściwości, tropicielem, "mistrzem Eremiaszem", może być Konsulem zmierzającym do swej rozpadliny. Swoisty synkretyzm światopoglądowy ułatwia mu swobodne (żeby nie powiedzieć - swawolne) mieszanie w jednym utworze np. motywów żydowskich, katolickich, prawosławnych czy buddyjskich! Wzbudziło to podziw
Jerzego Ficowskiego, którego słowa przytoczone są na okładce: "Bliskie mi są Pana dalekie wiersze. Porusza się Pan po stromej ścianie czasu i czasów, a ja mam całożyciowy lęk przed przepaścią, przed taką wspinaczką - sam bym nie umiał".
Moim nieskromnym zdaniem pośród Roczników Siedemdziesiątych twórca Albedo jest mistrzem udziwnień, zagmatwań, pozorów. Po prostu nie ułatwia życia komentatorom i egzegetom, skazując ich na ryzyko domysłów i domniemań. Jego wiersze niemal od zawsze były nietradycyjne, nieklarowne, niełatwe w odbiorze. Albedo jest tego kolejnym świadectwem. To książka poetycka dobrze skomponowana i dokładnie przemyślana, ale prawie jedynym przejrzystym wierszem jest w niej Warschau Hauptbahnhof. Das Boot. Mamy tutaj zatem ewidentny prymat polisemii nad komunikatywnością przekazu.
Wiadomo, że poezja ex definitione jest sztuką niedomówień i niedookreśleń, ale jej smak, jej nośność, jej siła zależą od utrzymania proporcji. Myślę, że skoro Radosław Wiśniewski nie należy do grona tych, którzy uprawiają beztroskie chwilopisanie, powinno mu chyba zależeć na czytelności swoich przemyśleń i przesłań. Wszak sam krytykuje taneczników, co to gubią rytm,
"rozsiewając domysły kartografów o płaskostopiu globu" (wietrzę tu metaforę, wietrzę metafizykę, a co najmniej - intuicję à la Henri Bergson). Przypuszczam, że taka a nie inna wartość a l b e d o zależy również od jakości światła, padającego na określoną powierzchnię. Jeżeli zgodzimy się, że poezja może oświecać umysły, to a l b e d o tego mentalnego zjawiska będzie wypadkową zarówno inteligencji odbiorców, jak i (nie)wiadomych intencji nadawcy. Aż do zupełnej białości...
Stanisław Chyczyński
© by "Twórczość" 2008