Całe czary zaczynają się w rysunkach, grafikach, projektach rzeźb i pomnikach: Mickiewicz bywa w nich żywy, martwy, lecz wielki, mocarny do stopnia tego stopnia, by wydać się nieśmiertelnym bogiem czy bożyszczem. Warto się przyjrzeć całej tej populacji Mickiewiczów ery post-Mickiewiczowskiej, skoro on sam, osoba, już nie żyje, wywiedzionych z kłamliwej pamięci, sterowanej potrzebą natury osobistej lub narodowej, a w wypadkach szczególnych, wiek po zgonie, nawet potrzeby ideologicznej i partyjnej. Całe szczęście, że dzisiejsi partyjni działacze znaleźli sobie na wieszczów mniejszej miary, ci mówią jaśniej, prościej, nie są podejrzani; Mickiewicz spoczywa we względnym spokoju.
Przykład pierwszy: maska pośmiertna. Odlew, który powstał, mimo że już leciutko podrzeźbiony (bo odlew w swojej pierwotnej wersji zawiera wszystkie brudy i śmieci, zatkane nozdrza, tkaniny ograniczające zasięg niezastygłej jeszcze materii), a wszystko to trzeba delikatnie usunąć, jest dość niełatwy do oglądania: zamknięte oczy, półotwarte usta, szczęka jeszcze niepodwiązana dla zyskania spokoju i powagi, twarz miejscami napuchnięta, miejscami zapadła, starcza i zorana zmarszczkami, ze skórą napiętą na kościach policzkowych; lekko zaznaczone włosy, bokobrody i broda to już dzieło rzeźbiarskie. Wszystko to od dołu, z boków i z góry kończy się drapowaną tkaniną, granicą, poza którą nie wydostaje się istota martwego ciała.
Trudno tu zresztą mówić o jednym odlewie. Powrastały z niego kopie, trudne do datowania, tym bardziej, że owym maskom robiono datowane (czy też łatwiejsze do datowania) zdjęcia i po chwili nie wiadomo, co kiedy powstało. Są maski gipsowe, jak ta opisana, wierne twarzy, są mniej wierne, o ustach zamkniętych i jakieś ładniejsze, jest odlew brązowy, i zdjęcia każdego rodzaju tych masek.
Z całej ogromnej produkcji wyławiam dla siebie coś, co jest toporne i ma zaświadczać o psiej wierności sługi Mickiewiczowskiej (która zyskała, jak już wiemy, szczególne natężenie po tym, jak Służalski zajmował się nie wiadomo czym i dopuścił do śmierci swego pana i przyjaciela). Oto rysunek ołówkiem i tuszem niewiadomego autorstwa, przypisywany Tyszce, a powstały bodaj dobę po śmierci: katafalk, jakiś fatalnie wysoki, zmarły leży jak kłoda, nawet martwoty w nim nie widać, tylko drewno, górna część ciała i głowa uniesione wysoko na dwóch poduszkach, uginających się jakby pro forma pod ciężarem. Choć nie tyle się uginają, co czyjaś ręka zaznaczyła kreski, jakby się uginały; wszystko tu jednak stężałe, łącznie z pościelą. Po lewej ujęty z profilu Służalski: łysiejąca głowa, broda długa, wygląda jak lewantyński kupiec, jak człek siedzący na czymś niskim i zgięty wpół, bo go złapały bolesne kurcze brzucha. Co dość zabawne, wizerunek zmarłego trudno odczytać, to tylko jakiś niewyraźny bazgroł. Służalski dzień i noc siedział, jęcząc "wszystko postradałem, jestem ciałem, z którego uleciała dusza". Z rysunku trudno to odczytać, tak dziecinny jest i niezdarny: ukazuje tylko niewprawną rękę, zapisuje czuwanie i pozgonną wierność.