"Kontrapunkt" Magazyn Kulturalny Tygodnika Powszechnego, nr 7
Kraków, 28 lipca 1996
"REDAKTOR - SPOSÓB ISTNIENIA"
Krzysztof Pomian o Jerzym GiedroyciuNa lewo od głównego wejścia do domu "Kultury", w małym pokoiku, z zawsze otwartymi drzwiami, których framugę zdobi napis "Cave hominem", za biurkiem, nad rękopisem czy korektą, bądź przy maszynie do pisania - tak widzę
Jerzego Giedroycia, choć widywałem go przecież i w innym otoczeniu. Utożsamił się ze swoją pracą do tego stopnia, że nie sposób wyobrazić go sobie bez niej. Bo też jest ona czymś więcej niż pracą. Bycie redaktorem jest dla Giedroycia sposobem istnienia i działania, postawą wobec Polski i wobec świata.
Jakoż redaguje nie tylko teksty napływające do "Kultury". Usiłuje też redagować Polaków w ogóle, w szczególności zaś - inteligentów polskich, którzy irytują go w stopniu najwyższym. Jego lista zarzutów wobec nich jest tak długa, że nie zdołam jej tu wyczerpać.
Sam bezinteresowny, wyzuty w rzadko spotykanym stopniu z egocentryzmu, nie znosi nadęcia, prywaty, wyłącznej dbałości o własną korzyść, przypisywania sobie urojonych zasług, kombatanctwa, celebry. Nie znaczy to, by głosił i praktykował cnoty franciszkańskie. Jego wysokie poczucie własnej wartości wyrasta z tradycji rodowej i historii ojczystej. Nie ma kompleksów, a już na pewno - kompleksu niższości. Dlatego, w sposób najzupełniej naturalny, jest Europejczykiem i dlatego też złości go jakże częste u Polaków łączenie płaszczenia się przed "Zachodem" z nieustannym użalaniem się nań. Zresztą brzydzi się polskim, zwłaszcza inteligenckim, roztkliwianiem się nad sobą i znajdowaniem sobie zawsze okoliczności łagodzących. Nie uznaje rozchełstania, braku stylu i braku klasy.
Imponują mu osoby mocne, obdarzone silną wolą i temperamentem przywódczym, stanowcze w dążeniu do celów, jakie sobie wytyczyły. Nie ulega im, bo sam jest taką właśnie osobowością i nie leży w jego naturze podporządkowywanie się komukolwiek z wyjątkiem tych, którym sam nadał rangę autorytetów. Bycie jego współpracownikiem czy podwładnym nie jest łatwe. Jego przełożeni mieli zapewne równie trudne życie. Był wobec nich bardzo lojalny i pozostał taki również po ich śmierci. Ale gdy uważał, że coś trzeba zrobić, robił to, nie pytając nikogo o zdanie. W istocie uznaje wyższość nad sobą dwóch tylko postaci: marszałka Piłsudskiego i generała de Gaulle'a. A i to dlatego, że obaj nie żyją. Gdyby żyli, też uznawałby ich wyższość. Ale trochę by się z nimi poróżnił.
Jego kult woli sprawia, że niekiedy bierze upór za przejaw twardej osobowości, a buńczuczną retorykę - za program działania. Umie jednak dostrzegać i naprawiać własne błędy. Choć na ogół nie przyznaje głośno racji swym oponentom, jest podatny na argumenty rzeczowe i - wbrew temu, co się niekiedy o nim mówi - potrafi pod ich wpływem zmienić zdanie.
Określa się jako zwierzę polityczne, ale politykę uważa za służebną wobec wyższych wartości. Jest orędownikiem mocnego państwa, ale nie czyni zeń samoistnego celu. Stosunki międzynarodowe i społeczne utożsamia ze zderzeniem sił. Ale zarazem wierzy w potęgę słowa. Choć ma poczucie bezwładu historii, żywi głębokie przeświadczenie, że wola jednostki może zmienić bieg zdarzeń, byle była wytężona w odpowiednim kierunku i z dostateczną mocą.
Nie umie być bierny. Toteż usiłuje redagować polskie życie publiczne, czynić je bardziej zwartym, bardziej przejrzystym, lepiej spełniającym wysokie wymagania, jakie mu stawia. Wstrętna mu jest wszelka miałkość. Chciałby widzieć dookoła wielkich ludzi, których mógłby uznać za partnerów w swej walce o Polskę. Zapewne spierałby się z nimi. Ale byłyby to spory o sprawach zasadniczych, godnych tego, by kruszyć o nie kopie. Ponieważ jednak w polityce jest realistą, działa w warunkach, jakie są mu dane. Nie ma wielkich złudzeń co do skuteczności swych poczynań. Niekiedy zapowiada nawet, że "wypisze się z tego narodu". Ale nie robi tego. Uważa, że czasem trzeba walić głową w mur. Usiłuje więc odgrywać wobec polityków tę samą rolę, jaką - często z powodzeniem - odgrywał wobec pisarzy: powodować, by dawali z siebie, co mają najlepszego. Pragnie, by Polska była arcydziełem. By budziła zachwyt swoich i podziw obcych. By promieniowała swym przykładem na Europę Środkowo-Wschodnią, jeśli nie na całą Europę. Na tym polega jego romantyzm.
Owcze odruchy są u nas silniejsze niż gdzie indziej może dlatego, że stadne ciepło było długo jedyną obroną przed syberyjskim mrozem. Tym cenniejsi są ci nieliczni, którzy umieli sprzeciwiać się poglądom panującym we własnym kręgu, głoszonym przez sprzymierzeńców lub wręcz przyjaciół. Jak przed nim
Słowacki i Brzozowski, skądinąd jego ulubieni pisarze, Giedroyc jest uosobieniem nonkonformizmu.
Polsce trzeba dziś tego bardziej niż kiedykolwiek.
"Tygodnik Powszechny" opublikował powyższy tekst w dodatku "Kontrapunkt" - Magazyn Kulturalny Tygodnika Powszechnego - wydanym 28 lipca 1996, z okazji 90. rocznicy urodzin Jerzego Giedroycia. Artykuł ten, dzięki uprzejmości redakcji "Tygodnika Powszechnego", publikujemy na stronach www.culture.pl w związku z obchodzonym w roku 2006 "Rokiem Jerzego Giedroycia".
**wx:Strona główna Roku JerzegoGiedroycia*wx_rok_giedroycia** | |