"O roku ów! kto cię widział w naszym kraju?
Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju
A żołnierz rokiem wojny; dotąd lubią starzy
O tobie bajać, dotąd pieśń o tobie marzy"
Polski poeta romantyczny
Adam Mickiewicz pisał tak o roku 1812, kiedy napoleońska Wielka Armia wyruszała na Moskwę, Polacy marzyli o odzyskaniu niepodległości, a cała Europa zamarła w oczekiwaniu. W historii narodów, a nawet kontynentów są takie momenty, że wydaje się, iż kończy się dotychczasowy świat i że niemal wszystko może się wydarzyć. Takim niezwykłym rokiem - prawdziwym annus mirabilis - był też rok 1956. Gdy 25 lutego Nikita Chruszczow wszedł na mównicę w kremlowskim pałacu, delegaci na XX Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego zamarli w oczekiwaniu, które stopniowo przeradzało się w zdumienie, a nawet szok. Z najwyższej trybuny padały słowa o błędach i zbrodniach Stalina, o mordowaniu komunistów, przymusowym przesiedlaniu całych narodów, o doprowadzeniu kraju na skraj klęski w wojnie z Hitlerem. Za takie słowa jeszcze niedawno trafiało się do łagru. Delegatom, w pełnym skupieniu słuchającym Chruszczowa, zakazano nawet robić notatek. Referat miał być tajny, przeznaczony tylko dla uszu komunistycznej elity. Jednak już w kilka dni później kremlowski przywódca podjął decyzję o odczytywaniu "tajnego referatu" na tysiącach otwartych zebrań partyjnych w fabrykach, urzędach, a nawet szkołach w całym Związku Radzieckim.
Historycy do dzisiaj zastanawiają się, jakie były motywy tej zaskakującej decyzji. Najbardziej przekonuje odpowiedź, że Chruszczow chciał odwołać się do społecznego poparcia dla swoich planów destalinizacji. I rzeczywiście, od tego momentu, "odwilż" w bloku komunistycznym przestała być głównie procesem sterowanym i kontrolowanym przez partię, stając się w coraz większym stopniu oddolnym, społecznym ruchem, w niektórych miejscach i momentach rozsadzającym wręcz komunistyczny system. Chruszczow zachował się jak przysłowiowy "uczeń czarnoksiężnika" - wyzwolił siły, nad którymi nie zdołał zapanować. Nastąpiło to przede wszystkim jednak nie w Związku Radzieckim, gdzie struktury władzy były dostatecznie silne i ugruntowane, ale w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.
Zaczęło się w Polsce, która była jedynym - poza Związkiem Radzieckim - krajem, gdzie "tajny referat" udostępniono nie tylko partyjnej elicie, ale powielono w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy i odczytywano na otwartych zebraniach partyjnych. Rezultat był piorunujący. Kraj objął ferment, cenzura zaczęła dopuszczać coraz śmielsze krytyki stalinowskiego systemu i żądania demokratyzacji. Ludzie przestawali się bać, zaczęli głośno mówić o tym, co myślą i co im przeszkadza. Z dokumentów Urzędów Bezpieczeństwa wynika, że nawet agenci i informatorzy odmawiali dalszej współpracy, co w historii komunizmu zdarzyło się jeszcze chyba tylko raz - w momencie jego upadku w 1989 roku.
28 czerwca 1956 roku na ulice wyszli mieszkańcy Poznania. Domagali się podwyżek plac, obniżek cen, polepszenia warunków pracy. Błyskawicznie jednak - podobnie jak trzy lata wcześniej w Berlinie Wschodnim - obok postulatów ekonomicznych i socjalnych pojawiły się hasła polityczne, narodowe, niepodległościowe. Robotniczy protest zamienił się w insurekcję. Demonstranci opanowali większość gmachów publicznych, przez niemal dwa dni trwały walki uliczne z wojskiem i siłami bezpieczeństwa. Bunt został krwawo stłumiony, a po nim nastąpiły brutalne represje. Nie tylko zresztą w Polsce. Władze krajów komunistycznych obawiały się podobnych wybuchów. Na Węgrzech zamknięto Klub Petofiego, miejsce spotkań proreformatorsko nastawionych intelektualistów.
Społeczny nacisk był jednak zbyt silny, by na dłuższą metę można było zahamować zmiany. W Polsce rządzący odwołali się do jedynego komunistycznego polityka, który cieszył się dużym autorytetem - Władysława Gomułki, w 1948 roku usuniętego z kierownictwa partii, a następnie uwięzionego. W społecznym odczuciu uchodził za przywódcę, który potrafił się przeciwstawić Stalinowi i chciał budować w Polsce komunizm różniący się od sowieckiego. Z tych też powodów jego powrotowi do władzy przeciwstawiał się Kreml. 19 października rano na warszawskim lotnisku Okęcie wylądował samolot z radziecką delegacją: Chruszczowem, innymi członkami Prezydium KC KPZR, marszałkami i generałami Armii Czerwonej. Jednocześnie ze swoich baz na Dolnym Śląsku i Pomorzu Zachodnim wyruszyły stacjonujące w Polsce radzieckie oddziały, podejmując marsz w kierunku Warszawy. Po wielogodzinnych rozmowach kremlowscy przywódcy odlecieli do Moskwy, a czołgi z czerwonymi gwiazdami zatrzymały się w odległości stu kilkudziesięciu kilometrów od Warszawy. Polska znalazła się nie tylko w obliczu radzieckiej interwencji zbrojnej, która miała zatrzymać nieaprobowane przez Moskwę zmiany, ale także na skraju wybuchu narodowego powstania, skierowanego przeciwko Rosjanom. W całym kraju odbywały się wiece, mityngi, demonstracje uliczne. Setki tysięcy ludzi z jednej strony udzielały poparcia Gomułce, z drugiej, domagały się wolności, wycofania z Polski wojsk radzieckich, a z polskiej armii rosyjskich "doradców", uwolnienia prymasa Stefana Wyszyńskiego i innych więzionych biskupów i księży, rozwiązania znienawidzonych Urzędów Bezpieczeństwa.
Pod tym żywiołowym, oddolnym naciskiem władze zmuszone były przeprowadzić destalinizację znacznie głębszą i dalej idąca niż w innych krajach bloku komunistycznego. Kościół katolicki odzyskał swoją autonomię, zaniechano kolektywizacji rolnictwa, ograniczono presję ideologiczną na sferę kultury, nauki, życia codziennego. Z wielu ustępstw i reform władze komunistyczne wycofały się później, ale znaczna część zmian wprowadzonych w 1956 roku okazała się trwała i nieodwracalna, odróżniając Polskę od sąsiednich krajów.
Władze na Kremlu niechętnie pogodziły się ze zmianami w Polsce. Wiele wskazuje na to, że istotny wpływ miało stanowisko Pekinu, który sprzeciwiał się interwencji wojskowej. Nie chodziło bynajmniej o sympatię dla Gomułki czy polskiego Października, ale o zamanifestowanie równoprawnej pozycji Chin w bloku komunistycznym, bez których nie powinny być podejmowane żadne ważne decyzje. Była to jedna z pierwszych zapowiedzi gwałtownego konfliktu, który już w kilka lat później rozedrze światowy komunizm.
Polski Październik zwyciężył jednak w dużej mierze dzięki dramatowi Węgrów. Radzieckie czołgi, które szły na Warszawę, zaczęły ostatecznie wycofywać się do swoich baz dopiero 23 i 24 października, kiedy trwały już walki w Budapeszcie. Zaczęły się od manifestacji solidarności z Polakami, zorganizowanej przy pomniku Józefa Bema, wspólnego polsko-węgierskiego bohatera, walczącego o wolność Węgier w czasie Wiosny Ludów w 1848 roku.
François Fejtö napisał, że w Polsce ruch rewolucyjny został wchłonięty przez istniejący system, choć za cenę jego głębokiej przemiany. Węgrzy posunęli się dalej. Ich dziełem była pierwsza w historii rewolucja antytotalitarna. W ciągu kilkunastu dni komunistyczny totalitaryzm rozsypał niczym domek z kart. Został zastąpiony przez komitety rewolucyjne, rady robotnicze, wielopartyjny rząd Imre Nagya, zapowiadający wolne wybory i wystąpienie Węgier z Układu Warszawskiego. Rosjanie wycofywali się z Budapesztu, węgierscy bojownicy świętowali swój trumf, a nastrój euforii udzielił się znaczącej części światowej opinii publicznej. W Waszyngtonie sekretarz stanu John Foster Dulles mówił, że "jesteśmy bliscy chwili odniesienia wielkiego i długo oczekiwanego zwycięstwa nad kolonializmem sowieckim". Od niedawna wiemy też, że wycofanie się z Węgier i zgoda na wielopartyjny rząd Nagya były przez kilka dni poważnie rozważane na Kremlu. Ostatecznie historia potoczyła się inaczej. Węgierskie powstanie krwawo stłumiły radzieckie oddziały, przy bierności zachodnich rządów. Była to zapewne ostatnia możliwa chwila dla uratowania spoistości radzieckiego imperium. Rewolucyjne wrzenie zaczęło ogarniać Węgrów zamieszkałych w Siedmiogrodzie.
Wpływ na decyzję Chruszczowa miały też wydarzenia na Bliskim Wschodzie - klęska Egiptu zaatakowanego przez wojska Izraela, a następnie Francji i Wielkiej Brytanii. Kryzys bloku komunistycznego w Europie Środkowo-Wschodniej przeistoczył się w kryzys światowy, rozgrywający się w wielu wymiarach. Wojna na Bliskim Wschodzie była z jednej strony kolejną odsłoną trwającego do dzisiaj konfliktu izraelsko-arabskiego, z drugiej jedną z ostatnich prób utrzymania przez Londyn i Paryż swego kolonialnego statusu. Groziła wybuchem wojny światowej, gdy Moskwa zapowiedziała udzielenie zbrojnej pomocy swemu egipskiemu sojusznikowi. Doprowadziła też do jednego z najpoważniejszych kryzysów w historii Sojuszu Północnoatlantyckiego. Waszyngton nie był uprzedzony o działaniach swoich europejskich sojuszników.
Dla Polaków 1956 rok przyniósł poszerzenie marginesu wolności. Mimo wszystkich późniejszych rozczarowań, był jednym z najważniejszych kroków na długiej drodze uwieńczonej odzyskaniem niepodległości i odrzuceniem komunistycznej dyktatury w 1989 roku. Najbliżej wywalczenia wolności byli przez chwilę Węgrzy, ale dla nich ten annus mirabilis skończył się tragedią, symbolizowaną przez czołgi z czerwonymi gwiazdami, miażdżące barykady w Budapeszcie, egzekucje premiera Nagya i setek powstańców. Pamięć o tym zrywie będzie potem jednak przez dziesięciolecia głównym źródłem inspiracji dla wszystkich Węgrów przeciwstawiających się zniewoleniu.
Dla bloku komunistycznego 1956 rok był pierwszym wielkim kryzysem wewnętrznym. Uratowanie imperium za cenę brutalnej interwencji wojskowej przyśpieszyło w wymiarze światowym proces delegitymizacji ideologii komunistycznej. Odarło ze złudzeń wielu zachodnich intelektualistów, do tej pory bez wahania popierających Moskwę, zatykających uszy na wieści o radzieckich zbrodniach. Syberyjski Gułag był daleko, ale czołgi na ulicach Budapesztu i tysiące uchodźców z Węgier miały wstrząsającą wymowę także z perspektywy Paryża czy Rzymu. Na kolejny annus mirabilis - Jesień Ludów w 1989 roku - trzeba będzie jeszcze bardzo długo czekać, ale pierwszy krok został zrobiony.
Paweł Machcewicz czerwiec 2006 | |