- Jarocki był mistrzem diagnozowania duchowego portretu człowieka - powiedziała prof. Barbara Osterloff z Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. - Będziemy żegnać wielkiego artystę, może ostatniego tego formatu reżysera teatru polskiego. W sposób bardzo świadomy i precyzyjny przez długie lata rozmawiał ze swoją publicznością o tym, jaka jest kondycja człowieka w XX w., rodzaj jego samotności i bezradności wobec hierarchii wartości, która się rozsypała po doświadczeniach wojny i totalitaryzmu - zauważyła.
Dyrektor artystyczny Teatru Narodowego w Warszawie Jan Englert nazwał Jarockiego "ostatnim z tego wspaniałego pokolenia tworzącego teatr powojenny w Polsce". "Odszedł ktoś, kto swoimi inscenizacjami, swoją wiedzą, erudycją, wrażliwością na współczesność czynił teatr poszukującym. Wychował na swoich spektaklach całą rzeszę próbujących iść jego tropem reżyserów, nie mówiąc już o aktorach, od których wymagał niezwykle wiele - zauważył Englert.
- Jarocki był jak filozof. Jego przedstawienia nadawały się do wielokrotnego kontemplowania, nie wystarczało raz je zobaczyć. Takiej prostoty, jasności, klarowności nie spotykało się w dziełach innych reżyserów. Jarocki był też poetą teatru, wiedział, z jakich tajemnic składa się przekaz teatralny - wspominał artystę aktor, prezes Związku Artystów Scen Polskich Olgierd Łukaszewicz.
Aktor Jan Nowicki, który przez wiele lat grał w sztukach reżyserowanych przez Jarockiego powiedział, że "odszedł absolutnie największy". - Jerzy był człowiekiem, z którego wszyscy wyrośliśmy: Jerzy Stuhr, Jerzy Radziwiłowicz, Jerzy Bińczycki, Jerzy Trela, ja. To był człowiek, który kształtował nasze aktorstwo. Często brał nas ze szkoły, a później na podstawie profesjonalnego teatru uczył nas zawodu. Andrzej Wajda czy nawet Konrad Swinarski pracowali już z ukształtowanymi aktorami, których stwarzał Jerzy Jarocki. Odszedł nasz aktorski ojciec - mówił aktor.
Jerzy Jarocki studiował w Krakowie aktorstwo, później skończył reżyserię w moskiewskim GITiS-ie, podobnie jak Jerzy Grotowski, ale w przeciwieństwie do niego nie porzucił teatru repertuarowego. Dyplom tej uczelni w Polsce, tuż po Październiku 1956, nie był nadzwyczajną rekomendacją. Dyrektorzy uważali, że jej absolwenci potrafią tylko powtarzać prace nauczycieli, czyli rosyjską i radziecką klasykę, odsyłali więc nieznanego człowieka... do kolegi. "Bal manekinów" Brunona Jasieńskiego, którym chciał debiutować, mało kogo przekonywał. Dopiero rekomendacja Erwina Axera otworzyła mu drzwi Teatru Śląskiego w Katowicach, a dyrektor Józef Wyszomirski zgodził się na wybrany dramat. Uznanie krytyków i zespołu pozwoliły młodemu reżyserowi wystawiać w Katowicach nową na owe czasy literaturę - "Miłość i gniew" Johna Osborne'a, "Widok z mostu" Millera, "Wieżę samotności" Roberta Ardreya (polska premiera), "Po długim dniu zapada noc" Eugene'a O'Neilla - i tym samym zaznajamiać aktorów z psychoanalizą, w Ameryce nazywaną The Method, która w Actors Studio Lee Strasberga była wersją szkoły Stanisławskiego.
Od początku swojej drogi Jarocki wystawiał współczesną dramaturgię. "Obiektem moich zainteresowań w teatrze są ludzie współcześni. To, co się dzieje z nimi i w nich."
Jego legendarne inscenizacje należą do najwybitniejszych osiągnięć naszej sceny. Pamiętne, obsypane nagrodami, przedstawienia - "Tango", "Garbus", "Portret" Mrożka, "Fizycy" Dürrenmatta, "Matka", "Szewcy" Witkacego, "Wyszedł z domu", "Moja córeczka" Różewicza, "Zmierzch" Babla, "Cymbelin" Szekspira, "Wiśniowy sad", "Trzy siostry" Czechowa, "Proces" Kafki, "Rewizor" Gogola, "Życie jest snem" Calderóna de la Barki, "Sen srebrny Salomei" Słowackiego, "Ślub" Gombrowicza - na trwałe zapisały się w historii polskiego teatru.
W trudnym czasie stanu wojennego powstał niezwykły w swej moralnej wymowie spektakl "Mord w katedrze" Eliota grany w Katedrze Wawelskiej. Artysta realizował też spektakle według własnych scenariuszy: "Sen o Bezgrzesznej" (napisany wspólnie z Józefem Opalskim) oraz "Grzebanie" według Witkacego. W 1997 we współpracy z Andreasem Wirthem przygotował monumentalną inscenizację "Fausta cz. I" Goethego. W 2002 roku reżyser zmierzył się ponownie, po ponad trzydziestu latach, z tekstem "Szewców" Witkacego, dokonując adaptacji dzieła. Spektaklem, zatytułowanym "Akt III według Szewców", Jerzy Jarocki udowodnił niezwykłą przenikliwość i aktualność wizji Witkacego, zdarł patynę czasu i krytycznoliterackiego zaklasyfikowania twórcy, oddając go teraźniejszości.
Od roku 2003 Jarocki był związany z Teatrem Narodowym w Warszawie. Wyreżyserował tam swoje ostatnie przedstawienia: "Błądzenie" wg Gombrowicza (2004), "Kosmos" wg Gombrowicza (2005), "Miłość na Krymie" Mrożka (2007), "Tango" Mrożka (2009), "Sprawę" wg "Samuela Zborowskiego" Słowackiego (2011). W ostatnich dniach przed śmiercią zakończył zdjęcia do telewizyjnej rejestracji "Tanga".
- Publiczność ma prawo wymagać, żeby ten spektakl, na który idzie do teatru, nie był ramotą, w niektórych wypadkach sprzed 5-7 lat. Uważam, że widz ma prawo oczekiwać, by przynajmniej raz w ciągu tych dwóch-trzech miesięcy reżyser widział, co teatr sprzedaje w jego imieniu publiczności i zgłosił swoją aprobatę lub veto - mówił Jerzy Jarocki w jednym z ostatnich wywiadów.
Na koncie miał wiele nagród i wyróżnień - był laureat nagrody im. Konrada Swinarskiego przyznawanej przez miesięcznik "Teatr", w 2007 odebrał Złoty Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis.
Cały czas był aktywny zawodowo. W Teatrze Narodowym pracował nad autorskim przedstawieniem "Węzłowisko", którego premiera była przewidziana na wiosnę 2013 roku.
Źródło: materiały własne, PAP, e-teatr.pl; oprac. LS