Recenzentka "Spiegla" Ulrike Knöfel zaznacza, że poprzednie edycje Biennale wywoływały rezonans, bo były próbą interpretacji stosunków społecznych i uchwycenia Zeitgeistu. Wyjątek stanowiło Biennale sprzed dwóch lat, zapomniane krótko po jego otwarciu. Knöfel przewiduje, że tegoroczne Biennale będzie jednym z najważniejszych wydarzeń artystycznych 2012 roku - mimo że w tym samym roku przypadają też słynne, odbywające się co pięć lat Documenta w Kassel.
"Biennale zaczęło się w czwartek, ale tak naprawdę działo się już znacznie wcześniej. Żmijewski był na językach całego artystycznego Berlina od chwili nominacji na kuratora w 2010 roku. Przewyższył oczekiwania - zrobił nawet więcej."
Recenzentka nie ma wątpliwości, dlaczego polski artysta został wybrany na stanowisko kuratora tegorocznej imprezy:
"[Żmijewski] miał zaprojektować Biennale dokładnie tak, jak uprawia sztukę. Jego Biennale ma być polityczne, ale także politycznie niepoprawne, odważne i skandalizujące. Ma odsłaniać egzystencjalny kryzys sztuki i stawiać bardzo sensowne pytanie: Do czego sztuka może jeszcze służyć - oprócz generowania wysokich cen na aukcjach?"
Odnosząc się do odmiennej formy tegorocznego Biennale (brak tradycyjnych wystaw, dopuszczenie nieprofesjonalistów i aktywistów społecznych) Knöfel zwraca uwagę, że Żmijewski cały czas powtarza, że Biennale, tak jak poprzednie jego edycje, także będzie wystawą sztuki. Ale właśnie na tym - według dziennikarki - polega jego sztuczka:
"Wielu uczestników zaproszonych przez Żmijewskiego na Biennale nie jest w ogóle artystami albo sami się już w ten sposób nie postrzegają. Żmijewski używa ich, żeby okupować świat sztuki. Pokazuje powierzchowność art-worldu. I robi to poprzez każde prezentowane na Biennale dzieło, np. głowę Chrystusa polskiego rzeźbiarza Mirosława Pateckiego - pracę która chce być sztuką, a która w tym otoczeniu służyć może tylko za ilustrację absurdalnej i anachronicznej natury sztuki. Żmijewski i jego sojusznicy oddziałują w bardziej polemiczny i dogłębny sposób niż jest do tego przyzwyczajona scena sztuki. Ale to jest dokładnie to, czego scena sztuki, ze swoim uwielbieniem skandalu, chciała." (http://www.spiegel.de/international/zeitgeist/0,1518,829691-2,00.html)
Recenzentka "Der Spiegel" konkluduje:
"Można powiedzieć, że Żmijewski wypowiada wojnę światu sztuki na jego własne życzenie. A świat sztuki, oscylując między samouwielbieniem i nienawiścią do siebie, z przyjemnością to wyzwanie podejmie."
Zupełnie inne stanowisko zajął Ingo Arend z lewicowego dziennika "Die Tageszeitung". Nazwał on 7. Biennale totalną klapą, "która jednocześnie dyskredytuje całą sztukę polityczną". Zdaniem Arenda można by przemilczeć, że Biennale kosztowało 2,5 mln euro z federalnej kasy, "gdyby przy okazji nie powrócił na powierzchnię pewien stary problem, mianowicie zakłócony stosunek lewicy do estetyki. Sposób, w jaki organizatorzy Biennale uznali całą sztukę hurtem za politycznie niepoczytalną, jest przejawem nie tylko historycznej ślepoty". (http://www.taz.de/Das-Scheitern-der-Berlin-Biennale/!92414/)
Recenzent "Artinfo" Alexander Forbes pisze:
"Może jednak należałoby zaprzestać wyszydzania wystawy w sposób, w jaki popularna prasa robi to dzień po tym, jak po raz pierwszy mogła jej się przyjrzeć. Może lepiej założyć, że Żmijewski jednak nie jest tak naiwny, by sądzić, że wrzucenie do jednego finansowanego przez państwo worka ruchu okupujących, terrorystycznych flag i filmików z protestującymi top-less może być potraktowane jako cokolwiek innego niż spektakl. To wszystko jednak trochę zbyt prostolinijne jak na mistrza eksploatacyjnego realizmu."
Po czym stawia interesującą hipotezę:
"Może ta wystawa to właśnie przykład sytuacji, kiedy widz staje się częścią sztuki. Nasze reakcje stają się częścią wydarzenia po to, by pokazać że spektakl subwersji to, cóż, bullshit. Eksploatując państwo, dzięki czemu w przestrzeni KunstWerke może dojść do narodzin i rozwoju subwersyjnych zachowań, i wabiąc nas do wnętrza swojego karnawałowego teatru politycznego, Żmijewski może chce po prostu sprawić, żebyśmy zobaczyli absurdalność mówienia o polityce i zaczęli być aktorami tej polityki." (http://artinfo.com/news/story/801647/the-berlin-biennale-pushes-radical-chic-to-its-limit-playing-host-to-occupiers-and-terrorist-leaders)
Z kolei dziennikarka liberalnej gazety "Der Tagesspiegel" Anna Pataczek zauważa, że otwarcie Biennale nie wytrzymało frekwencyjnej konkurencji z nocą galerii (Gallery Weekend), komercyjną imprezą, którą nieprzypadkowo zaplanowano na ten sam weekend. Dziennikarka pisze, że w KunstWerke wśród rozbitych przez aktywistów z ruchu Occupy namiotów przemykali tylko nieliczni zwiedzający, i pyta, czy Artur Żmijewski zapraszając aktywistów nie ułatwił sobie zbytnio zadania powiązania na stałe sztuki i polityki? (http://www.tagesspiegel.de/kultur/wuerstchen-und-wahnsinn/6571210.html)
To jeden z powtarzających się zarzutów pod adresem Biennale: poczucie, że Żmijewski za łatwo oddał pole członkom ruchu Occuppy, a nawet terrorystom. ("Nad Biennale powiewają terrorystyczne flagi" - pisze Arend, co wiąże się z faktem, że Żmijewski do Berlina zaprosił przedstawicieli grup w niektórych krajach uznawanych za ugrupowania terrorystyczne). Już na otwierającej Biennale konferencji prasowej po krótkich uwagach organizatorów i kuratorów głos przejęli członkowie ruchu Occupy... i od razu oddali go dziennikarzom, zadając im pytanie: "Co wy jako dziennikarze możecie zrobić, żeby zmienić sytuację?". Zapadła cisza. (http://blogs.artinfo.com/berlinartbrief/2012/04/25/seventh-berlin-biennale-gets-off-to-a-raucous-start/)
Autor: Mikołaj Gliński, maj 2012