Obraz malarza Aleksandra Żywa przedstawiający Franca Fiszera. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Filozof, erudyta i oryginał, autor setek bon motów i anegdot, sam nie napisał żadnej książki, za to o nim powstało kilka. 9 kwietnia mija 75 lat od śmierci Fiszera.
Franc Fiszer był jedną z legend dwudziestolecia międzywojennego. Tadeusz Boy-Żeleński scharakteryzował Fiszera jako "dzieło sztuki, które on sam skomponował ze swojej osoby".
"Nie docenia się dziś takich ludzi. Grecy byli w tym szersi, mieli swój typ filozofów ulicznych, skompromitowany w sofistach, ubóstwiony w Sokratesie" - pisał o Fiszerze Boy.
Franc Fiszer w Warszawie pojawił się w latach 80. XIX wieku. Stał się tu bywalcem najbardziej znanych wówczas warszawskich kawiarni, restauracji i kabaretów. Z czasem został znaną postacią życia towarzyskiego stolicy, przyjaźnił sie z większościąnajbardziej znanych polskich pisarzy, poetów, artystów i polityków m.in. z Leśmianem, Żeromskim, Reymontem, Słonimskim, Tuwimem, Lechoniem.
Więcej o Fiszerze w eseju Janusza R. Kowalczyka...
Franciszek Fiszer bywalec, mistrz błyskotliwej konwersacji, przesłania nieco inny swój obraz - erudyty i filozofa. Był wszak uczniem lipskiego filozofa Richarda von Schubert-Solderna i uważał się za metafizyka. Nie pozostawił jednak po sobie ani jednego dzieła filozoficznego.
"Swych genialnych myśli nigdy nie przelewał na papier ani nie publikował, ponieważ - jak mi wyjaśnił - każdy dzień przynosi mu nowe pomysły i zmiany w jego światopoglądzie. (...) Gdyby Fiszer opublikował choćby połowę swych zabawnych, a przecież filozoficznych uwag, stałby się jednym z najpoczytniejszych pisarzy. Ale on całkowicie pogardzał pisaniem i oświadczył z dumą: 'Nigdy nie poniżyłbym się do tego, by brudzić atramentem piękną białą kartkę papieru'" - pisał Rubinstein.
Równie specyficzny był stosunek Fiszera do czytania. Dobrze streszcza go słynna anegdota dotycząca dysputy, jaką Fiszer prowadził o Prouście z generałem Wieniawą-Długoszowskim. Generał dowodził, że modny ów autor francuski to geniusz, subtelny artysta, mistrz "boskich detali", Franc natomiast dowodził, że był to tępy matoł, grafoman i w ogóle kretyn. Entuzjasta Prousta pieniąc się cytował fragmenty, sypał coraz to nowymi argumentami, przytaczał recenzje najznakomitszych krytyków etc. Wreszcie znudzony przedłużającą się w nieskończoność dyskusją Fiszer najspokojniej oświadczył: "Widzisz, kochany, ja mam tę przewagę nad tobą, że ty czytałeś Prousta, a ja nie."
Fiszer zmarł na wiosnę 1937 roku, zaś na jesieni ukazała się "Ferdydurke" – pierwsza powieść innego bywalca "Ziemiańskiej", Witolda Gombrowicza. Oprócz zamiłowania do kawiarnianych dysput obu panów wydaje się łączyć purnonsensowy humor i podobny stosunek do świata. Zauważył to Aleksander Wat, który pisał o Gombrowiczu: "To Franc Fiszer wykapany, tylko piszący, pracowity". (Aleksander Wat, "Dziennik bez samogłosek", 9 czerwca 1964).
Można by się zastanawiać, co Franc Fiszer miałby do powiedzenia o "Ferdydurke". Z pewnością byłoby to, jak zwykle, coś błyskotliwego. Jedno jest pewne - nie potrzebowałby książki nawet czytać.
Przed Wielkanocą 1937 roku Fiszer przez jakiś czas głodował. Podczas świąt najadł się więc na zapas, co przypłacił udarem. Podobno w szpitalu, kiedy odzyskał przytomność, zawołał do lekarza:"Kelner! Pół czarnej, ale zaraz!". Humor go nie opuszczał do ostatnich dni. Na pytanie o wiek, odpowiedział, że skończył dwadzieścia osiem lat, choć nie dodał, kiedy.
Zmarł 9 kwietnia 1937 roku w Warszawie, podobno w ostatnich chwilach recytując "Albatrosa" Baudelaire'a. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym, a na jego grobie wyryto słowo: myśliciel.
Źródło: PAP, Culture.pl, opr.mg