Jest jednym z najbardziej cenionych w Niemczech polskich reporterów. Jego teksty przywołują dramatyczne chwile z naszej wspólnej historii. Włodzimierz Nowak nie chce jednak swoimi reportażami rozdrapywać ran. Jego literatura służy przełamaniu lęku, służy porozumieniu.
Czekając na barbarzyńców
W tekście "Noc w Wildenhagen" opisał zbiorowe samobójstwa popełniane przez Niemki w przeddzień wkroczenia do Wildenhagen (dzisiejszy Lubin, wioska koło Świecka) Armii Czerwonej. Matki odbierały córkom życie, później szły na strych domu, który zresztą stoi po dziś dzień, i zakładały sobie pętle na szyje. Był to efekt syndromu Nemmersdorf, który zawładnął wyobraźnią Niemców. Do Nemmersdorf w Prusach Wschodnich (obecnie Majkowskoje) Sowieci weszli w październiku 1944 roku. Gdy po kilku godzinach wioskę odbili żołnierze Wehrmachtu, na drzwiach stodół zobaczyli nagie ciała ukrzyżowanych kobiet. Wszyscy mieszkańcy wioski (głównie kobiety i dzieci) byli martwi, ciała nosiła ślady brutalnych gwałtów. Joseph Goebbels kazał nakręcić film na miejscu zbrodni, wykorzystując te wydarzenia do wzmocnienia w Niemcach woli walki z "czerwonymi barbarzyńcami".
Ale Włodzimierz Nowak nie zadowala się łatwymi odpowiedziami. Przytacza opinie historyków. Udowadnia, że przyczyny samobójstw były złożone. Niemcy zdawali sobie sprawę z okrucieństw dokonywanych na terytorium ZSRR przez "dzielnych chłopców z Wehrmachtu". Powszechnie wiedziano, że nie byli szlachetnymi rycerzami i krzewicielami wyższej kultury, którzy chrystianizowali bezbożny Wschód. Bano się odwetu za popełnione zbrodnie, za niewyobrażalne bestialstwo. A samobójstwo mieściło się w kanonie zachowań Niemca, dla którego zagłada Heimatu oznaczała zagładę świata. Apokalipsę.
Reportaż znalazł się w głośnej książce "Obwód głowy" (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2007). Włodzimierz Nowak zamieścił tam także historie żołnierzy Wehrmachtu - jeden zdezerterował i wstąpił do AK ("Przygody dobrego wojaka Manfreda"), drugi tłumił powstanie warszawskie i na szyi ma ślad po polskim bagnecie ("Mój warszawski szał").
Skąd zainteresowanie takimi sprawami? Przez 20 lat po ukończeniu studiów Włodzimierz Nowak mieszkał w Pszczewie, niewielkiej miejscowości w województwie lubuskim. Utracona w wyniku pierwszego rozbioru Polski, do 1945 roku należała najpierw do Prus, później do Republiki Weimarskiej i Trzeciej Rzeszy. Był tam kierownikiem muzeum regionalnego. Mieszkańcom opowiadał o historii ich ziemi. Przed wojną żyli tam Niemcy, Żydzi i Polacy. Po wojnie pojawili się repatrianci. Słuchał ich opowieści. Okazało się, że obok siebie zamieszkali dwaj uczestnicy bitwy pod Monte Cassino. Różnica polegała na tym, że jeden strzelał z góry, drugi z dołu. Teraz Włodzimierz Nowak wszędzie szuka swojego Pszczewa.
Martin Pollack, znakomity austriacki reporter i tłumacz literatury polskiej, tak zrecenzował "Obwód głowy":
"Bolesne i czasem też zabawne reportaże o stosunkach niemiecko-polskich, które 60 lat po wojnie jeszcze wydają się być wielkim polem minowym, pełnym nieznanych historii o wybuchowej treści. Nie znam w literaturze niemieckiej książki, która opisywałaby to tak bezlitośnie szczerze, a jednocześnie po ludzku. Reportaże Włodzimierza Nowaka trzeba jak najszybciej przetłumaczyć - należy im się ważne miejsce wśród lektur szkolnych w Niemczech! Jest to literatura faktu na najwyższym poziomie."
Kamienie pomalowali na biało
Ryszard Kapuściński powiedział kiedyś, że jeździ do krajów Trzeciego Świata, bo tam jest jego temat. Wie, czym jest nędza i dlatego o niej pisze. Czy z tego samego powodu Włodzimierz Nowak wybiera raczej strony biedne niż bogate?
- Byłem szefem Komitetu Obywatelskiego "Solidarności" w Pszczewie. Poznałem wtedy los byłych pracowników PGR. Przychodzili do mnie i pytali, co robić, jak się w tej nowej Polsce ustawić. Nie bardzo wiedziałem, co im doradzić. Bo wszyscy zakładali, że PGR-y po prostu znikną i tyle. Na moich oczach robotnicy pogrążali się w beznadziei, popadali w coraz większe kłopoty. Pamiętam taką scenę: stoją przy drogowskazie. Patrzą nie wiadomo gdzie. Kamienie przy drodze prowadzącej do PGR-u z nawyku pomalowali na biało. Nie dzieje się nic. Takie doświadczenia towarzyszyły mi później wielokrotnie jako reporterowi.
Jest entuzjastą nowej Polski. Przemiany, jakie się u nas dokonały, ocenia wysoko. Niemniej jako reporter szuka ludzi, którym się nie powiodło. Plonem tych poszukiwań jest "Serce narodu koło przystanku" (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009). Jest tu opowieść o chłopaku, który zatrudnił się w fabryce cukierków w Brodnicy i zginął na nocnej zmianie. Prokuratura nie chciała wszcząć śledztwa. I historia o nastolatkach, którzy odbierają sobie życie. Nowak przygląda się szprycującym się chemią bywalcom siłowni i dzieciom z popegeerowskich wsi, dla których nauka jest luksusem. Zamiast chodzić do szkoły podejmują się sezonowych prac. Opisuje planetę nieznaną naszym decydentom. Krainę, której z Warszawy dostrzec nie sposób. Jedna z bohaterek Włodzimierza Nowaka (reportaż "My tu wszyscy na wymarcie") mówi:
"Byłam w Debrzynie u burmistrza prosić o pracę, ja do niego mówię, a on czyta gazetę. Nie chodzi o to, że burmistrz jest źle wychowany, on jest stary wojskowy i wie, jak się zachować, ale że mnie już nie ma. Tak się poczułam. On już nie może dla mnie nic zrobić, chce zapomnieć."
Książka zrobiła wrażenie nie tylko na krytykach i kolegach po piórze (Teresa Torańska, Paweł Smoleński). Komplementów nie szczędzili nawet rock'n'rollowcy. Muniek Staszczyk, wokalista T.Love, ocenił:
"Mistrzostwo reportażu zabarwione literackim kolorem z najwyższej półki. Gdzie ludzka tragedia miesza się z komedią. A poza tym jakże cenna prawda o współczesnej Polsce, nie tej z kolorowych miesięczników i tańców z gwiazdami. Świetnie się to czyta. Wielki szacun."
Z natury lewicowy
Wybitny francuski pisarz Jean Hatzfeld, autor "Strategii antylop" i "Linii zanurzenia", twierdzi, że reporter nie może zmienić świata. Uważa też, że to bardzo dobrze. Taka władza byłaby zbyt wielka. Co na ten temat myśli Włodzimierz Nowak?
- Reporter zmienia świat, ale nie w sensie, o jakim myśli Hatzfeld. Po pierwsze, opisujemy rzeczywistość, z której inni nie zdają sobie sprawy. Po wtóre, uwrażliwiamy czytelnika, skłaniamy go do refleksji. Za każdym razem, gdy przystępuję do pisania, zastanawiam się, czego metaforą będzie mój tekst. Zgadzam się ze słowami Ryszarda Kapuścińskiego, że reporter jest z natury lewicowy. Ale, oczywiście, nie spodziewałbym się bezpośrednich skutków opublikowania jakiegoś tekstu.
Twierdzi, że dziś wykluczenie polega nie tylko na tym, że ludzie nie mają pracy i pieniędzy pozwalających dotrwać do pierwszego. To także kwestia braku zainteresowania ze strony mediów. Niedawno trafił do dawnego PGR-u w okolicach Zielonej Góry. Poznał tam byłego traktorzystę, który wielkimi łapami składał niemieckie długopisy. Cały dzień siedział w kuchni własnego mieszkania i pstrykał. Nowak zdziwił się, bo żył w przekonaniu, że tym trudnią się już tylko Chińczycy. Ale miał też do siebie pretensję, bo jako reporter powinien być bliżej życia i więcej wiedzieć o swoim kraju. Spytał traktorzystę, ile otrzymuje za złożenie jednego długopisu. Okazało się, że trzy grosze. Spytał, ile jest tych długopisów. Usłyszał, że pięć tysięcy. Policzył szybko i powiedział, że półtora tysiąca złotych to nienajgorsza zapłata. Robotnik zaczął się trząść ze śmiechu, ale w którymś momencie śmiech przemienił się w szloch. Bo Nowak pomylił się w obliczeniach. Zarobek wynosił 150 złotych. Pomimo to kilka rodzin z popegeerowskiego bloku marzyło o takim zajęciu. Tylko że zabrakło długopisów.
Sztuka stawiania literek
Jako autor wiele zawdzięcza Małgorzacie Szejnert. Jej uwagi - które uważa za bezcenne - dotyczyły każdego etapu pracy nad tekstem.
Zanim rozpocznie rozmowę ze swoim przyszłym bohaterem, uprzedza go, że przyjemne to nie będzie. Mówi, iż dobry reportaż przekazuje czytelnikowi ból bohatera. Jak napisać taki tekst?
- Trzeba zadawać pytania na własną miarę. Trzeba też pilnie słuchać i w tym słuchaniu się zatracić. Bo tylko w ten sposób bohater wprowadzi reportera w swój świat. A na koniec trzeba tak postawić literki, żeby tego wszystkiego nie spieprzyć.
Lubi swoją pracę. Ale zawsze przychodzi moment, kiedy musi rozstać się z bohaterem. Wysłuchał jego historii, zapisał opowieść i nic nie zostało do dodania. Pora odejść. W zawodzie reportera to jedno mu się nie podoba.
Kiedyś wstukał w wyszukiwarkę internetową swoje imię i nazwisko. W ten sposób dowiedział się o istnieniu całej rzeszy Włodzimierzów Nowaków. Są wśród nich ksiądz, generał, fryzjer, historyk, prokurator i specjalista od żywienia bydła. Pomyślał, że gdyby zapisać ich losy i poglądy na świat, powstałby fajny portret współczesnej Polski. Przystąpił nawet do pracy, ale Małgorzata Szejnert powiedziała: "Wiesz, Włodku, to fantastyczny pomysł. Tyle że na emeryturę".
Autor: Bartosz Marzec, grudzień 2010; aktualizacja: jrk, wrzesień 2016
Twórczość:
Współautor książek:
- "Anna z gabinetu bajek. Reportaże roku", Warszawa 1999;
- "Portrety. Wysokie Obcasy", Warszawa 2000;
- "Nietykalni. Reportaże roku 1999", Warszawa 2000;
- "Zły dotyk. Reportaże roku 2000", Warszawa 2001;
- "Twarze. Wysokie Obcasy", Kraków 2003;
- "Cała Polska trzaska. Reportaże 'Gazety Wyborczej' 2001-2004", Warszawa 2005;
- "20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła", Wołowiec 2009.
Przekłady:
- "Die Nacht von Wildenhagen. Zwölf deutsch-polnische Schicksale", Eichborn 2009;
- Teksty Włodzimierza Nowaka zostały włączone do szwedzkiej ("Ouvertyr till livet", Brombergs 2003), francuskiej ("La vie est reportage", Noir sur Blanc 2005) i niemieckiej ("Von Minsk nach Manhattan", Zsolnay 2006) antologii polskiego reportażu.
Ważniejsze nagrody:
Ważniejsze artykuły o pisarzu:
- "Włodzimierz Nowak - Reporter Dużego Formatu". Aleksandra Parzyszek, "Lektury Reportera", 1 kwietnia 2009;
- "Polska niewarszawska". Elżbieta Tarkowska, "Gazeta Stołeczna", 29.04.2010.