Z kimkolwiek grał, grał lepiej od niego – mówił o Szukalskim Tomasz Stańko.
Artur Dutkiewicz, pianista jazzowy, wieloletni współpracownik Tomasza Szukalskiego wspominał go w czwartkowej rozmowie:
To był największy polski saksofonista, jeden z najwybitniejszych saksofonistów na świecie. Gigant. Grał wiele lat z Tomaszem Stańko, ze Zbigniewem Namysłowskim. To był bardzo otwarty człowiek, bardzo towarzyski. Inspirujący muzyk. Tomasz Szukalski był mistrzem, legendą dla młodych muzyków. Grał na saksofonie w słowiańskim, ciepłym tonie. Gdy ktoś słuchał jego koncertów, nie mógł być obojętny. Tomek stawiał słuchaczy na równe nogi.
Grał w sposób tak przejmujący, że zdarzało się, że na koncertach w czasie jego solówek ludzie płakali, ja też płakałem – wspominał Szukalskiego redaktor naczelny magazynu "Jazz Forum" Paweł Brodowski.
Tomek był jednym z najwybitniejszych polskich muzyków jazzowych, prawdopodobnie największym polskim saksofonistą, jednym z największych w Europie – powiedział Brodowski. – Był artystą niedostrzeganym, może nie potrafił sobie z różnymi sprawami i ludźmi poradzić. Jego kariera nie potoczyła się tak, jak mogła, biorąc pod uwagę jego możliwości, pasję i umiejętności. W ostatnich latach sobie trochę nie radził, zmagał się z dramatyczną chorobą, z której już nie wyszedł. Nawet nie bardzo wiadomo, na co zmarł, cierpiał na cały kompleks chorób. Ostatni raz grał na saksofonie półtora roku temu.
Szukalski urodził się 8 stycznia 1947 roku w Warszawie, wychował się na Pradze. W Warszawie chodził do muzycznej podstawówki i liceum. Choć ukończył klasę klarnetu, to samodzielnie nauczył się grać na saksofonie sopranowym i tenorowym. Ważnym etapem jego kariery okazał się okres współpracy (od 1972 roku) z zespołem Zbigniewa Namysłowskiego, z którym nagrał takie albumy jak "Winobranie" i "Kuyaviak Goes Funky". W latach siedemdziesiątych Szukalski grywał też z innymi tytanami polskiego jazzu: Włodzimierzem Nahornym, Tomaszem Stańko, Janem Ptaszynem Wróblewskim.
W 1977 roku Szukalski założył autorski zespół The Quartet, w którego skład weszli basista Paweł Jarzębski, pianista Sławomir Kulpowicz oraz perkusista Janusz Stefański. The Quartet postrzegano jako zespół bez lidera, złożony z wybitnych indywidualności muzycznych, a jego repertuar tworzyły głównie kompozycje Kulpowicza oraz Szukalskiego.
W 1984 roku muzyk zaczął współpracę z nowym zespołem – trio, w którego składzie oprócz niego znaleźli się też Czesław Bartkowski (perkusja) i Wojciech Karolak (instrumenty klawiszowe). Ich album "Time Killers" został uznany przez krytykę za najciekawszą polską płytę jazzową lat osiemdziesiątych.
Saksofon Tomasza Szukalskiego zabrzmiał na ponad stu płytach.
Szukalski – artysta wielkiego formatu – prywatnie potrafił być trudny. Wychowany na warszawskiej Pradze słynął z tego, że często w sporach przechodził do rękoczynów. Uchodził za oryginała – do legendy przeszedł jego koncert na pile mechanicznej zakupionej w sklepie z używanymi maszynami w Puławach.
Był jednym z większych buntowników, jakich pamiętam. Wspaniały muzyk – wspominał go Michał Urbaniak. – Tomek nadużywał życia. Dużo podróżował, dużo grał, był wielką indywidualnością.
Jego gra odznaczała się ogromną siłą, ekspresją – dodał Paweł Brodowski. – Nie znosił kompromisów. Być może właśnie ta jego czupurność nie zawsze mu sprzyjała.
W ostatnich latach Szukalski borykał się z problemami zdrowotnymi i materialnymi. Do historii przeszedł koncert "Dzień Szakala", zorganizowany przez Artura Dutkiewicza i Radio JAZZ, który odbył się 21 listopada 2010 roku w Teatrze Bajka w Warszawie. Zorganizowali go polscy jazzmani, przeznaczając dochód na pomoc Szukalskiemu. Zagrali między innymi: Ewa Bem, Artur Dutkiewicz Trio, Urszula Dudziak Super Band, Leszek Możdżer, Michał Urbaniak, Marcin Wasilewski Trio oraz Aga Zaryan z Zespołem.
Z pewnością jeden z najwybitniejszych polskich saksofonistów – uważa Mariusz Adamiak, organizator festiwalu Warsaw Summer Jazz Days. – Szukalski posiadał coś wyjątkowego, jego brzmienie było rozpoznawalne. Prawdziwy talent, samorodek. Jego silny charakter niestety nie przysłużył się jego zdrowiu, nie dbał zbyt bardzo o siebie. Jego odejście to wielka strata dla polskiego jazzu. Był to jeden z tych muzyków, którzy mieliby wielką szansę na prawdziwą, międzynarodową karierę, gdyby tylko dane mu było żyć i pracować w normalniejszych warunkach.
Źródło: informacje prasowe, PAP, JRK, 2 sierpnia 2012.