Urodził się w Żyrardowie w 1945 roku, lecz jego rodzice zdecydowali się na emigrację. Najpierw – w 1946 roku – udali się do Francji, by ostatecznie osiąść w Caracas w Wenezueli. Tam też, w wieku 12 lat zrobił swoje pierwsze zdjęcia, dzięki otrzymanemu od ojca aparatowi Konica. Po maturze trafił do Stanów Zjednoczonych. W wywiadzie udzielonym Markowi Gryglowi opowiadał:
Ojciec wysłał mnie do Berkeley, na Uniwersytet Kalifornijski, żebym się uczył inżynierii. Ale tam było mi dość ciężko bo nie znałem języka angielskiego. Inżynieria poza tym nie podobała mi się, chciałem pójść do szkoły filmowej w Los Angeles, ale ojciec nie chciał finansować tego pomysłu więc zdecydowałem się studiować matematykę.
Schmidt obronił doktorat z matematyki na Uniwersytecie Brandeis i do połowy lat 70. XX wieku wykładał matematykę. Jak sam przyznaje, robił to głównie dlatego, że nie był w stanie utrzymać się jeszcze z samej fotografii. W 1973 roku nastąpił jednak przełom w życiu artystycznym fotografa – dwa jego zdjęcia zostały osobiście wybrane przez André Kertésza do dorocznej wystawy American Society of Magazine Photographers. Były to "Śpiąca kobieta" i "Trzej więźniowie" – obydwa wykonane w Meksyku.
W 1974 roku po raz pierwszy przybył do Polski i w kolejnym roku otrzymał propozycję pracy jako asystent reżysera filmowego w zespole Kadr. Pracował między innymi z Jerzym Kawalerowiczem przy realizacji "Śmierci prezydenta". Wykonywał także zdjęcia reklamowe dla Polleny, okładki dla "Zwierciadła", różne reportaże dla "itd". W 1978 roku Schmidt opuścił jednak Polskę i pojawił się w Nowym Jorku wraz z całym swoim dotychczasowym dorobkiem fotograficznym. Dzięki niemu dostał się do prestiżowej agencji Black Star, do której należeli w przeszłości tacy wybitni fotografowie, jak Robert Capa, William Eugene Smith, Martin Munkácsi, Bill Brandt czy Henri Cartier-Bresson.
Za pośrednictwem tej agencji dostałem niezwykły kontrakt na zrobienie zdjęć w Arabii Saudyjskiej – wspominał fotograf. W Rijadzie z jednej strony robiłem filmy dokumentalne dla Uniwersytetu, a z drugiej strony robiłem dla Black Star zdjęcia przemysłowe firm amerykańskich w całym rejonie Zatoki Perskiej.
Schmidt próbował też wykonywać reporterskie zdjęcia na ulicach arabskich miast, lecz lokalna ludność była wobec tego wyraźnie niechętna (wykonywanie obrazów na podobieństwo ludzi i zwierząt jest niezgodne z ortodoksyjnym islamem praktykowanym na Półwyspie Arabskim). Komercyjnie było to jednak – jak sam przyznaje – "marzenie fotografa". Dzięki zarobionym w Arabii Saudyjskiej pieniądzom mógł wraz z żoną osiąść w Paryżu, gdzie mieszkał od 1980 roku do drugiej połowy lat 90. XX wieku.
We Francji związał się z agencją Rapho, która podobnie jak Black Star w Ameryce, była synonimem najwyższej jakości fotografii prasowej. Tam poznał klasyków nurtu humanistycznego – Roberta Doisneau, Edouarda Boubata i Willy’ego Ronisa.
Był taki zwyczaj, że między czwartą a piątą po południu fotografowie przychodzili na herbatkę – wspomina Schmidt. Najczęściej przychodził Doisneau [...]. Opowiadał dowcipy. On był, jeśli można tak powiedzieć, antyintelektualistą. Nie lubił filozofować. Lubił rzeczy codzienne. Jest dla mnie coś co łączy Polaków i Francuzów mentalnie. To jest tak zwane 'l’esprit', błyskotliwy dowcip sytuacyjny. Gdy coś się dzieje, ktoś zaraz na ten temat wymyśla dowcip.
Pobyt we Francji i okres fotografii humanistycznej symbolicznie zamknęła inaugurowana w 1994 roku wystawa w Muzeum Historii Współczesnej w Paryżu, na której zaprezentowano około stu zdjęć artysty wykonanych w Polsce. Wstęp do albumu towarzyszącego wystawie napisał Edouard Boubat.