Z wykształcenia pedagog. Od 1990 roku w "Gazecie Wyborczej". Wcześniej pracował jako socjoterapeuta w poradni małżeńskiej, wagowy w punkcie skupu trzody chlewnej i ładowacz na kolei. Ma żonę i dwoje dzieci. Lubi biegać na nartach i spacerować po lesie z psem.
Jest jednym z najbardziej cenionych w Polsce reporterów zajmujących się krajami byłego ZSRR. W sumie spędził tam cztery lata. Azję Środkową, pustynię Gobi, Chiny i Tybet przejechał na rowerze. Kajakiem przepłynął jezioro Bajkał.
Mariusz Szczygieł twierdzi, że Ryszard Kapuściński pokazał imperium widziane z lotu ptaka, a Jacek Hugo-Bader – z perspektywy wałęsającego się psa. "Chwyta mechanizmy myślenia, zachowań, procesów a na dodatek szczura za ogon" – dodał, co Hugo-Bader skomentował:
– To przepiękny komplement. Oczywiście, że lepiej węszyć. Jestem reporterem trotuarowym. Nie salonowym. Opisuję świat z perspektywy trotuaru. Idę po trotuarze, czasami mi się noga omsknie, wpadnę do rynsztoka, wstanę, otrzepię się i idę dalej. Mnie interesują doły, niziny społeczne. Nie interesuje mnie polityka, chyba że jest to folklor polityczny. Mnie bardziej interesują odrzuceni niż wybrani.
O tym, że został reporterem, zadecydował przypadek. W stanie wojennym stracił pracę – wyrzucono go ze szkoły, gdzie uczył historii, bo był za "Solidarnością". Później, aby utrzymać rodzinę, podejmował się najróżniejszych zajęć. W 1990 roku przeczytał w ogłoszeniu, że "Gazeta Wyborcza" poszukuje dziennikarzy. Zgłosił się na przesłuchanie. Roman Kurkiewicz polecił mu napisać tekst pod tytułem "Co widzę w tym pokoju". Dzień później odebrał telefon. Usłyszał, że ma zgłosić się w redakcji. W ten sposób dołączył do zespołu "Magazynu" (dziś "Duży Format").
Z wizytą u Kałasznikowa
Z początku pisał o Polsce pozawarszawskiej. Wszystko zmieniło się za sprawą redaktora Kurkiewicza, który spytał, czy nie miałby ochoty na tekst o karabinie Kałasznikowa, najpopularniejszej broni XX wieku. Reporter zainteresował się tematem i odkrył, że Kałasznikow żyje i mieszka w Iżewsku na Uralu. Zapadła decyzja, że ma tam pojechać. Sprawę komplikował nieco fakt, że nie znał rosyjskiego. Mimo to dał radę.
Kałasznikow przyjął gościa z Polski w ładnym trzypokojowym mieszkaniu na drugim piętrze bloku. Meble kupił za pieniądze z nagrody stalinowskiej. Gabinet okazał się prawdziwym "skansenem komunizmu, mauzoleum marksizmu-leninizmu, izbą proletariackiego internacjonalizmu". Reporter doliczył się 23 głów, biustów i całych postaci Lenina, oraz tuzina Dzierżyńskich. Półki pełne były miniaturek czołgów, okrętów i samolotów. Oprócz tego "dziesiątki 'drobiazgów' z motywem AK-47: na skałce, cokoliku, w szklanej kuli lub zielonym krysztale". Konstruktor pokazał reporterowi wykonane w Stanach Zjednoczonych zdjęcie z Eugenem Stonerem, twórcą słynnego M-16. Tamten jest milionerem, lata własnym odrzutowcem, podczas gdy Kałasznikow w Ameryce czuł się jak nędzarz. Hugo-Bader napisał, że Michaił Timofiejewicz budził w nim ambiwalentne uczucia. Raz była to niechęć, złość, nawet agresja, a innym razem zwykła litość.
Reportaż "Towarzysz Kałasznikow" ukazał się w tomie "W rajskiej dolinie wśród zielska" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2002; nominacja do Nike 2003). Książka zawiera teksty z lat 1993-2001. Zbierając materiały, Hugo-Bader przemierzył Krym, Syberię, Kirgizję, Kazachstan i Czeczenię. Rozmawiał z weteranami wojny w Afganistanie i matkami żołnierzy zaginionych podczas konfliktu w Czeczenii, portretował ludzi dawnej władzy odznaczonych orderem Bohatera Związku Radzieckiego i mafiosów.
Anna Żebrowska tak napisała o tej książce:
Rajską doliną jest były Związek Radziecki wspominany przez bohaterów reportaży Jacka Hugo-Badera jako kraina mlekiem i miodem płynąca. Mleko było wprawdzie chudziutkie, a miód rzucano do sklepów tylko z okazji świąt państwowych. Nostalgia jednak pozostała i wyłazi wszystkimi szparami betonowych bloków na prowincji i eleganckich domów z cegły w miasteczku kosmonautów pod Moskwą. "Rosyjska dusza jest jak spaniel, nawet jak mu jest wesoło, ma mordę rozpaczliwie smutną" – pisze autor. I maluje obrazki z byłego imperium tak plastycznie, że niemal czuje się dym biełomorów, najtańszych papierochów, przez które kolejni dwaj mężowie Sofii Pietrowny z Workuty zmarli na raka, i smród wódki "Stolicznej" od rosyjskiego generała w Czeczenii.
Wymarzony kraj dla reporterów
Po raz pierwszy do Rosji pojechał z negatywnym nastawieniem. Chciał poznać naszych ciemiężycieli i przekonać się, że są gorsi. A zobaczył ludzi serdecznych i gościnnych.
Tak opisywał swoje wrażenia:
– Z jednej strony jest zbiurokratyzowany kraj, w którym ciężko cokolwiek załatwić: trzeba czekać, prosić, wszyscy cię odsyłają do diabła i na każdym kroku pokazują swoją wyższość. Z drugiej strony, jestem pewien, że gdyby mnie zrzucili ze spadochronem w dowolnym, nieznanym miejscu Rosji, zaraz znalazłbym ludzi, którzy opowiedzą kapitalne rzeczy. Takie, że z wrażenia można z butów wyskoczyć. Bo Rosja to wymarzony kraj dla reporterów, lepszego nie ma na świecie.
Najbardziej podobają mu się nieustanne przemiany. Za każdym razem, gdy powraca do Rosji, jest zaskoczony. I to nie tylko tempem, w jakim rozwijają się największe miasta. Chodzi również o prowincję i jej ducha.
Po rosyjsku zaczął mówić niespodziewanie i stało się to podczas drugiego czy trzeciego pobytu (każdy trwał po kilka tygodni). Z tego powodu żartuje, że w poprzednim wcieleniu musiał być Rosjaninem.
Jego najsłynniejszą książką jest "Biała gorączka" (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009; nominacja do Nagrody im. Kapuścińskiego, nominacja do Gdyni 2010), historia podróży z Moskwy do Władywostoku. Uparł się, że pojedzie samochodem. Z początku rozważał wybór luksusowej terenówki Audi Q7, z benzynowym silnikiem i napędem na cztery koła (350 koni mechanicznych, do setki w siedem sekund), ale pomyślał, jak to będzie, gdy taką furą podjedzie pod sklep w kołchozie, by z miejscowymi napić się piwa i pogadać o życiu. Pisał przecież, że całą filozofię pracy dziennikarskiej może streścić w dwóch słowach: "wtopić się". Chodzi o to, by się nie wyróżniać, by zlać się z tłem. W kołchozie z Audi Q7 wyglądałby jak kosmita.
Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie kupić w Moskwie rosyjski samochód na miejscowych numerach. Wybrał łazika, którego – jak wieść niesie – każdy traktorzysta potrafi zreperować młotkiem. Grisza, miłośnik uazów, którego odnalazł w Internecie, spytał: "Lubisz majsterkować?" Zgodnie z prawdą odpowiedział, że nie. "To polubisz" – usłyszał.
Znikający punkt
Na pomysł wyprawy wpadł dzięki pewnej książce. W 1957 (roku jego urodzin) dwóch dziennikarzy "Komsomolskiej Prawdy" – Michaił Wasiljew i Sergiej Guszczew – otrzymało od redaktora naczelnego takie polecenie: "Trzeba opowiedzieć naszym czytelnikom o przyszłości. Opiszcie, jak będzie się żyło w Związku Radzieckim za jakieś pięćdziesiąt lat, powiedzmy w dziewięćdziesiątą rocznicę Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej". Dziennikarze wykonali zadanie. Z ich książki – "Reportaż z XXI wieku" – czytelnicy mogli się dowiedzieć, że na co dzień będą używali mózgów elektronowych (czyli komputerów) i miniaturowych stacji nadawczo-odbiorczych (telefonów komórkowych). Otrzymają dostęp do bibliotransmisji (Internetu), a samochody będą otwierali na odległość (pilotami).
Hugo-Bader zadecydował, że zrobi sobie prezent na pięćdziesiąte urodziny i ruszy z tą książką przez Rosję. Przy okazji powtórzy wyczyn Kowalskiego, bohatera kultowego dla jego pokolenia filmu "Znikający punkt". Zrealizuje młodzieńcze marzenie – samotnie przejedzie samochodem kontynent. "Tylko że mój jest dwa i pół raza większy od Ameryki – dodał – za Czytą kończy się droga, a ja uparłem się, że pojadę zimą."
Książkę zrecenzował Mariusz Wilk:
"Biała gorączka" (obłęd opilczy) jest efektem długiego ciągu alkoholowego, nazywanego po rosyjsku zapojem. Jej objawy to bezprzedmiotowy strach, halucynacje i agresja. Postsowiecki świat opisany przez Hugo-Badera to rzeczywistość w delirium tremens... W takie obszary turyści się nie zapuszczają, nie rekomendują ich też biura podróży. To przestrzeń włóczęgów wszech maści. Świetna proza!
Zapytany, czym jest podróż, Hugo-Bader odparł, że to nagroda i największa przyjemność. Liczy się nie cel, ale to, aby jechać i później dobrze to doświadczenie zapisać. Mówi, że najważniejsza jest dla niego miłość, że kocha swoich bohaterów.
Hugo-Bader opisuje swoje podejście do bohaterów swoich reportaży:
– Staję na głowie, żeby coś dobrego w nich znaleźć, nawet kiedy piszę o najgorszych zbrodniarzach.
Jednocześnie przyznaje, że reporter wykorzystuje bohatera i później go porzuca jak podstarzałą narzeczoną, z którą na wszelki wypadek się nie ożenił:
– Mnie nawet mózg się do tego przystosował, wypracował sobie niewiarygodny talent delejtowania z pamięci ludzi, z którymi pracowałem.
Wydane w 2011 roku "Dzienniki kołymskie" uzyskały nominację do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego 2012.
"Powrót na Broad Peak"
Latem 2013 r. Jacek Hugo-Bader wziął udział w wyprawie na Broad Peak w Himalajach, której celem było odnalezienie ciał Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego – dwóch himalaistów, którzy w marcu 2013 r. zginęli podczas zejścia ze szczytu.
W trakcie wyprawy po ciała Hugo-Bader zbierał materiały do przyszłej książki reportażowej "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak", która ukazała się w maju 2014 r. Wcześniej 19 grudnia 2013 r. na internetowej stronie "Gazety Wyborczej" ukazał się multimedialny reportaż Hugo-Badera pt. "Boskie światło", określany jako pierwszy w Polsce reportaż multimedialny lub interaktywny (Zobacz na stronie "Gazety Wyborczej").
Opublikowana przez wydawnictwo Znak książka reportażowa "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak" (maj 2014) wywołała sprzeciw uczestników wyprawy, m.in. jej szefa Jacka Berbeki (początki konfliktu sięgały jeszcze wywiadu opublikowanego w "Tygodniku Powszechnym" w trakcie wyprawy po ciała na Broad Peak). Historię książki można prześledzić w wywiadzie z autorem pt. "Taki zawód wykonuję" na stronie Dwutygodnik.com.
Kolejną odsłonę kontrowersji wokół książki JHB przyniósł zarzut plagiatu, jaki pod koniec czerwca 2014 r. sformułowali reporterzy "Tygodnika Powszechnego" Bartek Dobroch i Przemysław Wilczyński – autorzy cyklu artykułów o wyprawie na Broad Peak i poświęconej wyprawie książki "Broad Peak. Niebo i Piekło" (zobacz artykuł w Tygodniku Powszechnym"). Na ich zarzuty Jacek Hugo-Bader odpowiedział w następnym numerze TP.
W "Dwutygodniku" opowiadał później o kontrowersjach związanych z książką:
Ładunek emocji był nieprawdopodobny. Dlatego to był temat. Nie ma sensu pisać reportażu o rzeczach letnich, słabych. Tylko emocje warto opisywać. Im ich więcej, tym lepiej dla filmu… o! przejęzyczyłem się… dla filmu, dla reportażu, dla wszystkiego. Piszę krwią, potem i łzami. Moje pióro jest napełnione czystymi emocjami. Tym wszystkim, co mnie rozwala od środka. Te emocje, które targają moimi bohaterami, udzielają mi się. (...) Poświęciłem temu tematowi kawał życia. Szczyt wysiłku przy pisaniu, czyli spotkanie autorskie, to moje wejście na ośmiotysięcznik. Ale przy tej książce tego nie mam. Wszystko zepsuło mi to, o co pan pyta. Odczucia moich bohaterów ("Wykonuję taki zawód", rozmowa Adriana Stachowskiego z JHB, nr 135, 06/2014).
Uciec jak najbliżej
W 2016 roku ukazała się książka Hugo-Badera pod tytułem "Skucha". Po dalekich podróżach i fascynujących spotkaniach, autor opowiada o, najważniejszej być może, ze swoich wypraw: opisuje w niej historię własnego pokolenia, pokolenia "Kolumbów, rocznik '50". Losy opozycjonistów, jego "sióstr i braci" z podziemia są różne: od wielkich karier po "życia zmarnowane".
Hugo-Bader opowiada o swoich rówieśnikach:
Jedni koledzy w wolnej Polsce błyszczą w polityce, inni robią fortuny, jeszcze inni nie mają co jeść. Wielu robi mniej lub bardziej czyste interesy. Parę osób idzie na emerytury, parę – do kryminału. Raz – za coś, raz – za nic. Parę osób już wie, że zmarnowało życie, zmitrężyli, przebarłożyli dwadzieścia sześć lat, paru chłopaków i parę dziewczyn uważa, że walka o wolność dopiero się zaczyna. Kilkoro kolegów umiera, kilkoro się rozpija, kilkoro rozwodzi, a kilkoro leczy depresję. Niektórzy robili w życiu rzeczy straszne...
Sprawdzam cały kraj
W wydanym w 2018 roku "Audycie" Hugo-Bader powraca do postaci i wydarzeń, które opisywał na początku lat 90. w reportażach pisanych dla "Gazety Wyborczej". Przeprowadza wiwisekcję symboli Polski epoki przemian: PGR-ów, byłych esbeków, ulicy Brzeskiej na warszawskiej Pradze. Owocem podróży Hugo-Badera jest złożona mozaika ludzkich doświadczeń 25 lat po transformacji ustrojowej.
Reporter opisuje klucz, który wykorzystał przy doborze głównych bohaterów "Audytu":
Do "Audytu" nie szukałem bohaterów statystycznych, tylko ludzi, do których zostałem wysłany na początku polskich przemian, bo źle się u nich działo. Opisywaliśmy rewolucję. Bywało, że pięć reportaży w tygodniu robiłem. Za dnia zbierałem materiał, w nocy pisałem, a rano oddawałem Małgosi Szejnert tekst. W takim tempie trzeba było pracować, tyle się działo! Rewolucja jest specjalistką od zadawania cierpienia. Jechałem do tego cierpienia, myśląc, że może uda się coś dzięki temu zmienić? Może decydenci czytając "Gazetę Wyborczą", a wtedy wszyscy czytali, pomyślą o tych ludziach, inaczej potraktują chociażby pracowników PGR-ów. "Audyt" to było szukanie ciągu dalszego ludzkiego nieszczęścia. ("Jacek Hugo-Bader: Robię audyt tego kraju. Jak ‘dobra zmiana’", rozmowa Dariusza Jaronia z JHB, 06/2018).
Autor: Bartosz Marzec, grudzień 2010, aktualizacja: AP, luty 2019.
Twórczość:
- "W rajskiej dolinie wśród zielska", Prószyński i S-ka, Warszawa 2002;
- "Biała gorączka", Czarne, Wołowiec 2009;
- "Dzienniki kołymskie", Czarne, Wołowiec 2011;
- "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak", Znak, Kraków 2014;
- "Skucha", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016;
- "Audyt", koedycja wydawnicza Agora S.A i Czarne, Warszawa 2018.
Filmy dokumentalne:
- "Ślad po mezuzie" (1998);
- "Zamek" z cyklu "Nasz spis powszechny" autorstwa Pawła Łozińskiego (2002);
- "Jacek Hugo-Bader. Korespondent z Polszy", scenariusz i realizacja razem z Pawłem Łozińskim (2007).
Nagrody: