Jak sama mówi, nigdy nikt do niczego jej nie namiawiał. Jako pięciolatka podjęła decyzję o startowaniu w programie "Od przedszkola do Opola", który wygrała. I to jest jedyny talent-show w jakim brała udział. 10 lat później w swoim pokoju zarejestrowała pierwsze autorskie piosenki.
Na własne życzenie została zapisana do szkoły muzycznej i z własnej woli przerwała naukę rok przed ukończeniem szkoły drugiego stopnia. Jest normalną 23-latką, która prowadzi bloga ze zdjeciami tego, w co jest ubrana, okraszonego linkami do ulubionych piosenek. Z tą tylko różnicą, że kiedy wymyśliła po rozstaniu z chłopakiem kilkanaście piosenek, rozesłała demo do wytwórni fonograficznych. "Po tygodniu dostałam odpowiedź: Bardzo spodobały nam się Twoje piosenki. Przyjeżdżaj do Warszawy".
Izę próbowano sprzedać jako polską Lily Allen, bo w historii o podpisaniu kontraktu pojawiła się nazwa MySpace. Sama Iza podkreśla: "MySpace odegrał w tej pięknej bajce funkcję czysto informacyjną. Robert Jagodziński z EMI po wysłuchaniu mojego demo znalazł mój profil i dowiedział się o mnie czegoś więcej, niż ja sama podałam na płytce."
Płyta "Już czas", napisana przez piętnastolatkę (w kilku tekstach Izie pomagała Kasia Lach), jest cudownie dziewczęco bezpretensjonalna. W dodatku w całosci polskojęzyczna. Iza po podpisaniu kontraktu przez trzy lata zastanawiała się nad wybraniem producenta, ostatecznie został nim Marcin Bors. Już po ukazaniu się singla "Nie" stała się ulubienicą redaktorów niezależnych portali muzycznych Porcys i Screenagers, którzy nadają ton polskiemu dziennikarstwu muzycznemu - to oni pierwsi wiedzą czy coś jest fajne czy niefajne. Ogłosili zgodnie, że Iza jest fajna, a to oznacza szacunek w grupie rówieśniczej.
Iza jest przy tym skromna i rozsądna, pytana o to, dlaczego nie grała po pierwszej płycie koncertów, odpowiada: "Nie byłam gotowa. Ten cały świat teledysków, wywiadów, sesji zdjęciowych, stylistek, makijażystek... wiedziałam, że takie coś jest, ale nie wyobrażałam sobie, że zostanę w takie coś wrzucona. To za dużo i na moją psychikę i na mój wiek. Wyszło tak, że zagrałam dwa koncerty, takie króciutkie, przy okazji jakichś imprez w Warszawie i potem dałam sobie spokój".
Spokój dała sobie z koncertami, ale nie z pisaniem. W 2011 roku ukazała się jej druga płyta, "Krzyk", poi której Marek Fall z Onetu nazwał Izę „najjaśniejszą postacią nowej fali polskiego popu“. Ponieważ z produkcji "Już czas" zadowolona była w 85 proc., tym razem postanowiła wziać sprawy we własne (i narzeczonego, basisty L.Stadt) ręce. Wyszło lepiej niż na debiucie.
Wszystkie teksty ponownie po polsku, o tym "jak czuje się dziewczyna w związku", trochę o poczuciu winy, trochę o różnicy wieku, trochę o tym jak to jest udawać silniejszą niż się jest. A wszystko to nagrane w oszczędnych a jednocześnie nowoczesnych aranżacjach. Nowoczesne oznacza tu pomieszanie syntezatorów, z jednej strony brzmiących klubowo, z drugiej przypominających teremin (jak np. Na singlowym "Nic więcej"), skrzypiec i dyskotekowego bitu, gitary akustycznej i akordów czerpiących z tradycji popu lat 80. Tak brzmi współczesny pop, ten którego słuchają inteligentne, interesujące się polskim plakatem osoby.
Okładka "Krzyku" to fragment plakatu Macieja Woltmana do filmu "Star 80", który Iza znalazła przeglądając obrazki w internecie. Twierdzi, że nie wyobrażała sobie innej, tak samo jak nie wyobrażała sobie, że miałaby śpiewać czyjeś kompozycje, tak samo jak wiedziała, że powinna wyprodukować swoją płytę. Tu nie ma żartów, tu delikatnym głosem o miłości śpiewa osoba, która bardzo dobrze wie, czego chce. I ma, skubana, ucho do melodii.
Małgorzata Halber