Najmłodszy z trzech synów Franciszki i Ignacego Giedroyciów. Uczęszczał do warszawskiego gimnazjum im. Jana Zamoyskiego. We wrześniu 1939 roku razem z bratem Jerzym opuścił Polskę i znalazł się w Rumunii. W Bukareszcie zdał polską maturę. W czasie II wojny światowej Dudek, jak nazywali go najbliżsi, był żołnierzem Brygady Strzelców Karpackich (od kwietnia 1940 roku), brał udział m.in. w walkach pod Tobrukiem. Po wojnie przebywał przez pewien czas we Włoszech, w Turynie rozpoczął studia na politechnice, które wkrótce musiał porzucić - wojsko ewakuowało się do Anglii. Przeniesiony do Anglii z Polskim Korpusem Przysposobienia i Rozmieszczenia, zarabiał na życie pracując w fabryce lodów. Następnie osiedlił się we Francji. Od 1952 roku pracował w kierowanym przez Jerzego Giedroycia Instytucie Literackim w podparyskim Maisons-Laffitte. Zajmował się głównie administracją - prenumeratą "Kultury" i "Zeszytów Historycznych" oraz wysyłką książek wydawanych przez Instytut Literacki. W 1966 roku poślubił Ledę Pasquali (1919-2002), z pochodzenia Włoszkę, z paszportu - Francuzkę. Oboje cenili prywatność i mieszkali w swoim paryskim mieszkaniu, a nie w Maisons-Laffitte. Leda Giedroyc nie brała bezpośredniego udziału w pracach redakcyjnych, jednak przez 36 lat czuła się związana z "Kulturą". W 2003 roku, po śmierci Zofii Hertz, Henryk Giedroyc został dyrektorem Instytutu Literackiego.
Po wojnie, podobnie jak jego straszy brat, nigdy nie odwiedził Polski. Jesienią 2003 roku na pytanie Grzegorza Dobieckiego, czy nie wybiera się z wizytą do kraju, odpowiedział:
- Nie. Nic mnie tam nie ciągnie. Wyjechałem z Polski w 1939 roku; nie mam tam już żadnej rodziny. Owszem, mam sporo przyjaciół, ale to nie to samo. Poza tym rozumuję tak jak Jerzy. Każde spotkanie, zaproszenie na obiad czy kolację mogłoby zaraz wywołać różne komentarze. Po co mi to. Ten dom, biblioteka i archiwa na pewno tutaj zostaną. Ja też.
Dziennikarz zadał wówczas Henrykowi Giedroyciowi bardzo osobiste pytanie:
Grzegorz Dobiecki: Nie czuł się Pan zdominowany przez brata?
Henryk Giedroyc: (po chwili milczenia) Niełatwe pytanie, ale zgoda - przyjmuję je. Tak, to była dominacja, bezwarunkowo. Mnie jednak nie przeszkadzała. Zupełnie nie przeszkadzała. W końcu był to starszy brat, i wiadomo było, że to jego decyzja zapadnie. Można było dyskutować, ale decyzja i tak należała do niego. Proszę, można to nazwać brakiem ambicji z mojej strony, czy jakoś podobnie, ale...
Grzegorz Dobiecki: ... ale nie ma powodu tego tak nazywać.
Henryk Giedroyc: Nie.
("Lafit i wyspy prywatności". Rozmowa z Henrykiem Giedroyciem, dyrektorem Instytutu Literackiego. "Rzeczpospolita", dodatek specjalny o Nagrodzie im. Jerzego Giedroycia, listopad 2003)
Jerzy Giedroyc o Henryku Giedroyciu:
"Henryk, który po wyjeździe z Rumunii był ze mną w Brygadzie Karpackiej, w jednym oddziale, jest w pewnej mierze moją ofiarą. We Włoszech dostał stypendium na studia w Bolonii. Opanował doskonale włoski i zaliczył bez trudu pierwszy rok politechniki. Kiedy Drugi Korpus przenosił się do Londynu, nikt nie chciał mu specjalnie pomóc, zapewne ze względu na niechętny stosunek do mnie, a sytuacja Instytutu Literackiego też była wtedy bardzo trudna. Skończyło się tym, że poszedł do fabryki i pracował u Wall'sa, kręcąc lody razem z Miedzińskim. Dopiero kiedy stanęliśmy na nogi, ściągnęliśmy go do Maisons-Laffitte. Do Henryka należy u nas administracja. Jest jedynym człowiekiem w naszym zespole, który ma poczucie porządku: pracuje od godziny do godziny, wypowiada się rzadko, ale jego oceny są bardzo rzeczowe i krytyczne. Mam wobec niego wyrzuty sumienia, że nie potrafiłem bardziej mu pomóc czy bardziej ułatwić mu życia. Konfliktów czy tarć między nami nie było. Z jego strony była pełna przywiązania lojalność. Zawsze wiedziałem, że mogę na niego liczyć."
(Jerzy Giedroyc, "Autobiografia na cztery ręce". Opracował i posłowiem opatrzył Krzysztof Pomian. Warszawa 2006, s. 13-14)
Ewa Berberyusz o Henryku Giedroyciu:
"Gdy siedzi - prosty nad biurkiem w głównym roboczym pokoju, zaraz na lewo od wejścia; tak podobny do brata, tylko smuklejszy, mniej wyrazisty i jakby świadomie usuwający się w cień - przychodzi mi na myśl, jak trudno być bratem Jerzego Giedroycia. Wieczny junior. Wieczny Dudek (kto o nim powie 'Henryk'?). Przez nikogo niezauważany, nieobecny we wspomnieniach znakomitości rozpisujących się o 'Kulturze'. jeżeli wymieniany, to z listy, gdy wylicza się cały zespół ciurkiem, jeżeli na fotografii, to w grupie, nigdy osobno, dla niego samego, choć był z nimi prawie od początku.
(...)
Gdy pytam go wprost, czy nie ciąży nad nim osobowość brata, odpowiada: 'Mój miły Boże (stały przerywnik), nie...'. Różnica wieku sprawiła, że nigdy ze sobą nie rywalizowali, Jerzy w sposób naturalny pełnił rolę ojca. Trudno odmówić logiki temu rozumowaniu, jak również atutowi, który podnosi, że w pracy, jaką tu wykonuje, nie ma nad sobą bossa, bo Jerzy zajmuje się wyłącznie stroną redaktorską, a poza tym nikomu nie wchodzi w paradę."
(Ewa Berberyusz, "Książę z Maisons-Laffitte". Wydawnictwo Marabut, Gdańsk 1995, s. 74 i 82)
Henryk Giedroyc, ostatni "pan na Laficie", przeżył Redaktora o niespełna dziesięć lat.
Autor: Elżbieta Sawicka, marzec 2010.