Pierwsze filmy kręcił dla zabawy. Zaczęło się w 2003 roku od "Crime, sorry". W kolejnych latach zrealizował kilkanaście filmów, wśród nich "Silvermana" i "Jeśli on cię nie zagryzie, to ja cię zastrzelę…", kilkuminutowe etiudy, które były warsztatowymi ćwiczeniami i rodzajem towarzyskiego żartu.
Kiedy w maju 2004 roku Polska wstępowała do Unii Europejskiej, Kox wraz z kolegami nakręcił żartobliwą etiudę "Fesselbalon", w której rozebrany do naga grał na penisie balonikiem z gwieździstą flagą UE. Dla przeciwwagi wobec przytłaczającej "powagi chwili".
W 2005 roku na 30. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni odbierając wyróżnienie za role w filmach "Homo Father" Piotra Matwiejczyka i "Ugór" Dominika Matwiejczyka mówił do zasiadających na widowni profesjonalnych filmowców: "Kino niezależne rośnie w siłę. Dogonimy was!".
W tym samym roku trafił na szczyt rodzimego offu dzięki filmowi "Marco P. i złodzieje rowerów", za który otrzymywał nagrody na licznych festiwalach kina niezależnego: w Gdańsku, Koninie i na Jeleniogórskim Festiwalu Niezależnych Filmów Komediowych Barejada. Trzydziestominutowa komedia kryminalna opowiada o miłośniku rowerów, któremu pewnego dnia ktoś kradnie ukochany bicykl. Nieporadny kolarz przeradza się wówczas w demona zemsty i z rowerową pompką w dłoni wymierza sprawiedliwość członkom lokalnego półświatka.
W żartobliwej fabule Kox ćwiczył warsztat i bawił się w intertekstualne gry: "Marco P…." nawiązywał do znakomitego koreańskiego "Oldboya" Chan-wook Parka, a nawet "Taksówkarza" Martina Scorsese. Mimo mikroskopijnego budżetu, film Koksa wyróżniał się dobrym montażem, zdjęciami i aktorstwem, za które Grzegorz Wojdon, wcielający się w Marca, otrzymał OFFskara, Nagrodę Polskiego Kina Niezależnego dla najlepszego aktora.
Być jak Oskar Boszko
Jeszcze w tym samym 2005 roku Kox nakręcił "Sobowtóra". Splótł dwie opowieści – o życiowym nieudaczniku, który żyje w świecie iluzji oraz o serialowej aktorce, która wdaje się w romans z wiecznie naćpanym i niezrównoważonym reżyserem Oskarem Boszko. Jego postać wielokrotnie wracała w twórczości Koksa – trochę jako autotematyczny żart, trochę jako komentarz na temat nabzdyczonego świata sztuki.
W "Sobowtórze" Kox zmieniał stylistykę: zamiast rubasznej komedii i zabawy w kino gatunków, opowiadał dramatyczne historie. Pytany, czy nie obawiał się zmiany konwencji odpowiada:
Kino autorskie nie polega na spełnianiu życzeń i oczekiwań publiczności i ciągłym kopiowaniu swoich filmów ku ich uciesze. Robię takie filmy, na jakie mam ochotę i fani powinni to rozumieć, albo znaleźć sobie innego idola, który będzie im robił cały czas dobrze.
W przerwach między offowymi projektami realizował happeningi. Jeden z nich udokumentował w materiale dołączonym do wydania DVD z filmem "Marco P…". Happening "Cool" był protestem przeciwko wojnie w Iraku i nacjonalizmowi. Na płycie wrocławskiego rynku Kox ułożył z drewnianych trumien wielki napis "Cool", a trumienne wieka oblekł narodowymi flagami.
Pożegnanie z offem
Dwa lata później pożegnał się z kinem niezależnym filmem "Nie panikuj!". W zwiastunie swojej produkcji mówił:
Taki film jest: jest picie, ćpanie, taniec. Całują się. Gołe dupy są. No i napierdalanka. Jest i kowboj, wariatka i pistolety, i policja. Dużo się dzieje, jak w dobrym filmie.
Trwająca ponad 75 minut fabuła to historia trójki przyjaciół, którzy w ramach pijackiego wybryku porywają maskotkę sieci McDonald's, ściągając na siebie uwagę nierozgarniętego policjanta.