Po latach w felietonie z cyklu "Lektur nadobowiązkowych" Szymborska napisze o Aleksandrze Gierymskim, że "tworzył sztukę bez pomocy złudzeń" i że "rodzaj to nie jedyny, ale jeśli się dobrze zastanowić, chyba najtrudniejszy". O trudności tworzenia bez złudzeń przekonała się sama poetka, która jak wielu młodych ludzi w okresie stalinizmu uległa komunistycznej propagandzie. Jacek Łukasiewicz w książce "Jeden dzień w socrealizmie i inne szkice" (2006) pokazuje, jak w wojennych i tuż-powojennych wierszach Szymborskiej poczucie klęski i rozpacz ścierają się z nadzieją, z gorliwie rozbudzaną w sobie wiarą w "nowy ład i rytm" czasów pokoju. Pierwszy tomik, świadectwo tych rozterek, w którym znalazł się także wiersz +++ (Świat umieliśmy kiedyś na wyrywki) nie mógł się ukazać. Faktyczny debiut książkowy poetki, zbiorek "Dlatego żyjemy" z 1952 roku i kolejny, "Pytania zadawane sobie" (1954) zawierają już głównie wiersze zgodne z obowiązującą ideologią.
Debiut Szymborskiej został dobrze przyjęty przez krytykę. I chociaż recenzje z pierwszej połowy lat 50. dotyczą "słusznych", odrzuconych później przez poetkę wierszy, chociaż same są zazwyczaj ideologiczne, zwrócono w nich uwagę na ważny aspekt tej twórczości, potwierdzony przez jej dalszy rozwój: umiejętność połączenia osobistego spojrzenia z szerszą perspektywą społeczną, konkretu z uogólnieniem. Podkreślał to Ludwik Flaszen w "Życiu Literackim" (nr 13, 1953) i dodawał, że debiutancki tomik "uderza swoją dojrzałością także dlatego, że jest to poezja intelektualna, budowana na pointach, na grze znaczeń logicznych, którym służy maksymalna zwięzłość i prostota formy poetyckiej".
"Wołanie do Yeti"
Po odwilży Szymborska wydała przełomowy tom "Wołanie do Yeti" (1957). Odeszła w nim od poezji zaangażowanej na rzecz poezji filozoficznego dystansu, nieustannie dziwiącej się światu, nieufnej wobec doktryn i systemów. Do swoich młodzieńczych wyborów nawiązała poetka w przemówieniu z okazji otrzymania nagrody Goethego w 1991 r.:
"Rzeczywistość objawia się czasem od strony tak chaotycznej i zastraszająco niepojętej, że chciałoby się wykryć w niej jakiś trwalszy porządek, dokonać w niej podziału na to, co ważne i nieważne, przestarzałe i nowe, przeszkadzające i pomocne. Jest to pokusa groźna, bo często wówczas między świat i postęp wciska się jakaś teoria, jakaś ideologia, obiecująca wszystko posegregować i objaśnić. Są u nas pisarze, którzy oparli się tej pokusie i woleli zawierzyć własnemu instynktowi i sumieniu niż wszelkim pośrednikom. Ja tej pokusie niestety uległam, o czym świadczą dwa pierwsze zbiorki wierszy. Sporo już lat minęło od tego czasu, ale pamiętam dobrze wszystkie fazy tego doświadczenia: od radosnej wiary, że z pomocą doktryny widzę świat dużo wyraźniej i szerzej - aż do odkrycia, że to, co widzę tak szeroko i wyraźnie, to już wcale nie jest świat prawdziwy, ale zasłaniająca go sztuczna konstrukcja. (...)
Pytanie - czy nie wiedzieć czegoś 'na pewno' to zawsze słabość? Kiedy jeszcze wydawało mi się, że wiem i rozumiem wszystko albo prawie wszystko, byłam w gruncie rzeczy bardziej bezbronna i wewnętrznie chwiejna niż dzisiaj, kiedy to, co wiem na pewno, mogę policzyć na palcach jednej ręki."
Sceptycyzm Szymborskiej, wypracowany w "Wołaniu do Yeti", ale mający zalążki w gorzkich wierszach sprzed debiutu książkowego, kazał jej przede wszystkim rozliczyć się ze sobą. W wierszu "Rehabilitacja" autorka przywołuje niesprawiedliwie osądzonych zmarłych, których i ona uważała za zdrajców, a teraz widzi, że:
Czas własną głowę w ręce brać
mówiąc jej: Biedny Yorik, gdzież twoja niewiedza,
gdzież twoja ślepa ufność, gdzież twoja niewinność
twoje jakoś to będzie, równowaga ducha
pomiędzy niesprawdzoną a sprawdzoną prawdą?
Jednak zwątpienie nie prowadzi tylko do samooskarżeń i porachunków z przeszłością. Artur Sandauer nazwał je kartezjańskim "zwątpieniem metodycznym", bo odtąd będzie ono podstawą głębokiej refleksji o człowieku i świecie, zadecyduje też o szczególnym, świadomym własnych ograniczeń racjonalizmie Szymborskiej. Nieufność wobec wszelkich "niesprawdzonych prawd" uruchamia wyobraźnię, skłania do tego, by przyglądać się rzeczywistości z nietypowych punktów widzenia, zmieniać i zderzać ze sobą różne perspektywy. W kolejnych tomach Szymborska te perspektywy wciąż urozmaica i poszerza, rozpatrując los jednostki w kontekście historii cywilizacji i nauk przyrodniczych, pytając o człowieka jako ogniwo ewolucji gatunków, pokazując względność naszych ludzkich miar. Przy czym jej postawa nie jest nigdy nihilistyczna: powiedzenie "wiem, że nic nie wiem" (albo że wiem bardzo mało) wyklucza skrajności, zarówno bezkrytyczną afirmację, jak i radykalny pesymizm. Bohaterka wiersza "Z nie odbytej wyprawy w Himalaje" przekonuje:
Yeti, nie tylko zbrodnie
są u nas możliwe.
(...)
Dziedziczymy nadzieję -
dar zapominania.
(...)
Yeti, o zmroku
zapalamy światło.
Tyle w tych słowach ironii, co - mimo wszystko - solidarności z przemijającym ludzkim światem, przeciwstawionym krainie wiecznego śniegu, gdzie "ni księżyc, ni ziemia" i "łzy zamarzają". W tytułowym wierszu z tomiku "Sto pociech" (1967), autorka powie o człowieku, że to:
(...) prawie nikt,
ale wolność mu w głowie, wszechwiedza i byt
poza niemądrym mięsem,
a przecież jest on też:
Na swój sposób żywotny i wcale ruchliwy.
Jak na marnego wyrodka kryształu -
dość poważnie zdziwiony.
jak na trudne dzieciństwo w koniecznościach stada -
nieźle już poszczególny.
Umiejętność indywidualnego spojrzenia na świat i niepokój poznawczy należą w tej poezji do niepodważalnych wartości. A także poczucie humoru, które sprzymierza się ze sceptycyzmem, zapewniając dystans wobec wszelkich abstrakcji i systemów totalnych. "Nie bierzcie w kosmos kpiarzy" - czytamy w "Ostrzeżeniu" ("Wielka liczba", 1976), ponieważ:
Kosmos jest, jaki jest,
to znaczy doskonały.
Kpiarze mu tego nigdy nie darują.
(...)
Ograniczeni.
Wolą czwartek od nieskończoności
(...)
Najlepiej czują się w szczelinach między
praktyką i teorią,
przyczyną i skutkiem,
ale tutaj nie Ziemia i wszystko przylega.
Dowcip jest niezbędnym środkiem poetyckim. Pozwala, jak w cytowanych "Stu pociechach", zastanowić się bez nadęcia nad ludzką naturą. Umożliwia paradoks, o którym Szymborska wspomina w wierszu "Pod jedną gwiazdką" z tomu "Wszelki wypadek" (1972):
Nie miej mi za złe mowo, że pożyczam patetycznych słów,
a potem trudu dokładam, żeby wydały się lekkie.
W całej tej poezji humor oswaja cierpienie, lęk przed śmiercią, która "nie zna się na żartach" (wiersz "O śmierci bez przesady" z tomu "Ludzie na moście", 1986). Ale demaskuje też absurd i grozę, na przykład w 'Pierwszej fotografii Hitlera", gdzie "mały Adolfek, syn państwa Hitlerów" to "bobo, aniołek, kruszyna, promyczek" i nie wiadomo jeszcze "dokąd te śmieszne nóżki zawędrują, dokąd?"
Parodie, rymowanki, limeryki
Osobną grupę stanowią utwory parodiujące określone konwencje w sztuce, jak "Kobiety Rubensa", "Koloratura" z tomu "Sól" (1962), "Mozaika bizantyjska" ("Sto pociech") czy "Miniatura średniowieczna" ("Wielka liczba"). Ciekawie analizował je Artur Sandauer w studium "Pogodzona z historią" (1968). Poetka, pokazując ograniczenia stylów minionych epok, wie, że jej wyższość jest pozorna:
Pisząc te swoje wiersze
zastanawiam się,
co w nich, za ile lat
wyda się śmieszne.
Anna Kamieńska w szkicu "Heroizm racjonalizmu" (1974) zauważyła:
"Dowcip Szymborskiej nieustannie balansuje pojęciami i wartościami, a jednak niezawodnie i mądrze wynika zeń bardzo określona skala wartości. Może chodzi jej właśnie o to, aby prawdziwe wartości poddać próbie żartu i ironii. Szczere złoto nie boi się kwasu."
Kamieńska pisała, że poprzez żartobliwe kontrasty i
"błyskawiczne zmiany punktów widzenia (...) - poezja ta utrzymuje niejako wartości w stanie życia, wrzenia, wewnętrznego dynamizmu".
W 2003 roku ukazał się zbiorek "Rymowanki dla dużych dzieci" z limerykami, "odwódkami", "lepiejami" i innymi humorystycznymi wierszykami Wisławy Szymborskiej. Ale prawdziwą skarbnicą dowcipu i przewrotnej wyobraźni są "Lektury nadobowiązkowe" - cykl felietonów o książkach, który poetka publikowała kolejno w "Życiu Literackim" (1967-81), "Piśmie" (1983), "Odrze" (1984-85) i "Gazecie Wyborczej" (od 1993). Te zwięzłe recenzje książek wszelkiej maści - od "Antologii Palatyńskiej" przez "Vademecum turysty pieszego"po "Mały atlas róż" - łączy z poezją Szymborskiej bardzo wiele: swobodne mieszanie inspiracji ze świata nauki, kultury wysokiej i popularnej, aforystyczny język, oryginalne potraktowanie spraw z pozoru trywialnych, lekkość kryjąca filozoficzną głębię.
Filozofowanie wierszem
I tak jak felietony Szymborskiej zawierają ogromny ładunek poezji, tak jej wiersze nawiązują często do formy felietonu, eseju czy rozprawki. Jest w nich miejsce na dyskurs, anegdotę; na to wszystko, co Julian Przyboś uważał za "opisowość i opowiadawczość" zbędne w poezji, która powinna być "oczyszczona do liryki". Charakterystyczne, że recenzując w 1962 roku tom "Sól" w "Nowej Kulturze" (nr 39), Przyboś chwalił talent Szymborskiej, ale wspaniałą "Rozmowę z kamieniem" uznał za jeden z "mniej przekonujących" wierszy i zaliczył do "arcyfelietoników raczej niż liryków". Jednak parę lat później, omawiając tom "Sto pociech", miał już łaskawszy stosunek do poezji dyskursywnej, refleksyjnej, którą według niego Szymborska wskrzesiła. Pisał:
"Dopiero Szymborska przekonała mnie, że można ożywić ten martwy gatunek, że, być może, nie tylko refleksyjność, ale i epickość, a nie tylko liryzm stać się mogą substancją współczesnej poezji" ("Nowe Książki", nr 5, 1968).
To, co dla Przybosia było oczyszczaniem poezji do liryki, dla Szymborskiej oznacza odbieranie jej przestrzeni. Buntuje się przeciw temu w wierszu "Trema" z tomu "Ludzie na moście":
Poeci i pisarze.
Tak się przecież mówi.
Czyli poeci nie pisarze, tylko kto -
(...)
W prozie może być wszystko, również i poezja,
ale w poezji musi być tylko poezja -
A w wywiadzie "Powrót do źródeł" udzielonym Krystynie Nastulance ("Polityka" nr 52, 1973) Szymborska powiedziała:
"Bardzo wiele rzeczy mnie interesuje. Jeśli myślę fabułą, to ją piszę, myślę felietonem, piszę wiersz-felieton. (...) Dobrze by było chyba odbić trochę tych terenów, z których poezja ustąpiła, czy też została wyparta."
Stanowisko poetki docenił Czesław Miłosz, pisząc w poświęconym jej tekście "Poezja jako świadomość" (1991):
"Tak więc poezja dopracowała się egzystencjalnej medytacji, co wymaga zerwania z czystą liryką i odważenia się na dyskurs, stale oskarżany o prozaiczność. W końcu ubiegłego stulecia filozofował wierszem Asnyk, niezbyt dzisiaj dla nas przekonujący. (...) Wiele musiało się zdarzyć, żeby wypracowane zostały narzędzia, które pozwoliły takiej poetce jak Szymborska odpowiedzieć na wyzwanie, na wyraźnie odczuwaną potrzebę inteligentnego mówienia o naszym smętnym tańcu. Nowymi i niezbędnymi przyprawami stały się różne odcienie humoru i ironii. Szymborska cieszy, bo jest tak bystra, bo czerpie przyjemność z żonglowania rekwizytami naszego zbiorowego dziedzictwa (np. kiedy pisze o kobietach Rubensa i baroku), bo ma tyle zmysłu komizmu. I świadomie chyba ponosi ryzyko, dokonując swoich magicznych sztuk na granicy wiersza i eseju."
Poezja istnienia
Jakie są tematy egzystencjalnej medytacji w twórczości Szymborskiej? Problem wpływu historii na los jednostki, ważny w tej poezji od początku, prowadzi do namysłu nad czasem, pamięcią, chwilowością ludzkiego istnienia i wynikającymi z niej ograniczeniami naszego postrzegania. Kiedy świadomość próbuje te ograniczenia przekroczyć, powstaje konflikt między zanurzeniem w życiu a dystansującym spojrzeniem z zewnątrz, "sponad życia". W "Monologu dla Kasandry" antyczna wieszczka mówi o ludziach pozbawionych proroczego daru:
Kochałam ich.
Ale kochałam z wysoka.
Sponad życia.
Z przyszłości. Gdzie zawsze jest pusto
i skąd cóż łatwiejszego niż zobaczyć śmierć.
(...)
Spójrzcie na siebie z gwiazd - wołałam -
(...)
Słyszeli i spuszczali oczy.
Żyli w życiu.
Podszyci wielkim wiatrem.
Przesądzeni.
Od urodzenia w pożegnalnych ciałach.
Ale była w nich jakaś wilgotna nadzieja,
własną migotliwością sycący się płomyk.
Oni wiedzieli, co to takiego jest chwila,
och bodaj jedna jakakolwiek
zanim -
Wyszło na moje.
Tylko że z tego nie wynika nic.
Dystans do świata kłóci się z pragnieniem doświadczania go. Przenikliwość jest źródłem osamotnienia i rozpaczy; jasne widzenie przyszłości, której i tak nie można zmienić, okazuje się bezużyteczne. Podobnie znajomość przeszłości daje nam nad nią tylko złudną przewagę, skoro "czytamy listy umarłych jak bezradni bogowie" i musimy skonfrontować się z oczekiwaniami przodków:
Najgorliwsi wpatrują się nam ufnie w oczy,
bo wyszło im z rachunku, że ujrzą w nich doskonałość.
Medytacja nad czasem wiąże się z pytaniem o rolę konieczności i przypadku w życiu. Czy to, co nam się przytrafia, "zdarzyć się musiało" i co innego "zdarzyć się mogło"? Najostrzej uzmysławiają tę zagadkę sytuacje zagrożenia, jak w tytułowym wierszu z tomu "Wszelki wypadek":
Zdarzyć się mogło.
Zdarzyć się musiało.
(...)
Zdarzyło się nie tobie.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy.
Ocalałeś, bo byłeś ostatni.
Bo sam. Bo ludzie.
Bo w lewo. Bo w prawo.
Nie wiadomo, dlaczego ktoś przeżył, nie wyjaśnią tego żadne "wskutek, ponieważ, a jednak, pomimo". Tak jak nie wiadomo, dlaczego rodzimy się "w skórze, nie łusce? Z twarzą nie liściem?" ("Zdumienie"), dlaczego zajmujemy to, a nie inne miejsce w ewolucji gatunków. Świadomość nieustannie oscyluje między tym, co jest, a tym, co mogłoby być. Bogactwo możliwości przeraża i zachwyca, raz wydaje się wyzwoleniem, "ułaskawieniem z powszechnej konieczności" ("Tomasz Mann"), kiedy indziej staje się udręką. W "Wywiadzie z Dzieckiem":
Mistrz odrzuca z niesmakiem absurdalną myśl,
że stół spuszczony z oka musi być stołem bez przerwy,
(...)
Bo żeby wszystko, cokolwiek istnieje,
musiało istnieć tylko w jeden sposób,
w sytuacji okropnej, bo bez wyjścia z siebie,
bez pauzy i odmiany? W pokornym stąd dotąd?
Mucha w pułapce muchy? Mysz w potrzasku myszy?
Dziecko nie godzi się na świat, który jest "wzbronioną możliwością", chce rzeczywistości swobodnych przemian, rzeczywistości snu. Z kolei wiersz "Pamięć nareszcie" pokazuje, jak upokarzające potrafią być te metamorfozy, inne sposoby istnienia realizujące się we śnie. Bohaterce śnią się zmarli rodzice, zanim jednak ukażą jej się tacy, jakich znała, zanim "błysną dwoma lampami twarzy", przybierają upiorne, groteskowe postacie, tułają się w koszmarnych wizjach, "niedorzeczność zmusza ich do maskarady". Aż "pewnej zwykłej nocy":
Tacy mi nagle przyszli, jakich chciałam.
Śnili się, jakby ze snów wyzwoleni,
posłuszni tylko sobie i niczemu już.
W głębi obrazu zgasły wszystkie możliwości,
przypadkom brakło koniecznego kształtu.
Tylko oni jaśnieli piękni, bo podobni.
W "Wywiadzie z dzieckiem" istnienie "tylko w jeden sposób" budzi sprzeciw. W wierszu "Pamięć nareszcie" szuka się właśnie tego jedynego koniecznego kształtu, obrazu utraconych bliskich.
"ma pani Zwierzchnika?"
Czy jest jakaś siła nadrzędna wobec konieczności i przypadku, czy ktoś kieruje naszym losem? Szymborska nie daje odpowiedzi. Można się tylko zastanawiać, kim na przykład jest narrator w wierszu "Sto pociech", mówiący o człowieku z kosmicznej perspektywy. Dopiero w zbiorku "Koniec i początek" (1993) pojawia się wprost pytanie o "Szefa" ("Może to wszystko"), który, nawet jeśli nie ingeruje w to, co dzieje się w laboratorium wszechświata, może chociaż czasem nam się przygląda? W najnowszym tomie "Dwukropek" (2005) poetka przeprowadza "Wywiad z Atropos". Próbuje się dowiedzieć:
ma pani Zwierzchnika?
... Proszę o jakieś następne pytanie.
"Nie będzie więc odpowiedzi Parki przecinającej nić życia" - pisze Jacek Łukasiewicz. - "Brak takiej odpowiedzi w tym świetnym, konstruowanym z dystansem świecie poetyckim - przyjmowany jest jako otwarcie. (...) Żyjemy, jak na ruchomej krze, ale lepsze to od piekielnego ładu, w którym 'panuje tryb bezwarunkowy' ('Okropny sen poety')." ("Jeden dzień w socrealizmie i inne szkice", 2006)
Wyobraźnia Szymborskiej porusza się w trybie warunkowym, przypuszczającym, który, co zauważa Iwona Smolka w szkicu "Byt ma swoją rację" (1987), "w okamgnieniu przeskakuje ze świata myślanego w rzeczywistość boleśnie prawdziwą." Artur Sandauer nazwał Szymborską poetką pogranicza, bo
"akcja jej poematów rozgrywa się 'na pograniczu' - między spojrzeniem autora a światem spoza tego spojrzenia; rzeczywistość ucieka w niej wciąż na nowo przed penetrującym ją wzrokiem, jest celem, do którego się wciąż na nowo dociera." ("Pogodzona z historią", 1979)
Akcja toczy się też między życiem a sztuką, jawą a snem, sceną teatru a kulisami i widownią, światem żywych i umarłych, między jednostką a przerażającą, abstrakcyjną "wielką liczbą"; wreszcie: między bytem a niebytem. Sandauer zwrócił uwagę na poetykę negatywną dochodzącą do głosu w tych wierszach, na przykład w "Dworcu", gdzie opisuje się zdarzenie, którego nie było:
Nieprzyjazd mój do miasta N.
odbył się punktualnie.
Zostałeś uprzedzony
niewysłanym listem.
Zdążyłeś nie przyjść
w przewidzianej porze.
Krytyk, porównując rolę poetyki negatywnej w twórczości Szymborskiej z jej zastosowaniami u Mallarmégo, Valéry'ego, Rilkego, Leśmiana, pisał, że:
"u tamtych rzeczywistość ulega likwidacji lub zatarciu; u Szymborskiej zachowuje ona swe prawa, a precyzyjny jej rysunek roi się od sprawozdawczych terminów w rodzaju 'punktualnie', 'przewidziany', 'uprzedzony' itp. A jednak oschły ten ton zawiera wstydliwą tęsknotę za cudem, pragnienie, by zaszło coś nieprzewidzianego - w czego możliwość się nie wierzy. Leśmian ukazuje cud, który realizuje się w wyobraźni; Szymborska - cud, który nawet w wyobraźni nie może się zrealizować." ("Pogodzona z historią", 1979)
Dla Szymborskiej człowiek żyje:
Narażony
na nieobecność swoją
zewsząd
w każdej chwili.
A po śmierci narażony jest na nieobecność w pamięci ludzkiej, ponieważ:
Historia zaokrągla szkielety do zera.
Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc.
Ten jeden, jakby go wcale nie było ("Obóz głodowy pod Jasłem") |
Na wizję takiej historii, która operuje wyłącznie "wielką liczbą" i pomija pojedyncze istnienia, poetka się nie godzi. Przygląda się losom przeoczonym, lekceważonym przez utarte hierarchie ważności. W wierszu "Pieta" opowiada nie o zabitym bohaterze, ale o jego matce, cierpliwie przyjmującej w swoim domu kolejnych ciekawskich turystów. Z tą samą czujnością traktuje Szymborska wypadki z pozoru błahe czy nieefektowne, nie uwzględniane w żadnym kanonie dziejów, a przecież - czytamy w wierszu "Może być bez tytułu" - "ma bujną przeszłość chwila nawet ulotna". Spojrzenie poetki kieruje się tam, gdzie nauczyciel historii jeszcze nic nie przeczuwa i "ziewa nad zeszytami" ("Pierwsza fotografia Hitlera"), a także tam, skąd "kamery wyjechały już na inną wojnę" ("Koniec i początek"). Nie obowiązuje podział na to, co prywatne i powszechne: prehistoria uczucia w "Miłości od pierwszego wejrzenia" jest równie ważna jak odkrycie siedmiu starożytnych miast ("Spis ludności").
Tadeusz Nyczek pisze obrazowo, że
"nie tylko przeszłość, ale i teraźniejszość jawi się Szymborskiej jako Wielki Ser, w którym dziur jest znacznie więcej niż jadalnego miąższu; w owych dziurach zawiera się wszystko, co prześlepione, ominięte, zapomniane." (Szkic "Nieogarnione" w tomie "Radość czytania Szymborskiej", 1996)
Byt natomiast widzi poetka jako chwilowy "pobyt poza wiecznością" ("Wersja wydarzeń"), "połyskliwą rzekę, co z ciemności wypływa i w ciemności znika" ("Krótkie życie naszych przodków"). Człowiek ma za mało czasu, żeby ogarnąć ogrom zjawisk; przytłoczony nadmiarem świata, zarazem boi się pustki. "Nie zdążę wszystkiego odróżnić od próżni" - mówi Szymborska w wierszu "Urodziny". I stale się zdumiewa, że:
Nicość przenicowała się także i dla mnie.
Naprawdę wywróciła się na drugą stronę.
Gdzież ja się to znalazłam -
od stóp do głów wśród planet,
nawet nie pamiętając, jak mi było nie być.
Zdziwienie tym, że się istnieje i w jakiej postaci się istnieje, w dużej mierze wynika z konfrontacji ze światem przyrody. Z jednej strony czujemy pokrewieństwo z innymi bytami, bo "ta sama gwiazda trzyma nas w zasięgu" i "rzucamy cienie na tych samych prawach" ("Milczenie roślin"), z drugiej - dzieli nas nieprzekraczalna obcość. Ludzki niepokój, pragnienie kontaktu, dialogu natrafia na obojętność natury (nie dotyczy to do końca zwierząt - o ich roli w tej twórczości pisze Małgorzata Baranowska w eseju "Poezja istnienia"). Świadomość u Szymborskiej, by znów zacytować Sandauera, jest
"wychylona poza siebie - na zewnątrz - ku przedmiotom. Stąd wszelkie postrzeganie to próba identyfikacji z postrzeganą rzeczą. Widzieć różę to - chcieć być różą. Widzieć kamień to - próbować wejść w kamień." ("Pogodzona z historią", 1979)
Jednak już sam język, jego metafory, konstrukcje, które pozwalają pomyśleć "rozmowę z kamieniem", zarazem okazują się zwodnicze:
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
- Nie mam drzwi - mówi kamień.
Natura stawia opór rozumieniu, ale i relacje międzyludzkie są problematyczne. Wiersz "Pokój samobójcy" podobnie jak "Rozmowa z kamieniem" podejmuje temat inności, do której nie ma dostępu - tutaj jest to odrębność drugiego człowieka i jego tajemnica:
Myślicie pewnie, że pokój był pusty.
A tam trzy krzesła z mocnym oparciem.
Tam lampa dobra przeciw ciemności.
(...)
Brakło, myślicie, książek, obrazów i płyt?
(...)
Myślicie, że przynajmniej list wyjaśniał coś.
A jeśli wam powiem, że listu nie było -
i tylu nas, przyjaciół, a wszyscy się pomieścili
w pustej kopercie opartej o szklankę.
"Pokój samobójcy" najdobitniej może ukazuje kruchość, zawodność ludzkich więzi, o której mówią też wiersze miłosne Szymborskiej. Znamienne, jak wiele z nich opisuje rozstanie - od słynnego liryku "Na wieży Babel" po stylizowany na jarmarczność "Cień". Ironiczna stylizacja to częsty chwyt w tych wierszach - i znów: rozładowuje ona patos, pomaga zdystansować ból. Poetka ubiera emocje w kostium farsy ("Buffo"), porównuje historię kochanków do mieszczańskiej dramy ("Bez tytułu"), przełamuje sentymentalizm, celowo go wyjaskrawiając. W pięknym erotyku +++ (Jestem za blisko, żeby mu się śnić) ironia ustępuje melancholii, wyciszonej opowieści o poczuciu ograniczenia i oddzielenia, jakie niesie ze sobą spełniona - wydawałoby się - miłość. Gdzie indziej harmonię zakłóca świadomość przemijania lub przerywa ją śmierć. W wierszu "Sen" z tomu "Sól" bohaterkę odwiedza we śnie poległy ukochany; pojawia się tutaj ton elegijny, bardzo silny w pierwszych, młodzieńczych i w późnych utworach Szymborskiej.
Oto fragment "Pożegnania widoku" z "Końca i początku":
Przyjmuję do wiadomości,
że - tak jakbyś żył jeszcze -
brzeg pewnego jeziora
pozostał piękny jak był.
(...)
Na jedno się nie godzę.
Na swój powrót tam.
(...)
Na tyle Cię przeżyłam
i tylko na tyle,
żeby myśleć z daleka.
Jak radzić sobie ze śmiercią bliskich, z cudzym i własnym przemijaniem, z wiedzą o tym, że:
mam ciało pojedyncze, nie przemienne w nic,
jestem jednorazowa aż do szpiku kości
Poezja, "zbawienna poręcz"
W "Radości pisania" ratunkiem jest "możność utrwalania - zemsta ręki śmiertelnej". Podobną pochwałę sztuki znajdujemy w wierszu "Ludzie na moście". Ale czy rzeczywiście da się cokolwiek utrwalić, sprawić "by czas potknął się i upadł"? "Autotomia", wiersz dedykowany pamięci Haliny Poświatowskiej, podaje to w wątpliwość:
W niebezpieczeństwie strzykwa dzieli się na dwoje:
jedną siebie oddaje na pożarcie światu,
drugą sobą ucieka.
Rozpada się gwałtownie na zgubę i ratunek,
na grzywnę i nagrodę, na co było i będzie.
(...)
Potrafimy się dzielić, och prawda, my także.
Ale tylko na ciało i urwany szept.
Na ciało i poezję.
Po jednej stronie ciało, śmiech po drugiej,
lekki, szybko milknący.
Według Czesława Miłosza "Autotomia" kwestionuje maksymę ars longa, vita brevis, przekonanie o długowieczności sztuki:
"U Szymborskiej dzielimy się już nie na ciało i pozostawione dzieło, ale na ciało i urwany szept, poezja jest nie więcej niż urwanym szeptem, śmiechem, który zaraz milknie." ("Świadectwo poezji", 1990)
Mimo wszystko poetka zdaje się wierzyć w siłę tego szeptu. Może, paradoksalnie, właśnie w takiej postaci sztuka ma szansę trwać? Ostatecznie pozostaje to zagadką. W wierszu "Niektórzy lubią poezję" na pytanie, co to takiego poezja, autorka, wierna swojemu sceptycyzmowi, odpowiada: "nie wiem i trzymam się tego jak zbawiennej poręczy". Zbawiennej, bo jest nie tylko źródłem twórczego niepokoju, ale też broni przed rozpaczą.
Postawę Wisławy Szymborskiej, jej podejście do pisania i życia dobrze oddaje odczyt noblowski "Poeta i Świat", wygłoszony przez nią 7 grudnia 1996 r. Mówiła w nim:
"Marzą mi się czasami sytuacje niemożliwe do urzeczywistnienia. Wyobrażam sobie na przykład w swojej zuchwałości, że mam okazję porozmawiania z Eklezjastą, autorem jakże przejmującego lamentu nad marnością wszelkich ludzkich poczynań. Pokłoniłabym mu się bardzo nisko, bo to przecież jeden z najważniejszych - przynajmniej dla mnie - poetów. Ale potem pochwyciłabym go za rękę. 'Nic nowego pod słońcem' - napisałeś, Eklezjasto. Ale przecież ty sam urodziłeś się nowy pod słońcem. A poemat, którego jesteś twórcą, też jest nowy pod słońcem, bo przed Tobą nie napisał go nikt. (...) I ponadto chciałabym Cię spytać, Eklezjasto, co nowego pod słońcem zamierzasz teraz napisać. Czy coś, czym uzupełnisz swoje myśli, czy może masz pokusę niektórym z nich zaprzeczyć jednak? W swoim poprzednim poemacie dostrzegłeś także i radość - cóż z tego, że przemijającą? Więc może o niej będzie Twój nowy pod słońcem poemat? (...) Nie powiesz chyba: 'Napisałem wszystko, nie mam nic do dodania'. Tego nie może powiedzieć żaden na świecie poeta, a co dopiero tak wielki jak Ty."
Krystyna Dąbrowska, grudzień 2007