Pierwszą Smienę dostał w 1983 roku, gdy miał 10 lat. Pierwszą ciemnię urządził we własnym pokoju. Po liceum chciał zdawać do filmówki, ale skończył anglistykę, studia "z rozsądku".
Postawiony przed pytaniem "co dalej", wybrał Szkołę Fotoreportażu Collegium Civitas. Tam Maciej Drygas (fotoreportaż radiowy) i Andrzej Zygmuntowicz (fotoreportaż) uświadomili mu, jak wielką siłę ma fotografia dokumentalna: "Odkryłem opowiadanie zdjęciami, budowanie historii, tworzenie fotoeseju. To było jak nowa zabawka".
Świat zwykłych ludzi
W pierwszej pracy - Agencji Forum - zrobił m.in. reportaż o dzieciach-złomiarzach (opublikowany w "Polityce"), stworzył cykl "Kształty dźwięku" o pełnych ekspresji rozmowach osób niesłyszących. Pokazywał ludzi zwyczajnych, takich jak pielęgniarki w szpitalu, bohaterki fotoreportażu "Siostrzyczki". Ten ostatni cykl zdobył Grand Prix tygodnika "Newsweek" w 2002 roku.
Ponieważ zdjęcia o tematyce społecznej słabo się sprzedawały, dorabiał fotografując na planie programów telewizyjnych Big Brother" i "Agent". Myślał o wyjeździe do Hiszpanii: "wolałem tam uczyć angielskiego czy być kelnerem, niż tu w Polsce udawać fotografa". Tuż przed wyjazdem poszedł na rozmowę do "Gazety Wyborczej". Dostał angaż. Był rok 2002.
Po roku pracy w "Gazecie" wyjechał na wojnę do Iraku (wyjazd zaowocował m.in. cyklem fotografii o tamtejszych kobietach). Niedługo potem było trzęsienie ziemi w irańskim Bam. Sylwestra 2003 roku spędził z Irańczykami na gruzach, przy prowizorycznym ognisku. Wtedy poczuł, że jego praca ma sens: "jeśli mam już się otrzeć o śmierć, a było parę takich sytuacji, to dla jakiejś większej prawdy. Interesowali mnie zwykli ludzie" - mówił Ewie Zbiegieni ("Przegląd Powszechny", 22.12.2007).
"Po pierwszym wyjeździe na wojnę szybko się zaręczyłem. Oświadczyłem się w grudniu. Niefrasobliwie dałem pierścionek i spytałem 'Czy wyjdziesz za mnie kiedyś?'" Jakby zaklinał los, przeczuwał niebezpieczeństwo. Podczas drugiego wyjazdu do Iraku razem z kolegą byli jedynymi dziennikarzami w Bagdadzie. W Polsce zostali uznani za zaginionych.
Pogoń za newsem coraz bardziej go męczyła. "Moje marzenia w jakiś sposób się spełniały, ale zacząłem dostrzegać mankamenty, które nasiliły się, kiedy prasa i media przestawały myśleć o swej dziennikarskiej misji, koncentrując się na komercji" (rozmowa z Kaliną Cybulską, portal PISF, 28.07.2011). Coraz częściej myślał o zmianie zawodu. "Nie widziałem sensu w prasowej fotografii. W artystycznej - to nie było moje pole. Szukam prostego przekazu z człowiekiem z ulicy".
Szukanie opowieści
Szkoła Wajdy była kolejną uczelnią Bernasia. "Bardzo wcześnie myślałem o filmie. Później pojawiło się dziennikarstwo. To był sposób na samodzielną wypowiedź. Wszystko, co robiłem, było substytutem filmu. Radio było filmem dla niewidomych, fotografia była filmem bez słów. Właściwie cały czas szukałem takiej formy, żeby móc w jakiś ramach zawrzeć myśl. Nigdy nie byłem fotografem jednej fotografii. Szukałem continuum".
Zwieńczeniem nauki w Szkole Wajdy jest dokument "Paparazzi" o polskim paparazzo Przemysławie Stoppie. Debiut Bernasia zdobył m.in. nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej dla filmu krótkometrażowego w 2011 roku, a reżyser i operator Łukasz Żal otrzymali Złotą Żabę na festiwalu Plus Camerimage w Bydgoszczy.
"Paparazzi" to pierwszy polski film ukazujący kulisy kontrowersyjnego zawodu. Reżyser obserwuje codzienną pogoń za celebrytami i sensacją - od zakupów nocnika przez Kasię Cichopek, poprzez polowanie na Romana Polańskiego w Szwajcarii. Pokazuje człowieka pogubionych wartości, dokonującego na co dzień wyborów i ponoszącego konsekwencje tychże. Dla reżysera paparazzi "to ktoś, kto przekracza granice intymności. Te granice można przekroczyć na wiele sposobów, choćby dokumentując sytuacje, gdzie człowiek powinien być pozostawiony sam".
"Rolą sztuki jest, by obnażała to, co złe" - powiedział kiedyś Bernaś w wywiadzie ("Ocalić szlachetność”). W swoim filmie pokazuje cynika wykorzystującego każdą okazję do zdobycia upragnionego zdjęcia; z drugiej strony - człowieka, który się waha. "Nie chciałem ani wybielać postaci, ani jej pogrążać. Chciałem przestawić go jako współczesnego człowieka, który jest uwikłany. Możliwość zobaczenia siebie z boku może być szansą na wyjście z uwikłań" - mówił reżyser. - "Pracując jako fotoreporter szczerze gardziłem paparazzi. Jeżdżąc na wojny sam niebezpiecznie zbliżyłem się do granic etyki."
Teraz przygląda się kolejnemu czarnemu charakterowi - wkraczającemu na ring wojownikowi MMA (mieszane sztuki walki). Analizując swoje życie, reżyser doszedł do wniosku, że wyjazdy w rejony zagrożeń to zachowania autodestrukcyjne. Z czego to wynika?
Przez swoje filmy poszukuję Boga, ale nie w sensie katolickim, tylko jako ideę czegoś, co nadaje głębszy sens życiu. Szukam czarnych charakterów, licząc na to, że znajdę w ich duszy jasną stronę, która jest bardzo głęboko przykryta. I to mi się udało odkryć w moim paparazzo" - mówi Bernaś.
W "Życiu motyla" również dotyka historii ludzi wykonujących niezwykły zawód. Bohaterem filmu jest Marcin Różalski, jeden z najlepszych polskich zawodników mieszanych sztuk walki. To opowieść o cenie jaką ponosi się za bezwzględne dążenie do celu. Pracując nad pełnometrażowym dokumentem, z dokumentalnych fragmentów Bernaś zmontował dokumentalną etiudę "Arena", którą w 2013 roku prezentowano w konkursie festiwalu Młodzi i Film w Koszalinie.
W niemej, całkowicie pozbawionej dialogów impresji Bernaś pytał, jakie są powody ludzkiego dążenia do autodestrukcji? Jakie są źródła motywacji człowieka, który wybiera życie polegające na wiecznej walce, okaleczaniu swojego ciała i ryzykowaniu zdrowia? Jego "Arena" to film o współczesnych igrzyskach, arenie i gladiatorach, to impresja o bólu, wyrzeczeniu i samotności, od której nie ma ucieczki.
Autor: Monika Rencławowicz, czerwiec 2012. Aktualizacja BS listopad 2013.