Niemal pół wieku obejmuje ta barwna panorama "polskich losów" ludzi, którzy po wojnie znaleźli się w Szczecinie. Maria przybyła tu z ubogich Kresów, Janek z bogatej Wielkopolski, Ula ma naprawdę na imię Ulrike i chowa w tajemnicy niemieckie pochodzenie, tak jak Stefan ukrywa, że jest Żydem. Oderwani od swych rodzin, w mieście bez tradycji, próbują zbudować coś nowego, swojego. Uczą się, pracują, szukają ciepła i miłości.
Lecz układając swe życie, nie są w stanie wyzbyć się kompleksów i nawyków, wpojonych im w trudnym dzieciństwie, bo nie da się uciec od swego pochodzenia... Oryginalna narracja i świetnie wyeksponowane szczegóły życia w PRL.Powieść została uhonorowana tytułem Książki Lata Biblioteki Raczyńskich, a także znalazła się wśród tytułów nominowanych do Nagrody Literackiej "Gdynia" oraz "Nike" 2009.
Artur Madaliński: "Powieść Ingi Iwasiów nie chce zawłaszczać bistoru, nie przynosi kolejnej zbanalizowanej wersji PRL, nie próbuje w sposób infantylny wykładać 'prawdy historycznej'. Raczej stawia pytania, niż daje jasne odpowiedzi, raczej budzi niepokój niż niezachwianą pewność, raczej rozgrzebuje rany, niż je zaaklepia." ("Tygodnik Powszechny", grudzień 2008)
Źródło: www.swiatksiazki.pl
Zobacz również: "Wydziedziczeni" - Krzysztof Cieślik o książce Bambino, "Twórczość" grudzień 2008.
"Gazeta Wyborcza" prezentuje książki nominowane do "Nike 2009":
POLSKA W BARZE BAMBINO
"Dla Anny i Uli miejscem pracy jest bar Bambino, gdzie trafiają po zaliczeniu kilku innych barów. Bambino, bambino, bambino. Janek też słodki na pierwszy rzut oka, ale i mężczyzna, jest ich konsumentem, Marysia lokatorką Uli. Bambini, bambino. Oto przypadkowy układ. (...) Mają z sobą coś wspólnego: nie mają tu, w mieście, rodzin. Uklepują swoje życie" - czytamy w powieści Ingi Iwasiów. Dalsze życie bohaterów jakoś się właśnie "uklepuje", choć chyba nikt nie będzie naprawdę szczęśliwy.
Tak będzie, ale potem, w drugiej połowie lat 50. Cała rzecz zaczyna się wcześniej, w końcu wojny. Do Szczecina, miasta, które nagle znalazło się w granicach nowej Polski, trafiają wysiedleńcy i uciekinierzy z różnych stron. Niektórzy, jak kilkunastoletnia Maria, ze wschodu, inni, jak Janek, z Polski centralnej, jeszcze inni, jak dwudziestokilkuletnia Anna, trafiają do Szczecina z daleka kilka lat później. Są też i tacy, którzy, jak Ulrike, teraz to będzie Ula, mieszkali w Szczecinie zawsze, ale i oni znaleźli się w obcym otoczeniu, już nie są u siebie i muszą się uczyć miasta na nowo.
W tle losów czwórki bohaterów cały czas czai się wielka i złowroga historia - wojna, lata stalinowskie, odwilż, rok 1968, pożegnania i wyjazdy, m.in. chłopaka Uli. Iwasiów tak jednak prowadzi narrację, jest to z pewnością największy atut tej powieści, żeby tych wielkich zdarzeń nie dopuszczać do głosu, żeby nie pisać o nich z naszą dzisiejszą wiedzą o ich naturze i skutkach. Interesują ją raczej mikrohistorie, losy indywidualne. Wiele rzeczy pozostaje tu niedopowiedzianych i nieoczywistych. Dramatyczne dzieje całych społeczności i tak tu dobrze widać, ale nie są nazwane. Wspaniałym przykładem takiej perspektywy przykrojonej na małą pojedynczą ludzką miarę jest początkowa opowieść o wojnie widzianej oczyma kilkuletniego Janka - bez wielkich frontów, bitew i ataków, bez gwałtownych zrywów i bez bohaterskiej śmierci. Chłopiec był świadkiem rozstrzelania jednego z żołnierzy radzieckich, chodziło o jakąś głupią kradzież: "Tak, jednak chyba śmierć widział. (...) Janek zobaczył, ale jakby nie widział. Jak ten chłopak upadł, Janek i tego nie widział. Babcia mocno zakryła mu oczy, potem. Więc właściwie śmierci nie widział bezpośrednio, chociaż w patrzeniu uczestniczył, tam w stodole. Co zobaczył, tego i tak nie widział. Widział wewnętrzną stronę babcinej dłoni".
Wyłania się więc z powieści Ingi Iwasiów świat skomplikowany, niejednoznaczny, nigdy czarno-biały, racje bywają różne i mają zwykle różnorodne odcienie. Kiedy po latach Janek wspomina żonie - była połowa lat 60., a on kadrowcem w jakichś zakładach - że zaproponowano mu pracę w służbie bezpieczeństwa, ma chyba obawy, ale próbuje wyjaśniać jej i sobie: "jakoś to musi działać, docierać się, przyznasz (...). W końcu zresztą miał być po prostu urzędnikiem zbierającym dane o ludziach w celu zapobieżenia kłopotom. Aferom. Nieuczciwości. I czasy, powtarzał wielokrotnie, zupełnie inne, spokojne".
Bambino Ingi Iwasiów wykracza daleko poza lokalne, szczecińskie rogatki. To opowieść o kilku skomplikowanych polskich powojennych dziesięcioleciach. Ale też nie od rzeczy będzie przypomnieć, że sama autorka jest szczecinianką, że pisze o krainie, w której sama wzrastała:
"to nie jest biograficzna czy rodzinna opowieść w ścisłym tych słów znaczeniu (...). Z drugiej strony (...) wierzę, że literatura zawsze jest autobiograficzna, że pisarze nigdy nie piszą rzeczy, które ich nie dotyczą".
Autor: Marek Radziwon, 23 czerwca 2009, źródło - wyborcza.pl