Wojciech Albiński. Pisarz i podróżnik. Jedna z najbardziej intrygujących postaci polskiej literatury ostatnich lat. Ryszard Kapuściński powiedział o nim: Czerpie z własnego, pasjonującego życia - dlatego mu wierzymy.
Chłopcy bawią się w dymie znad Warszawy ogarniętej powstaniem. Niemieccy oficerowie z niewiadomych powodów ratują z łapanki kaleką dziewczynkę. Roześmiani włoscy żołnierze jadą na front wschodni - i wracają z niego, milczący, spuchnięci z głodu, pięć lat po zakończeniu wojny. Z umiłowaniem szczegółu, znanym z wcześniejszych tomów opowiadań, z dystansem wobec narodowych mitów i klisz, Wojciech Albiński opowiada o codziennym życiu pod niemiecką okupacją. Ogląda je oczami kilkuletniego chłopca, mieszkańca podwarszawskich Włoch.
Włochy administracyjnie nie należały do Warszawy - wspomina autor. - Oddzielała nas od stolicy cienka linia widoczna tylko na mapie. Dowódcy AK z naszego rejonu ocenili sytuację zgodnie ze swoim wojskowym przygotowaniem i nie dali sygnału do powstania. Z dachów patrzyliśmy na walczące miasto. Niemcy także zachowywali się spokojnie, na podpalanie budynków było miejsce pięćset metrów dalej.
Źródło: http://www.wab.com.pl
- Wojciech Albiński
"Achtung! Banditen!"
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009
123 x 195, 232 ss., oprawa twarda, ilustracje: zdjęcia czarno-białe
ISBN 978-83-7414-715-6
www.wab.com.pl
"Wojna nie kończy się nigdy" - recenzja Bartosza Marca:
Wojciech Albiński zaskakuje po raz kolejny. Pisarz, w którego książkach trudno było doszukać się autobiograficznych odniesień, opublikował zbiór wspomnień. Prozaik zajmujący się południem Afryki, kulturowymi i politycznymi przemianami tej części kontynentu, tym razem mówi o Polsce. Mierzy się z doświadczeniem drugiej wojny światowej, na której czas przypadło jego dzieciństwo.
Na Achtung! Banditen! składają się wspomnienia Albińskiego (ur. 1935), zapamiętane przez niego obrazy i zasłyszane historie. Pisarz opowiada o podwarszawskich Włochach, gdzie mieszkał razem z rodzicami. Przedstawiając kraj lat dziecinnych posługuje się oszczędnym językiem. Zwraca uwagę na detal. Znakomicie oddaje pełną niepewności atmosferę poprzedzającą atak Niemiec i ZSRR na Polskę, grozę okupacji i powstania warszawskiego. Nie opisuje strachu, lecz sprawia, że uczucie to udziela się czytelnikowi. Nie stroni od czarnego humoru.
W jednym z najlepszych tekstów książki - "Sorrento we Włochach" - Albiński pokazuje naturę wojny, jej bezwzględny, zabójczy mechanizm. Mówi o wojskowych transportach, jakie Niemcy posyłali na front wschodni. W miasteczku przystawały pociągi - spod plandek wystawały lufy czołgów i jaszcze z amunicją. Przez Włochy przejeżdżały także wagony pulmanowskie oznaczone czerwonym krzyżem. Przez okna dało się dostrzec obandażowane głowy i kikuty. Pewnego razu na torach zatrzymał się transport żołnierzy w nieznanych mundurach. Ich broń różniła się od niemieckich mauserów. To właśnie karabiny najbardziej interesowały chłopców, podczas gdy dziewczęta zwracały raczej uwagę na ciemną karnację przybyszów. "Panie ładny!" - wołała do żołnierza jedna z Polek, przez autora nazwana głupią Kaśką. "Amore, amore" - słyszała w odpowiedzi. Do miasteczka trafili Włosi. "Capri? Sorrento?" - dopytywały się dziewczyny. "Calabria" - wyjaśnili.
W styczniu roku 1950 we Włochach znowu zatrzymał się wojskowy transport. Otworzyły się drzwi wagonów, na ziemię powoli zeszli zarośnięci mężczyźni w strzępach mundurów, opuchnięci z głodu, z oczami płonącymi gorączką. Wyciągali przed siebie wieka od menażek, prosili o nieco strawy.
"To głupia Kaśka pierwsza odkryła, kim byli.
- Sorrento? Capri? - pytała.
- Calabria - padła cicha odpowiedź.
- A czy wiecie, gdzie was teraz wiozą?
- Calabria…
- Jedźcie z Bogiem - ucieszyła się dziewczyna. - Nigdzie się nie zatrzymujcie."
Autor podkreśla, że Włochy administracyjnie nie należały do Warszawy. Od stolicy oddzielała je linia, którą dało się dostrzec tylko na mapie. Ponieważ dowódcy AK z tego rejonu ocenili, że nie mają dość broni, by rozpoczynać walkę, nie dali sygnału do powstania. Chłopcy z Włoch wchodzili więc na dachy i stamtąd patrzyli na ogień. Budynki płonęły pięćset metrów dalej, ale tu Niemcy zachowywali się spokojnie. Przynajmniej do czasu.
Wojna nie kończy się dla nikogo, kto ją przeżył. Również Albiński został przez nią naznaczony. Opisuje uciekinierów ze stolicy, którzy przynosili przerażające wieści o rzeziach dokonanych przez hitlerowców i o zaciętym oporze polskich żołnierzy. Z opowiadania "SS zdobyło fabrykę cukierków" czytelnik dowie się, że do Włoch Niemcy zwozili wszelkie dobra zrabowane w mieście. Meble i ubrania trafiały do specjalnego magazynu. Do sortowania najęto kobiety z miasteczka - na jedną półkę odkładano rękawiczki, na inne kapelusze i fontazie. Swoje miejsce znalazły sztućce, instrumenty muzyczne zamykano w specjalnej pakamerze. Potem towar posyłano do różnych zakątków Niemiec. Nad wszystkim czuwali specjalnie oddelegowani podoficerowie.
Zdarzało się, że żołnierze SS dzielili się z mieszkańcami Włoch swymi przeżyciami z płonącej Warszawy. Tak było z Scharführerem Nożke, który pochodził ze Śląska i z łatwością dało się go zrozumieć.
"W pewnej chwili wyciągnął mnie za kołnierz z kręgu słuchających. 'Tacy jak on', krzyknął. 'Nie więksi od niego strzelają do nas w Warszawie! Wczoraj taki chłopak - znowu mną potrząsnął - rzucił w naszym kierunku granat! Odłamek trafił mojego przyjaciela Franza w brzuch i wypłynęły mu kiszki!' (...) Z pijacką werwą Ślązak perorował: 'Wściekłem się i biłem długimi seriami po każdym, kto się pod lufę nawinął! Kobiety, dzieci. A pod murem mój kamrat Franz dygotał z bólu'."
Czytając "Achtung! Banditen!" przypomniałem sobie słowa Josepha Conrada, jednego z mistrzów Wojciecha Albińskiego. W "Notatkach osobistych" Conrad napisał, że gdy miał dziewięć lat, wpatrywał się w mapę Afryki i dotykał palcem białych plam oznaczających niezbadane jeszcze tajemnice kontynentu. Powtarzał z niezachwianą pewnością, że gdy dorośnie, znajdzie się w tych miejscach.
Na takich samych mapach kilkuletni Wojtek Albiński szukał krzyżyka, którym zaznaczono miejsce ukrycia skarbu. W Drugiej spowiedzi wyjawia, że znalazł go... pośrodku Sahary. W tym czasie zadawał swoim bliskim wiele pytań.
"- Czy mieliśmy w rodzinie jakiegoś korsarza?
- Korsarza? - zdziwiła się babka.
- Takiego z mórz południowych, który napada na hiszpańskie żaglowce.
- Nie - odpowiedziała. - Ty będziesz pierwszy."
Na szczęście dla polskiej literatury został jednak prozaikiem, a tom "Achtung! Banditen!" potwierdza jego pisarską klasę.
Autor: Bartosz Marzec, listopad 2009