Dom Róży jest przejmującą opowieścią o starości i umieraniu w jednym z najbogatszych krajów świata. Sceny zarejestrowane przez Klimko-Dobrzanieckiego godne są pędzla Goi lub Boscha, a Islandia jako skondensowany obraz Zachodu, jako ucieleśnienie śmiertelnej starości Europy - poraża. Krýsuvik to prosta i szlachetna północna ballada o budowaniu domu, założeniu rodziny i Losie, który niweczy ludzkie dążenie do szczęścia.
Źródło: www.czarne.com.pl
Książka nominowana do Nagrody "Nike 2007".
Zobacz również: "Europa (Zachodnia) to kobieta" - o książce Huberta Klimko-Dobrzanieckiego pisze Joanna Bielas, "Twórczość", grudzień 2006
BÓG, MY I SUSZONE RYBY
Na tę książkę składają się dwa obszerne opowiadania. Pierwsze z nich jest opowieścią o współczesnej islandzkiej nowoczesności, drugie przeciwnie - jest jakby wersją uniwersalnej, biblijnej przypowieści o Hiobie.
Dom Róży to opowiadanie o młodym polskim emigrancie. Chłopak próbuje pisać, nawet wydaje na wyspie tomik wierszy, ale musi jakoś zarabiać na życie, ma żonę i małe dziecko, stara się o islandzkie obywatelstwo, więc najmuje się do pracy w domu starców. Najpierw kilka miesięcy praktykuje w różnych miejscach, później zostaje przeniesiony na specjalny oddział dla uprzywilejowanych, bogatych pensjonariuszy.
Krýsuvík, tak brzmi nazwa jednej z niewielkich islandzkich miejscowości, jest natomiast monologiem młodego mężczyzny, który wchodzi w dorosłe życie. Jest sierotą, ale jakoś sobie radzi - znajduje żonę, buduje dom, żyje z łowienia i suszenia ryb, bierze pożyczki, chce budować szklarnie. Oboje z Karen prowadzą życie w naturalnym, pierwotnym, prowincjonalnym rytmie, jak wszyscy tutaj: "Bez znoju i bólu nic się nie da w życiu zrobić, mama też cierpiała, jak mnie rodziła, (...) a potem cierpiał mój ojciec, jak umierała, a na samym końcu ja cierpiałem, jak on umierał, tak to już jest, nie ma radości, jak się nie cierpi" - powiada bohater. Żyją szczęśliwie, pracowicie i bogobojnie. Są, jak mówi w pewnym momencie bohater, tylko "Bóg, my i suszone ryby". Ale w pewnym momencie dobry los się od nich odwraca.
W obu opowiadaniach znajdziemy kilka przejmujących scen, np. wspomnienie bohatera Domu Róży jego dziecięcej, jeszcze z Polski, przyjaźni ze szkolnym kolegą Mareczkiem. Jest tu także kilku niezwykłych bohaterów: tytułowa Róża - niewidoma kobieta dożywająca spokojnie swoich dni w domu starców, Boro - emigrant z Chorwacji, Boguśka - prosta baba z Polski, która haruje, żeby zarobić i szybko prysnąć do Szwecji.
Klimko-Dobrzaniecki mieszka w Islandii, zna realia surowej północnej wyspy, sugestywnie je opisuje i być może pisze o tym, co sam widział lub w jakiejś części nawet przeżył. Wskazówek autobiograficznych jest w jego opowiadaniach, szczególnie w Domu Róży, zapewne sporo, ze zbieżnością imion na czele - podopieczni domu starców mówią na bohatera Hypert, od imienia Hubert.
A jednak majstrowanie autobiograficznym kluczem przy islandzkich opowiadaniach Dobrzanieckiego nie przyniesie większego skutku, bo zamiast w egzotycznej scenografii moglibyśmy równie dobrze znaleźć się na zwykłej polskiej prowincji. Wartość pisarstwa, które uprawia Klimko-Dobrzaniecki, tkwi bowiem w umiejętnym i dojrzałym przedstawianiu stanów podstawowych i granicznych - życia, śmierci, miłości, a więc wartości i doświadczeń, które nie podlegają szerokościom geograficznym i nie nadają się po prostu na zwykły, podróżniczy obrazek z dalekiego kraju.
Wszystko to powoduje, że wystarcza w końcu drobny szczegół, to samo imię bohaterek występujących w obu opowiadaniach - małego dziecka i starej kobiety - żeby te dwie niezależne historie nagle zaczęły ze sobą grać. Przypadek - może. Albo jakiś szczególny, nieujawniony sens?
Autor: Marek Radziwon, wiadomosci.gazeta.pl