"Tygodnik Powszechny", Kraków, 7 października 2007
Dodatek z okazji Roku Karola Szymanowskiego
JAN STRZAŁKA: - "Jeśli się kogoś wcale nie znało i nawet nie widziało - pisała Anna Iwaszkiewicz, wspominając Karola Szymanowskiego - to jest ostatecznie wszystko jedno, czy ten ktoś umarł dziesięć, czy sto lat temu. Tego, czym była indywidualność człowieka, wyraz jego oczu, uśmiech, głos, sposób mówienia, tego oddać niepodobna, to zniknęło na zawsze". Jest Pani jedną z nielicznych osób, które pamiętają Szymanowskiego, przyjaciela i krewnego Pani rodziców - Anny i Jarosława. Może więc spróbujemy oddać to, czego oddać niepodobna?
MARIA IWASZKIEWICZ: - Ale proszę nie zapominać, że gdy Karol bywał u Rodziców na Stawisku, byłam dzieckiem, choć dziecko zawsze wyczuwa niezwykłość jakiejś postaci. I ja ją w Karolu wyczuwałam, tym bardziej że w naszym domu zażywał on niezwykłej chwały, mówiło się dużo o jego muzyce, a był to dom muzyczny. Rodzice często grali na cztery ręce albo na dwa fortepiany, bo mieliśmy fortepian i pianino. Mama była znakomitą pianistką, często więc wykonywała utwory Szymanowskiego. Mieszkała z nami także ciotka Pilawitzowa, babka Mamy, osoba niezwykle muzykalna, która wielbiła pieśni i symfonie Karola.
Poza zażywaniem chwały, Karol darzony był u nas miłością. Ojciec znał go i kochał od dziecka, byli kuzynami, w "Spotkaniach z Szymanowskim" przyznaje, że pasowany na artystę został w Tymoszówce, kresowym majątku Szymanowskich. Matka zaś poznała go, wychodząc za mojego Ojca, i też Karola pokochała. Był świadkiem na ślubie Rodziców, a co sobie wówczas myślał, okazało się kilka lat później, podczas ślubu Rytardów w Zakopanem, gdy podpity Szymanowski, trzymając Mamę za rękę, wyznał: "byłem przeciwny małżeństwu Jarosława, ale teraz widzę, że jesteś nadzwyczajna". Mama nigdy nie skrywała swojego nim zachwytu, doszło do tego, że Ojciec był nieco o Karola zazdrosny, nie o niego jednego zresztą, bo pewnego razu Mama w liście do Ojca napisała: "czasami nawet myślę, że jesteś większym poetą od Antoniego", czyli Słonimskiego! Pomiędzy Ojcem i Karolem zdarzały się kłótnie, związane szczególnie z "Królem Rogerem", ale Mama Karola niebywale wielbiła, wystarczy zajrzeć do jej "Dzienników".
Bywał u nas zawsze, gdy przyjeżdżał do Warszawy. Pamiętam, jak wchodził do hallu, jak się witał, jaką darzył mnie i moją młodszą siostrę Teresę serdecznością. Ale istniały pewne przeszkody, abym ja i Teresa mogły z nim dłużej przebywać, szczególnie gdy się rozchorował, a Matka moja panicznie bała się gruźlicy, próbowała więc izolować nas od Karola. Jeżeli ucałował mnie i siostrę, natychmiast biegła do nas ze spirytusem i watką; poza tym w tamtych czasach dzieciom pozwalano przyjść do gości dopiero pod koniec obiadu. Nie mogłam więc wiele z nim przestawać, choć pamiętam jego przyjazd na Stawisko - musiało to być w 1932 lub 1933 r. - gdy Ojciec zaproponował: "usiądź, Marysiu, i zagraj z wujkiem na cztery ręce". Odmówiłam...
Szafirowe oczy
- Dlaczego? Onieśmielał Panią, tak jak przez całe życie onieśmielał Pani Ojca?
- Okropnie się wstydziłam, jak to dziecko, na co Ojciec powiedział: "do końca życia będziesz żałowała, że nie chciałaś zagrać z Karolem Szymanowskim". No i żałuję. Ojca zaś onieśmielał, bo Ojciec od dzieciństwa miał kompleks biednego krewnego - Szymanowscy do rewolucji byli bogaci, Iwaszkiewiczowie zaś po śmierci mojego dziadka Bolesława, zorientowałam się w tym dopiero przeczytawszy "Dziennik" Ojca, żyli biednie. Stąd Ojciec jako dziecko musiał wyjeżdżać na tzw. kondycje do zamożnych krewnych i znajomych, a potem udzielać korepetycji.
Karola widywałam nie tylko na Stawisku. Pewnego razu całą rodziną - towarzyszyła nam również moja bona, Szwajcarka, pani Blanche Collet, zwana Blanszetą - wybraliśmy się do Zakopanego. Szymanowski mieszkał wtedy w Atmie, istnieje zresztą znana fotografi a Karola ubranego w biały szlafrok i wyglądającego przez okno Atmy - zdjęcie to wykonała moja Mama. Gościła u niego wówczas siostrzenica Kicia Grzybowska, córka Zofii Szymanowskiej. Karol bardzo ją kochał, a Kicia była jego jedyną żyjącą siostrzenicą, bo ośmioletnią córkę Stasi Szymanowskiej zabiła ogrodowa figura, która na nią spadła. Straszna tragedia!
Jak przez mgłę pamiętam także jego pobyt w Kopenhadze, gdzie Ojciec był sekretarzem poselstwa RP. Byłam wtedy na koncercie Karola, orkiestrę poprowadził Grzegorz Fitelberg, w programie znalazła się IV Symfonia, w której Szymanowski wykonywał partię fortepianu. Nieczęsto zatem, i nie bez wspomnianych przeszkód, jednak widywałam go, z czego dziś jestem w jakiś sposób szczęśliwa.
- Jakie wrażenie wywierał na ludziach?
- Miał urokliwą i czarującą osobowość, a do tego piękne szafirowe oczy. Kobiety kochały się w nim śmiertelnie, na przykład Zofia Nałkowska, o czym pisze w "Dziennikach". Zdaje się, że Ojciec wspominał, jakoby Karol zastanawiał się, czy nie połączyć z Nałkowską swojego losu. Jednak wszystkie nieszczęścia życiowe tej kobiety polegały na tym, że nigdy nie mogła zapomnieć, że jest Nałkowską, nic więc nie wyszło z jej miłości do Karola. Później łączono jego nazwisko z Reną Jeleńską, matką Kota, która była śliczna. Nałkowska była niczym Junona, inaczej mówiąc: potężna; Jeleńska zaś miała krótki nosek i pełna była wdzięku. Ale nie wiem o tym wiele, bo w towarzystwie - a co dopiero przy dzieciach - nie rozmawiano o "tych sprawach". À propos: moja Mama w jednym z listów oburzała się na Karola, który na obiad do Stawiska przywiózł swojego ówczesnego partnera, młodego i ładnego chłopca, co rzeczywiście było dużym nietaktem.
Karol, o czym pisze Mama, lubił piękne ubrania, alkohol, towarzystwo, gdy zaś pojawiał się w Warszawie, zatrzymywał się w Bristolu. Uczciwie muszę przyznać, że przeczytawszy jedenaście tomów jego korespondencji, wydanej przez panią Teresę Chylińską, mocno się Karolem rozczarowałam, czując, że nie jest to kryształowy ideał, jaki wpoili mi Rodzice. Gdy w 1918 r. Ojciec, rozmawiając z Szymanowskim, wyrywał się do Warszawy, czując zbliżającą się niepodległość, Karol dumał, czy zamieszkać w Paryżu, czy w Wiedniu. Nie winię go za kosmopolityzm, ale to rzuca na niego pewien cień.
Artretyczna ręka ciotki
- Chociaż kilka lat później tzw. idea Polski nie była mu obojętna. Zmieniając temat: wspomniała Pani o siostrach Karola, a sądząc ze wspomnień Jarosława Iwaszkiewicza, były to osoby ciekawe i tragiczne zarazem.
- Gdy w 1936 r. powróciliśmy do Polski, razem z ciotką Heleną, najstarszą siostrą Ojca, czasami odwiedzaliśmy Annę Szymanowską, matkę Karola. Mieszkała ona w Warszawie na Raszyńskiej, a razem z nią siostry Karola: Anna, zwana Nulą, i Zofia, zwana Zioką. Mieszkała tam także siostra Anny Szymanowskiej, Józefa, obie panie były wdowami po dwóch braciach Szymanowskich: Stanisławie i Marcinie. Wizyty te były dla mnie trudnym doświadczeniem: dzieci musiały w tamtych czasach całować starszych w rękę, dotąd więc pamiętam artretyczną rękę ciotki Szymanowskiej. Anna Szymanowska, z domu baronówna Taube, była osobą, delikatnie mówiąc, władczą. Mój Ojciec niezbyt ją lubił, bo o jego matce ciotka napisała kiedyś: "biedna ta Mania, ma takie brzydkie dzieci, ta Iniusia - czyli moja ciotka Jadwiga - to czyste zwierzątko"! Stanisław zaś, mąż Anny Szymanowskiej, który zmarł przed I wojną, był podobno człowiekiem uroczym. Artur Taube, nasz kuzyn, złośliwie powiadał o ciotce Annie: "zobaczycie, umrze podczas okupacji w największy mróz i podczas największej łapanki". Ciotka zestarzała się w sposób straszny: podczas wojny nie poznawała ludzi, gdy w 1939 r. bombardowano Warszawę, pytała: co to tak stuka? A jej siostra Helena Kruszyńska uspokajała ją: "to nic takiego, to bombeczki jozmaitego jodzaju", bo nie wymawiała głoski r. Ciotka przeżyła wszystkie swoje dzieci i wbrew proroctwom Artura zmarła po wojnie.
Prawdę powiedziawszy, wszystkie jej dzieci, poza Karolem, były nieudacznikami. Feliks, najstarszy z rodzeństwa, był uroczy, miał ogromny talent muzyczny i skomponował muzykę do "Piosnki wujaszka" Fredry. Ojciec wspominał, że zapowiadał się na polskiego Lehara; cóż z tego - Leharem nie został, i pozostawał w cieniu Karola. Przed I wojną wraz ze starszym bratem mojego Ojca, Bolesławem, założył fabrykę asfaltytu, oczywiście fabryka natychmiast splajtowała, bo to były zabawy szlacheckich synów, którzy nie mieli głowy do interesów. Feliks zmarł w 1933 r., więc go nie pamiętam, wiem o nim tyle, co ze wspomnień rodzinnych.
Karol tęsknił za normalnym domem, co to mąż, żona i dzieci, dlatego podejrzewam, że tak lubił Stawisko. Od chwili, gdy jego rodzina straciła Tymoszówkę, przez lata nie miał domu; opowiadał mi zresztą niedawno Radosław Romaniuk, który był w Tymoszówce, że tam, gdzie stał dom Szymanowskich, wszystko jest dziś zaorane, pozostał tylko ich dom w Elizawetgradzie, w złym stanie, za to z tablicą, że tu mieszkał "wielki kompozytor ukraiński". W Warszawie Szymanowski wynajmował pokoik na Foksal, potem wraz z kuzynem Guciem Iwańskim mieszkanie przy Nowym Świecie, ale na poddaszu, a Karol od dziecka utykał i chodził o lasce, trudno więc było mu się wspinać. W późniejszych latach miał wprawdzie Atmę, ale szybko ją stracił. Dom był dla niego wszystkim, szczególnie dwór w Tymoszówce.
Gabinecik
- Jego siostra Zioka w dość egzaltowanej "Opowieści o naszym domu" wspomina, że jeszcze w tymoszowieckich czasach Karol powiedział: "Tymoszówka jest piękna, dobra i droga. I nie wiem, czy mógłbym rozstać się z nią na długo. (...) Gdybym nie miał możliwości powrotu do niej co roku i pewności moralnego wypoczynku (...) byłbym moralnie niewyspany".
- Coś jest na rzeczy, bo miał ciężkie życie. Nie wiem, czy ten odpoczynek znajdował na Raszyńskiej. Raszyńska była niczym gniazdo os: Nula i Zioka grymasiły, intrygowały i ciągle się kłóciły, zwracając się do Karola o mediacje w owych sporach; a prawdziwe piekło rozpętało się, gdy pojawiła się Leonia Gradstein, niesamowicie oddana Karolowi jego sekretarka. Nula, skądinąd sympatyczna i dowcipna, powtarzała, że najbardziej na świecie nienawidzi: Hitlera, brukwi, tramwaju nr 18 i Leonki. Nienawidziła jej też Zioka. I obie opowiadały o Leonii niestworzone rzeczy.
Wszyscy Szymanowscy byli "myszygene", jak to mówili kiedyś Żydzi, ale ja zawsze lubiłam ekscentryków, Kresy zaś, skąd pochodzili Szymanowscy, generowały rozmaite dziwadła. Na dodatek na Raszyńskiej były psy i koty, bo wszyscy Szymanowscy do szaleństwa kochali zwierzęta, u Karola w Atmie były stada kotów. Nieraz wspominam, jak Nula przeczytała w gazecie o psie, co to spadł z balkonu i zabił Bogu ducha winnego przechodnia. Potwornie przeżywała tragedię psiny, na co Karol: "A człowieka nie żałujesz?". "Przecież go nie znałam" - odpala Nula. "A psa znałaś?".
Czy nie "myszygene"? Gdy podczas okupacji Nula straciła ukochanego Tupcia, chodziła do wróżki, która zapewniła ją, że Tupcio żyje. Po Powstaniu, gdy wszyscy rozwieszali kartki z pytaniami o bliskich, ona na ruinach Warszawy rozwieszała pytania o los psa. Podczas okupacji często bywała na Stawisku, więc pamiętam ją doskonale. To były najgorsze czasy w życiu wszystkich pań Szymanowskich. Karol już nie żył, Nula pracowała w jakimś archiwum, panie mieszkały w trudnych warunkach, jak wszyscy wówczas, na dodatek miały pretensje do Ojca, bo w 1939 r. opublikował fragment nasyconej wątkami homoseksualnymi powieści Karola zatytułowanej "Efebos"; poza tym Zofi a pisała w liście do Ojca - na Stawisku zachowała się teczka opisana jako "Afera Szymanowskich" - "a gdzie ten pierścień ze szmaragdem?". Nic z tego nie rozumiem, niemniej sama ten list czytałam. Czytałam też list Nuli do Karola: "Ależ się ten szelma urządził na Stawisku, chciałabym, Karolu, abyś miał taki gabinecik jak ma Jaroś". Ale nie przyszło jej do głowy, że gdyby ona i Zioka nie skubały brata, Karol też miałby gabinecik.
Nula zginęła w tragicznych okolicznościach w 1951 r.: obcas utkwił jej w szynie tramwajowej, no i stało się. Niezbyt jej się przez całe życie powodziło, podobnie i Zioce. Zioka w młodości uczyła się malarstwa w Berlinie, ale z jej talentów wyniknęło tyle, co i z talentów Feliksa. W Berlinie przeżyła jakiś romans, z miłości podobno chciała popełnić samobójstwo. Z sióstr Szymanowskich najbardziej lubiłam Nulę, była, owszem, nieznośna, ale miła i z niebywałym poczuciem humoru, Ojciec też ją lubił. Nigdy nie wyszła za mąż i powiadała: jestem panna, ale nie dziewica. Musiała być zdrowo zwariowana, skoro przed pierwszą wojną w Tymoszówce jeździła konno po męsku i w kostiumie kąpielowym, który co prawda składał się ze spodni i długiej bluzy, niemniej chłopi biegli za nią z widłami. Zioka z kolei wyszła za mąż, rozwiodła się, ponownie wyszła za mąż, znów się rozwiodła. Dlatego Nula i Zioka mieszkały z matką. Zioka, wydaje mi się, była pierwowzorem Kazi z "Panien z Wilka". Zmarła w 1946 r.
Ale wracam do czasów, gdy żył Szymanowski. Sądząc z licznych wspomnień, przede wszystkim z jego korespondencji, matka i siostry siedziały Karolowi na głowie. On zaś czuł, że powinien wspierać je finansowo, bo podczas rewolucji Szymanowscy stracili cały majątek, choć Ojciec powiadał, że straciliby wszystko, nawet gdyby nie doszło do rewolucji, bo majątek był w opłakanym stanie. Karol męczył się z rodziną, ale spełniał swoje obowiązki, wspomagał ją fi nansowo, a przecież jemu też się nie przelewało - nie stać go było nawet na fortepian. Podczas rewolucji dwór w Tymoszówce został ograbiony i bodaj spalony, fortepian Karola wyrzucono do stawu, odtąd aż do śmierci nie miał własnego fortepianu. Moja Mama w swoim wspomnieniu o Szymanowskim pisała, że to była hańba dla Polski. Przecież Karol występował jako pianista przy wykonaniach IV Symfonii z braku pieniędzy. Cała jego korespondencja z żyjącym w Ameryce skrzypkiem Pawłem Kochańskim i jego żoną Zofi ą dowodzi, że ciągle szukał środków do życia i protekcji - choć nadal po wielkopańsku stawał w Bristolu, fundował znajomym wódkę i wykwintne potrawy, bieliznę kupował w najelegantszych sklepach, a garnitury tylko w angielskich magazynach.
Sznycle
- Pani Ojciec pisał, że to był najbardziej elegancki mężczyzna, jakiego spotkał w życiu.
- To przesada, bo jeszcze kilku eleganckich mężczyzn chodziło po Warszawie, ale prawdą jest, że Karol miał skłonność do dandyzmu. Ale nie to jest najważniejsze, najważniejsze, że w mieszczańskiej Warszawie jego muzyka nie była popularna i ceniona tak, jak na to zasługiwała, czemu trudno się dziwić, bo twórczość Szymanowskiego jest trudna, nie przypadkiem premiera "Harnasi" odbyła się w Paryżu - w kraju albo go krytykowano, albo traktowano obojętnie.
Moja Mama pisała o ostatnim jej spotkaniu z Karolem. 31 sierpnia 1934 r. przyjechał na Stawisko i spędził z Mamą prawie cały dzień, Ojciec był wówczas w Kopenhadze, nazajutrz zaś Karol miał koncert w Dolince Szwajcarskiej, na który przyszła tylko Mama i kilkunastu przyjaciół Karola. Obok sali, w której koncertował, była gwarna restauracja, zaś pomiędzy restauracją a salą nie było drzwi, Słonimski pisał więc w "Kronikach tygodniowych", że gdy Szymanowski grał IV symfonię, kelnerzy roznosili sznycle z mizerią i piwo.
Wkrótce potem się rozchorował i wyjechał do Davos, rozchorowała się i Mama. Nigdy się już więcej nie spotkali. Ojciec odwiedził go w Davos, a ostatni raz spotkał się z nim na imieninach Anny Szymanowskiej, na które zaproszona była też Zofi a Nałkowska. Karol, pani Zofia i Ojciec półtorej godziny przesiedzieli na kanapie, rozmawiając nie wiadomo o czym. Rok później Karol zmarł. W chwili śmierci była przy nim Stasia i Leonka Gradstein, która wiele lat później - była Żydówką, jej brat Adzio Gradstein był kompozytorem, Leonka też miała ogromną kulturę muzyczną, zmarła po wojnie, ale jak przeżyła, tego nie wiem - więc Leonka wraz z Jerzym Waldorffem napisała wspomnienia o Szymanowskim zatytułowane "Gorzka sława". O śmierci Karola powiadomiła Ojca wspomniana Blanszeta.
- O Stasi niewiele Pani mówiła, tyle że straciła dziecko. Jarosław Iwaszkiewicz pisze, że "było to jedno z najbardziej nieszczęśliwych żyć, jakie spotkałem na tym niewesołym przecie padole".
- Stasia mieszkała we Lwowie i nie wisiała na Karolu. Nie miała dużego głosu, ale była doskonałą i wziętą śpiewaczką, poza tym zarabiała lekcjami, więc nie oskubywała brata. Debiutowała w operze lwowskiej, później wydała książkę o tym, jak śpiewać pieśni Szymanowskiego, zaś w premierowym przedstawieniu "Króla Rogera" wystąpiła w roli Roksany. Była jedną z trzech sopranów, które stały się pierwowzorem Elżbiety Szyller ze "Sławy i chwały", siostry Edgara Szyllera, inaczej mówiąc: powieściowego Szymanowskiego. Stasia była inna niż Nula i Zioka, ale i jej żywot był smętny: straciła dziecko, rozstała się z mężem, miała kochanka, który okazał się hochsztaplerem czy coś w tym guście. Zmarła w rok po śmierci Karola.
- Pytam o rodzinę Szymanowskiego, by zrozumieć jego samotność, bo co prawda rodzina się nim chlubiła, ale czy go rozumiała?
- Nikt go chyba nie rozumiał, choć Nula powiadała, że jest do niego najbardziej podobna, więc świetnie go rozumie. Nikt go w rodzinie nie rozumiał, bo Karol wyrastał ponad wszystkich Szymanowskich. Ale wyrastał nie tylko ponad rodzinę, bo i ponad swoje czasy, przecież dopiero dzisiaj jego twórczość jest w cenie. Prawdę powiedziawszy, choć widziałam znakomite inscenizacje "Króla Rogera" w reżyserii Zanussiego i Trelińskiego, nie zachwyca mnie to dzieło Szymanowskiego i mojego Ojca, wydaje mi się przestarzałe, ale nie jestem w tej materii żadnym probierzem, bo nie jestem tak muzykalna jak Rodzice. Natomiast piękne wydają mi się jego koncerty skrzypcowe, które Andrzej Wajda wykorzystał jako jedyną ilustrację muzyczną do "Panien z Wilka", a choć to opowiadanie nie obfituje w sceny drastyczne, ale jest naładowane erotyzmem, i muzyka wzmaga ów erotyzm.
+++
- Czy po śmierci Szymanowski był często wspominany na Stawisku?
- Bardzo często, można powiedzieć, że Rodzice tworzyli studium jego osobowości. Zmarł, została wielka pustka, choć Mama przyznawała, iż nieraz powiadali z Ojcem, że dobrze się stało, iż Karol nie dożył wojny...
Artykuł ten zamieszczamy na naszych stronach dzięki uprzejmości redakcji "Tygodnika Powszechnego", który opublikował go w "Dodatku z okazji Roku Karola Szymanowskiego"
(Kraków, 7 października 2007).