1. Niezwykła książka i praca. Kolejny tom esejów
Konstantego A. Jeleńskiego, opracowany przez Piotra Kłoczowskiego (po Zbiegach okoliczności wydanych przez podziemną Krakowską Oficynę Studentów w 1981 roku, a potem
paryski Instytut Literacki w 1982) to edytorski majstersztyk. Można śmiało powiedzieć, że tak starannie i ze znajomością rzeczy skonstruowanej prezentacji dorobku pisarskiego powinniśmy sobie życzyć w odniesieniu do każdej twórczości, a cóż dopiero tej, która przez całe dziesięciolecia nie mogła być naturalną drogą udostępniana krajowemu czytelnikowi. Kłoczowski okazał się tu osobą opatrznościową - jako ten, który zadecydował o wyborze i układzie przedstawianych tekstów i ilustracji, a także sporządził do nich noty i komentarze. Jak sam napisał, "pozostają [one] zarazem rodzajem musilowskiej 'akcji równoległej' do zbiegów okoliczności życia i pisarstwa Konstantego A. Jeleńskiego, pełnych nieokreślonych poszlak [...] - goetheańskich powinowactw z wyboru". Jest więc w pewnym sensie współautorem dzieła.
"Podzielone na trzy części szkice Konstantego A. Jeleńskiego ułożone są w porządku chronologicznym, od najdawniejszych po ostatnie". To informacja nieścisła, bo na początku tomu autor wyboru zamieścił esej O "Ziemi Ulro" po dwóch latach, który w zasadzie zawiera treści ponawiane w wielu późniejszych szkicach, a nawet dla całości refleksji kluczowe. Część druga to Wizerunki - portrety osób sławnych i mniej sławnych, ale zawsze bliskich autorowi. Wśród nich: Józef Michałowski, Janina Żółtowska, Józef Retinger,
Aleksander Wat, Auberon Herbert,
Zygmunt Hertz, Czapscy, Balthus... i oczywiście
Gombrowicz, który dla samego Jeleńskiego był kimś najważniejszym jako pisarz i jako osoba. Leonor Fini, włoska malarka i wieloletnia towarzyszka jego życia, tak pisała w zamieszczonych w tym tomie Pseudonimach: "Od dziecka lubiłam w i z e r u n k i (images), w s z y s t k i e wizerunki. Pociągały mnie wyblakłe fotografie z ubiegłego wieku, upstrzone śladami much, oleodruki, stare reklamy. Ale również od dziecka obrazy [...]. Wszystkie wizerunki są podnietą, zależnie od chwili". W tych zdaniach mieści się zapewne ślad pokrewieństwa dusz obojga artystów. Wszystkie teksty Jeleńskiego są dowodem niezwykłej wrażliwości na wielorako rozumiany o b r a z, a także nieziszczonego, bo nieziszczalnego do końca, marzenia o wyrażeniu własnego wizerunku rzeczywistości, cokolwiek by to w danej chwili oznaczało.
Wątek wizerunków rozwija następna część książki Oko i czas. Artystyczne i życiowe fascynacje Konstantego Jeleńskiego, przetwarzane na naszych oczach w filozofię, metafizykę, autobiografię i poetykę, zyskują tutaj coraz pełniejszy wymiar i układają się w kolejny obraz. Ten fragment książki daje jakiś cień odpowiedzi na banalne pytanie, co mówią teksty o autorze, a jest to - mimo całej swej trywialności - pytanie, którego nie sposób sobie nie zadawać i które, mam wrażenie, towarzyszyło także Piotrowi Kłoczowskiemu, zarówno przy doborze szkiców, jak i opatrywaniu ich notami.
Wreszcie część ostatnia, Pod wezwaniem świętego Hieronima, poświęcona jest przekładom i analizom literackim. Św. Hieronim, autor Wulgaty, nazywany jest patronem tłumaczy.
"[...] uważam tłumaczenie za formę lektury doskonałej" ("Jestem Miłoszem, Miłoszem być mogę...");
"Od dawna jestem przekonany, że jedyną doskonałą lekturą wiersza jest przetłumaczenie go na obcy język" ("Makaroniczny eksperyment") - podobnych deklaracji znajdziemy u Jeleńskiego więcej. Formułował je w sposób naturalny jako osoba posługująca się swobodnie czterema językami (polskim, włoskim, francuskim i angielskim), a piąty (niemiecki) przynajmniej rozumiejąca bez trudu. Udostępnienie tekstu czytelnikowi innego obszaru językowego służyło dla niego wydobyciu głębi i znaczeń nieprzeczuwanych w oryginale, może niezamierzonych przez autora, a więc wcześniej jakby nieistniejących. W tym obszarze niepowtarzalny, specyficzny talent interpretacyjny autora Zbiegów okoliczności objawiał się najpełniej.
Czesław Miłosz, w końcowej części omawianego tomu zatytułowanej Dwa świadectwa, napisał:
Jeleński dla ludzi mu bliskich, Polaków, Włochów, Francuzów, był tym, który wynurza się z innego, obcego im żywiołu i przebywa z nimi w ich żywiole, żeby z kolei w tamtym innym zniknąć. Dla Leonor Fini i ich domostwa, gdzie mówiono po włosku, wynurzał się z polskości i swoich polskich kontaktów, stamtąd, gdzie pito wódkę i prowadzono nocne rodaków rozmowy. Dla Francuzów, Amerykanów, Anglików przybywał ze swojej sfery włoskiej. Ale z kolei wobec Polaków był więcej niż jednym Jeleńskim, nie tylko z powodu swego 'wynurzania się' spośród cudzoziemców, także dlatego, że należał równocześnie do kilku warstw polskiego myślenia i obyczaju.
("Konstanty: polskie tło")
To tylko jeden z s y g n a ł ó w tajemnicy, zahaczający gdzieś u swych źródeł o wyjaśnienie w gruncie rzeczy bardzo proste: wspomnianą już "wielojęzyczność" Jeleńskiego. Ale przecież nie o nią w gruncie rzeczy chodzi.
Dwa świadectwa, oprócz wspomnienia Miłosza, zawierają także wypowiedź Claude'a Arnauda "Genealogia Kota Jeleńskiego". Kłoczowski przemyślnie dobrał oba teksty, Polaka i cudzoziemca, prezentujące właściwie ten sam wątek - złożoności postaci Kota. Miłosz, co zrozumiałe, skupia się na "polskim tle" (tego wyrażenia użył w tytule), zaś Arnaud analizuje swoisty "kosmopolityzm" czy też "europejskość" przyjaciela. Efekt jest niezwykły, bo oba świadectwa dopełniają się w roztrząsaniu tego, co składa się na tajemnicę Kota.
Przytaczając "cudze wypowiedzi", autor opracowania podąża wyraźnie za samym Jeleńskim, który często konstruował swoje szkice z cytatów i obszernych fragmentów tekstów innych twórców, prezentując w ten sposób swoje fascynacje z rozmaitych dziedzin: psychologii, filozofii, sztuki czy teologii. Nie o popis jednak chodziło, ale o poszukiwanie możliwie najlepszego sposobu wyrażenia prawdy o rzeczywistości, nazwania tego, co nazwać trudno, uchwycenia nieuchwytnego. Jeleński nie starał się przesadnie szlifować kompozycji, przelewał po prostu na papier to, co jego umysł z sercem pospołu "generowały" pod wpływem jakiegoś szalonego i zarazem niesłychanie precyzyjnego natchnienia. Bez zażenowania deklarował niechęć do naukowej teorii literatury, uczonej terminologii, modnych żargonów czy snobistycznych pseudoautorytetów:
"Współczesnych tekstów badawczoliterackich nie czytam nigdy, bo albo ich nie rozumiem, albo mnie nudzą (nie mówię tu oczywiście o lekcjach rozkosznej lektury, jakimi są [...] te [...] nie oparte na żadnej ezoterycznej dla mnie aparaturze)" ("Grajmy w Gombrowicza"). Jego pisarstwo miało w sobie coś z dziecięcego zachwycenia światem. Nie było w tym nawet cienia kokieteryjnej ignorancji; erudycji Kota, jego swobody poruszania się po różnorodnych obszarach kultury, nie sposób przecież nie zauważyć. Ze wszystkich zasobów czerpał pełnymi garściami. Owoce takiej postawy wnikliwie przeanalizował Claude Arnaud:
Media, naznaczone swoim elektronicznym pochodzeniem, bardziej niż kiedykolwiek potrzebują myśli binarnych, pozbawionych historycznej perspektywy i dialektycznego impulsu, żeby upłynnić swoje przesłania. Tymczasem Kot czuł się swobodnie jedynie w świecie aluzji i litotesu, paradoksu i odmiennego zdania. Miał czas i środki, żeby wyrobić sobie gust, byt wystarczająco pewny siebie, żeby nie szukać poręki jakiejś doktryny i nie dać się onieśmielić przez polski nacjonalizm, estetyczny awangardyzm, marksizm czy demokratyzm chrześcijański. [...] Umysłowość zarazem konkretna i niezakorzeniona, nie czuł się Kot właścicielem swojej kultury, tak jak niektórzy czują się właścicielami swojej ziemi czy rzeczy: jego myśl, jak żywe srebro, ignorowała bariery i granice. [...] Myślę, że niekiedy pragnął uznać racje przeciwnika za swoje po to, aby nie być skazanym na własne przekonania.
W Chwilach oderwanych mamy więc "Dwugłos o Iwaszkiewiczu", który jest zapisem rozmowy z
Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, "Aforyzmy" Georga Christopha Lichtenberga (w przekładzie Kota, rzecz jasna), duże fragmenty niedokończonej i nigdy niewydanej sztuki Historia Gombrowicza ("Od bosości do nagości"), wypowiedzi Paula Valery'ego i Stephane'a Mallarmé o sztuce ("Post scripta"), wiersz Gilberta Lely'ego Słowo i chłód w tłumaczeniu z francuskiego, Alibi Elsy Morante, Pseudonimy Leonor Fini, Sześć reguł Orwella, artykuł Maurice'a Nadeau "O 'testamencie' Gombrowicza" - i tak dalej, i tak dalej... Świadectwo zachłannego "zbieractwa" Jeleńskiego, który zapisuje czy przepisuje fascynujące go myśli, tworząc swoistą sylwę, stąd opracowanie Kłoczowskiego sprawia wrażenie ogromnego notatnika albo markownika (ze względu na zamieszczone w nim ilustracje - fotokopie listów, stronic książek z podkreśleniami Kota, rysunków, szkiców i fotografii - to markownik ze
Schulzowskiej Wiosny), co wydaje się najlepszą z możliwych form przedstawienia czytelnikowi twórczego dorobku niezwykłego pisarza. Notatnika, sylwy, niechętnej ściśle naukowej metodzie pisania.
2. Jak pisze Kłoczowski w "Notach do tekstów", pojęcie "chwil oderwanych" stworzył sam Jeleński w liście do Zofii Romanowiczowej, napisanym po lekturze jej powieści Groby Napoleona:
To najbardziej "realistyczna" z Twoich książek - realistyczna w najgłębszym sensie - uchwycenia prawdy życia w strumieniu 'realiów'. Życie złożone z oderwanych chwil, pełnych przedmiotów, obecności, spojrzeń, odczuć zmysłowych. Ich chronologia jest niemal umowna - z jednej strony ta dyktowana przez strukturę naszego umysłu - co "przedtem", co "potem", z czego układa się życiorys, biografia. No i inne chronologie - ten éternal retour jakiegoś pierwotnego zdarzenia czy zdarzeń, które powodują przeczucia du déjà vécu i odtwarzają strukturę naszego życia w krótkich epizodach, zdarzeniach, migawkach nawet.
Nic dziwnego, że wyrażenie "chwile oderwane" wykorzystała Zofia Romanowiczowa w tytule wspomnienia o Konstantym Jeleńskim i jego matce, Renie Skarżyńskiej. Ale cała ta historia mogłaby być zaledwie epizodem o charakterze anegdotycznym, gdybyśmy nie znajdowali w tekstach Jeleńskiego licznych śladów poszukiwania spójnej wizji rzeczywistości w oparciu o to, co nazywał owymi "chwilami". Garść cytatów przybliży istotę rzeczy.
[...] literatura, która może nas dziś interesować, zaczyna się na granicy spraw i przedmiotów, odczuć i ich wzajemnych stosunków, wymykających się nazwie. Literatura ta z m a g a s i ę z n i e n a z w a n y m i, jak Alicja, jest już po drugiej stronie of the Looking-Glass.
("Bohaterskie niebohaterstwo Gombrowicza")
Jak oddać najwierniej mglistą c a ł o ś ć doznań, wrażeń fizycznych, wewnętrznego monologu, odwiecznej angoisse na spacerze po argentyńskiej estancji w strasznym skwarze południa? Precyzja Gombrowicza jest taka, że to pozorne "gaworzenie" nie może być niczym innym, jak wynikiem wielkiego skupienia myślowego, dopasowywania słów, stwarzania za każdym niemal zdaniem nowej techniki pisarskiej. [...] Ale Gombrowicz operuje tą techniką przypadkowo [...], jest ona dla niego dodatkowym tylko ś r o d k i e m p e ł n e j r e k o n s t r u k c j i C h w i l i.
("Bohaterskie niebohaterstwo Gombrowicza")
W uchwyceniu nieuchwytnego i nazwaniu nienazwanego szczególną rolę odgrywa poezja:
[...] "ciemne światło" poezji pozwala nam widzieć jeśli nie "lepiej", to przynajmniej "inaczej" [...], ale jej specyficzna właściwość nie ogranicza się przecież do znaczeń ukrytych w niepowtarzalnym zestawieniu słów, działa znacznie "wyżej" i "szerzej" niż mogłoby to wynikać z zakresów danych przez język. [...] Miłosza (jak Szekspira) mogę otworzyć na ślepo, a natrafię na ślad, odbicie czy echo czegoś w przestrzeni między "mną" a "światem", co nada znaczenie egzystencji, o której wiem skądinąd, że jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu. [...] Wiersze Miłosza zawierają błysk i urok rzeczywistości przekazanej w doskonałości zapamiętanego szczegółu, napełniają czułością do życia, bo jest jedyne i niepowtarzalne. To, co odczuwam, czytając je, ma w sobie coś z własnych zapamiętanych zachwytów, coś z rezygnacji (ale niemal radosnej); określiłbym to najchętniej słowem "łaska".
("O 'Ziemi Ulro' po dwóch latach")
Wyznanie zupełnie szokujące pod piórem zdeklarowanego ateisty, który przy wielu okazjach podkreślał swoją niewiarę. Trzeba jednak zauważyć, że w tych oświadczeniach nie sposób doszukać się jakiejś chęci epatowania antyreligijnością czy poczuciem wyższości wobec wierzących, w każdym z nich wyraźnie pobrzmiewa echo dramatu człowieka rozdartego i rozpaczliwie pragnącego dotrzeć do istoty rzeczy.
Zderzenie namysłu nad własną postawą oraz prawie niemożliwym do zaspokojenia głodem duchowym i intelektualnym z poszukiwaniem "chwil oderwanych" i sposobów ich wyrażania to esencja całej twórczości autora Zbiegów okoliczności, klucz do jego tajemnicy. Powtarzalność sformułowań jest co najmniej zastanawiająca. Z okazji osiemdziesiątych urodzin
Józefa Czapskiego Jeleński pisał:
Kochany Józiu! Jest nas wielu, którym z n a k i Twego malarstwa pomogły rozpoznać inne z n a k i, zaledwie przeczute w półmroku zmysłów, mimowolnej pamięci, wyobraźni. Twoje dzieło bliskie nam jest jako drogowskaz do n i e u c h w y t n y c h c h w i l uprzywilejowanych naszego życia.
("Z Józefem Czapskim w Luwrze")
W innym tekście, dedykowanym przyjacielowi malarzowi (tym razem na imieniny w roku 1985), pojawia się kontekst powieści dwóch wybitnych pisarzy - Vladimira Nabokova (Dar) i Marcela Prousta (W poszukiwaniu straconego czasu):
[...] tytuł powieści Nabokova odnosi się do daru widzenia, do tych c h w i l, w których blask i urok rzeczywistości powszedniej, banalnej, może nawet brzydkiej dla tych, którzy nie widzą, a tylko patrzą, napełniają czułością do życia, bo jest jedyne i niepowtarzalne. Coś podobnego ma na myśli Proust, opisując swe moments bienheureux, błogosławione chwile, zawsze spowodowane zmysłowym doznaniem.
("Dar Józefa Czapskiego")
Rodzaj cielesnego, materialnego, fizycznego mistycyzmu wyraża - lub co najmniej sygnalizuje - Jeleński na wielu kartach swoich pisarskich poszukiwań. Jego zainteresowanie malarstwem i uderzająca niezwykłość analizy i interpretacji obrazów jest jednym z dowodów istnienia tej cechy. Może dlatego, że połączenie kształtu i barwy z wielością znaczeń, nieoczywistych często dla samego artysty, który je do życia powołał, najlepiej nadaje się do wywołania efektu nazwanego przez Kota "błyskawiczną ewokacją" ("Czyste malarstwo czy poetyka"), a więc czegoś, co w sposób niemal doskonały służy rejestracji "chwil oderwanych". Stwierdzenie zawarte w eseju poświęconym
Gustawowi Herlingowi-Grudzińskiemu ("Źródło światła w pisarskim podziemiu") zanurza istotę artystycznego przekazu w literaturze:
"[...] przekaz stanów jeszcze niezrozumiałych, które odnajdujemy w nas samych". "Niezrozumiałych", ale jednak "odnajdywanych" - gdzieś na styku dwóch członów tego paradoksu możemy spotkać jedną z tajemnic Jeleńskiego, tę, która kazała mu sformułować tezę, że
Gombrowicz był pisarzem metafizycznym.
Relacja z pierwszego spotkania z dziełem tego pisarza pojawia się w wielu tekstach Jeleńskiego i w wielu różnych k o n t e k s t a c h:
Miałem szesnaście lat. [...] Przeczytałem ją ["Ferdydurke"] i byłem wstrząśnięty. Po raz pierwszy czytałem książkę jak list, który nie tylko był do mnie osobiście adresowany, ale jeszcze w dodatku opowiadał o mnie. Jakby ktoś po prostu do mnie mówił. Był to dokładny opis mojego życia. Przygody bohatera tej podróży inicjacyjnej, jaką jest "Ferdydurke", działy się w moim środowisku. Zobaczyłem w nich siebie i moją rodzinę, moją szkołę, moją warstwę społeczną, mój kraj i wszystko stało się jasne, nagle rozszyfrowane. [...] Nie rozumiałem nic z absurdalnych wydarzeń naokoło mnie. Ludzie musieli mieć do nich jakiś klucz. Mnie klucza tego dostarczyła "Ferdydurke". Myślę, że pomiędzy Witoldem a mną istniała jakaś wspólnota psychiczna, spotęgowana jeszcze przez to, że należeliśmy do tego samego środowiska. Wrodzona wspólnota psychiczna wyhodowana w tej samej kulturze, in vitro. To środowisko to było przede wszystkim ziemiaństwo z całą swą absurdalnością, hipokryzją i nieprawdopodobnym, niebotycznym poczuciem samozadowolenia. [...] W "Ferdydurke" wszystko odnosiło się do mnie. Ale żeby jedna książka mogła zmienić życie szesnastoletniego chłopca, trzeba było, by świat, w którym ewoluował, został przemieniony w dzieło sztuki.
("O Gombrowiczu")
W historii tej zawiera się wiele wątków. Każde niemal zdanie można byłoby potraktować jako furtkę otwierającą bezkres tajemnic złożonej osobowości. Jeśli jedna książka staje się "kluczem do świata", nie sposób przejść nad tym do porządku dziennego. Zwłaszcza że olśniony został nie tylko nastolatek, lecz także dojrzały mężczyzna w różnych okresach życia, człowiek, któremu twórczość Gombrowicza zawdzięcza początek swojej obecności na forum międzynarodowym. "Dzieje książek Gombrowicza w Europie zaczęły się od niego" - napisała Rita Gombrowicz. Pozostawiając badaczom głębszą analizę przyczyn, dla których tak się stało, spróbujmy dotknąć kilku. W dalszym ciągu tej samej wypowiedzi żona twórcy Trans-Atlantyku stwierdza: "Jeleński był także jednym z ostatnich świadków przedwojennego świata Gombrowicza, świata, który bezpowrotnie zginął. Był jego tłumaczem, alter ego, świadkiem wtajemniczonym". A
Czesław Miłosz przedstawiał historię rodzinną Kota, zwracając uwagę na poczucie wspólnoty z autorem Ferdydurke, wynikające z identyczności środowisk, z jakich się obaj wywodzili. Nieprzypadkowo wypowiedź ta zatytułowana jest "Konstanty: polskie tło" i zawiera następujące zdanie: "Zazdrościłem mu wdzięku i umiaru w dystansowaniu się do tamtej Polski przedwojennej, czy może humoru, który pozwalał mu i wyłączać się, i przynależeć". Jeleńskiego niewątpliwie fascynowała w Gombrowiczu i w jego tekstach ta właśnie ambiwalencja: polskość i walka z nią, wolność i niewola, drobiazgowa, prawie karykaturalna znajomość specyficznych smaczków środowiska i ich bezlitosne wykpienie. W nagraniu "O Gombrowiczu" Kot potrafił tę podwójność doskonale wyrazić, mówiąc:
"Dla mnie Witold był szalenie polski, był Polakiem z mojego środowiska, jak wuj czy brat cioteczny". I zarazem dodawał:
"Powiedział Polakom tę rzecz zasadniczą, że cała ich kultura jest z drugiej ręki. Że wszystko, co w Polsce zostało zrobione, nawet rzeczy wspaniałe, nawet rzeczy oryginalne, jest tylko odbiciem tego, co działo się na Zachodzie". Według Kota geniusz Gombrowicza polegał między innymi na tym, że rozumiał prawdę paradoksu wynikającą z zestawiania sprzeczności, "Zbudował wspaniałe dzieło sztuki z prawdy uważanej przez Polaków za wstydliwą".
3. "Bo przecież główną cechą Gombrowicza jest jego niezależność od wszelkich konstrukcji myślowych, kompromitacja oficjalnej powagi, odkrycie wstydliwej dziedziny subkultury, dziedziny bezpańskiej, porosłej dotąd chwastem kiczu, szmoncesu, brukowej prasy" (" 'Ferdydurke' po pięćdziesięciu latach"). To już ostatnia z tajemnic Kota, o jakiej chciałabym pisać. Wszystko do niej prowadzi. Psychologowie nazywają to "niezależnością od pola", a filologowie - kreowaniem własnej wizji rzeczywistości. Z Chwil oderwanych wyłania się pisarz nieufny wobec "cudzych spojrzeń", a zarazem namiętnie je kolekcjonujący, jakby nieustannie sprawdzał zdolność twórcy (także własną) do formułowania oryginalnych i niepowtarzalnych prawd o świecie.
Poprzez malarstwo widzimy często świat po raz pierwszy; malarstwo może dać nam wizję "archetypów" drzemiących na dnie naszej psyche, może być przewodnikiem w poszukiwaniu jądra własnej osobowości; malarstwo może wreszcie czasem dać tę niemal mistyczną iskrę, będącą formą autentycznego istnienia, zatrzymującą falę czasu, która unosi niezliczone i bezwartościowe wcielenia naszego "ja".
("Abstrakcja i 'nieprzedmiotowość' ")
Widać to w przeżywaniu dzieł wybitnych pisarzy, z których wielu znał osobiście - Miłosza, Herlinga-Grudzińskiego, Elsy Morante, Iwaszkiewicza... Widać to wreszcie w percepcji twórczości Gombrowicza, której "mistycznego" dotknięcia doświadczył.
A jednak z dwóch książek posiadanych przez Jeleńskiego aż w trzech egzemplarzach (!) żadna nie jest dziełem autora Ferdydurke.
"Leżą pod lampą na stoliku obok łóżka i powracam do nich często przed zaśnięciem w paryskim mieszkaniu, w starej fermie nad brzegiem Loary, w odbudowanej celi korsykańskiego klasztoru: dzieła Szekspira i wiersze Miłosza" ("O 'Ziemi Ulro' po dwóch latach"). Bo nie można wyławiać wciąż nowych c h w i l z tekstu, który zna się tak dobrze, jak swój własny? Bo trudniej albo nie warto doznawać tych samych olśnień tysiące razy, skoro wciąż czekają nowe? Bo nie sposób w nieskończoność doświadczać łaski daru, obcując z czymś, co stworzył drugi "ja"? Mimo szczerych i głębokich wyjaśnień samego autora wiele odpowiedzi na te i inne pytania już na zawsze pozostanie jego tajemnicą.
Uchylił jej rąbka na tyle, na ile sam chciał. Opracowanie Kłoczowskiego, mimo edytorskiej doskonałości, nie może odkryć całej reszty.
Agnieszka Czachowska
© by "Twórczość" 2008