[Janusz Anderman, CAŁY CZAS. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, ss. 310]
Jakkolwiek jest to nieco zaskakujące, literatura polska nie przejawiała zainteresowania mitem Don Juana. Polski erotyzm tak nasiąkł martyrologią, że jeśli pojawia się w nim postać uwodziciela, to i tak w końcu jest on ofiarą kobiet i ich erotyzmu. W literaturze polskiej mamy demoniczne uwodzicielki, ale nie demonicznych uwodzicieli. Jest to tym bardziej dziwne, że w literaturze światowej stereotyp Polaka bezwzględnie wyzyskującego kobiety (najczęściej rzekomego lub prawdziwego arystokraty) jest mocno zakorzeniony, by wspomnieć tylko Honoriusza Balzaca, Edith Wharton czy Iris Murdoch. Generalnie bohater polskiej literatury jest marionetką w rękach kobiet. Czytelnik
Bolesława Prusa,
Jarosława Iwaszkiewicza czy
Witkacego z wypiekami na twarzy przewraca kartki ich dzieł w oczekiwaniu, kiedy bohaterowi uda się uwolnić z uchwytu modliszki. Na dodatek demoniczne kobiety naszej literatury często noszą wyraźne ślady tak zwanej semickiej urody, co może sugerować antynarodowy charakter erotyzmu w ogóle. Legenda Kazimierza Wielkiego i Esterki zawiera w sobie także element ostrzeżenia. Warto wspomnieć, że analogiczna sytuacja jest w literaturze żydowskiej, ale tam na mężczyzn czyhają demoniczne siksy o słowiańskiej urodzie. Genialne emblematy sygnalizowanej tu aury nadwiślańskiego erotyzmu znajdziemy w Xsiędze Bałwochwalczej
Brunona Schulza. Dla naszych rozważań istotne jest, że tam, gdzie mężczyźni co prawda kobiet pragną, ale jednocześnie się ich boją, pojawienie się Don Juana graniczy z niepodobieństwem.
Podjęcie przez
Janusza Andermana pomysłu wpisania mitu Don Juana w nadwiślańskie realia ostatnich trzech dekad naszej najnowszej historii początkowo wydało mi się karkołomne. Ale już w tym miejscu stwierdzam, że nawet jeśli powieść Cały czas może rozczarować wielu entuzjastów pisarstwa autora Gry na zwłokę, ponieważ nie znajdą w niej tamtej wirtuozerii języka, to jest to powieść dla literatury polskiej bardzo ważna. Andermana cechowało doskonałe wyczulenie na modalności języka mówionego w PRL. Akcja Całego czasu rozciągnięta jest na ostatnie trzydziestolecie, w którym język ten podlegał nieustannym zmianom, autorowi nie pozostawało więc nic innego, jak tylko wybór języka hybrydy, podobnego do tego, którym posługują się autorzy streszczeń kolejnych odcinków telenoweli w programach telewizyjnych. Czy było inne wyjście - nie wiem. Być może jest to tylko moje wrażenie z lektury, ale wydaje mi się, że Anderman zbyt mocno chciał zaznaczyć zobiektywizowany charakter swojej narracji czy niechęć do językowej dezynwoltury młodszych od niego autorów. Rozumiem te racje, ale nie przypuszczam, żeby ktoś oskarżył go o wdzięczenie się przed czytelnikiem umiejętnością pisania jak
Jerzy Pilch czy
Dorota Masłowska, nawet gdyby nieco popuścił gorset obiektywnego sprawozdawcy.
Jedno jest pewne: autor potraktował próbę przedstawienia losów swojego Don Juana żyjącego w trzech światach (PRL, krótki okres transformacji i III RP), pisarza A.Z., bardzo poważnie. Napisałem pisarza, ponieważ fakt, że A.Z. posługuje się głównie plagiatem, jest sprawą drugorzędną. Plagiat jest dzisiaj zjawiskiem tak powszechnym, że spotyka się z powszechną tolerancją. Jakiś czas temu "Gazeta Wyborcza" wskazała na plagiatowy charakter tekstów dwóch znanych autorów i w niczym im to nie zaszkodziło. I bynajmniej nie z tego powodu, że zdecydowali się ogłosić postmodernistami, co mogłoby być jakimś usprawiedliwieniem. Nic dziwnego, że gazeta przestała plagiaty odnotowywać. W końcu J.S. Bach przepisywał kompozycje Albinoniego i Vivaldiego, modyfikując je w niewielkim stopniu. Pojęcie plagiatu jest stosunkowo nowe i dziś zdaje się odchodzić do przeszłości. Zastępowane jest przez np. remake. Niektórzy kuratorzy wystaw malarskich są większymi gwiazdami aniżeli artyści, których wystawiają. A.Z. ma sporo racji, kiedy tak rozważa swoje działania:
"Ta powieść, te słuchowiska. To były dzieła sztuki i ja im pomogłem zaistnieć. Gdyby nie ja, nie byłoby po nich śladu. Pomogłem im, a one mi się odwdzięczyły, jak umiały. W jakiś sposób je stworzyłem; nie wystarczy napisać; dzieło jest stworzone dopiero wówczas, kiedy pójdzie między ludzi".
Zaskakujące jest to, że A.Z., który jest w czasach PRL prawdziwym mistrzem autopromocji, marketingu przywłaszczonych przez siebie utworów, w III Rzeczpospolitej jest zupełnie bezradny. W części wynika to z faktu jego dezorientacji. Wdrożony w mechanizmy budowania dysydenckiej sławy teraz nie za bardzo potrafi się przystosować, nie wie, czym odpowiedzieć na oczekiwania rynku. Z niewyjaśnionych powodów umknęły mu mechanizmy medialnego gwiazdorstwa. Jest niezrozumiałe, dlaczego ten Don Juan z Krakowskiego Przedmieścia, tak skutecznie wykorzystujący dla swojej kariery rozliczne kobiety, z nastaniem III RP wybiera kochanki, które de facto są tak samo bezradne, jak on. Ta przemiana Don Juana w dostarczyciela usług seksualnych dla pań jest zupełnie niezrozumiała. Albo mamy do czynienia z przełamaniem konwencji analogicznym jak w Don Juanie, czyli miłości do geometrii Maksa Frischa. Teraz odbywa się to tak:
"Kopirajterka zaczęła wpadać do A.Z.; już nie bronił jak kiedyś dostępu do swojego mieszkania; wiedział zresztą, że się tu nie zalęgnie; dziecko wywiozła poza Warszawę do rodziców i większość czasu spędzała w agencji. - Wpadłam tylko na godzinkę - mówiła i rozbierała się już w przedpokoju". Realny socjalizm upadł, ale warszawskiemu Don Juanowi zmienił rolę, z wybierającego stał się wybieranym. Kiedy podejmuje próbę powrotu do dawnej roli, uwodząc klimakteryczną aktorkę, która ma mu pomóc dogonić nowe elity, wiadomo, że za zakrętem czeka już na niego komandor. W tym remake'u (używam tego sformułowania bynajmniej nie pejoratywnie) przybiera on postać białoruskiego lub ukraińskiego kierowcy TIR-a pędzącego lewym pasem na samochód, w którym Don Juan wraca z Gdańska do Warszawy z nową wybranką.
A jednak poszukując przyczyn bezradności A.Z. w suwerennej, niepodległej RP, można wskazać także na co innego. Otóż A.Z. jest plagiatorem i uzurpatorem, ale jest też człowiekiem, który wierzy w literaturę jako wyznacznik prestiżu i przepustkę do świata elit. Na tym polega zadziwiająca przewrotność tej powieści Andermana. Gdyby A.Z. miał talent
Adama Zagajewskiego, zapewne w tych nowych czasach napisałby
Obronę żarliwości. Rzecz w tym, że bardziej niż Zagajewskiego przypomina on Lucjana Chardon (de Rubempre) ze Straconych złudzeń Balzaca. Jak wszyscy pamiętamy, Lucjan, wspierając się jedynie uwielbieniem swoich kobiet (matki, siostry i kochanek), w Wielkim człowieku z prowincji w Paryżu ponosi jako pisarz całkowitą klęskę. Kiedy w Jak kochają ladacznice powraca na salony Paryża, by zostać człowiekiem sukcesu, poza kobietami ma obok siebie kanonika de Herrerę. To Herrera w arcydziele, którym jest otwierająca Jak kochają ladacznice scena balu w Operze, oddala wszelkie wątpliwości Rastignaca wobec możliwości ponownego wypłynięcia w towarzystwie jego dawnego kolegi prostym szantażem: "Milczenie i lojalność albo też wmieszam się w twoją grę, aby ci powywracać kręgle. Lucjan de Rubempre jest pod opieką największej dziś potęgi: Kościoła". Teraz Lucjanowi nie jest potrzebny nawet talent. U Balzaca metamorfoza Don Juana (której kierunek widzimy także w Don Juanie Tenorio José Zorilli) jest całkowicie wiarygodna. Jeśli, poza swoim zaufaniem do literatury, A.Z. jest tak doskonałym oportunistą, jakim w pierwszej części swojej powieści chce go widzieć Anderman, jest pewną niekonsekwencją, że w nowej rzeczywistości nie znajduje wsparcia w jakimś polskim odpowiedniku kanonika Herrery. Być może autor pozwoli jednak swojemu bohaterowi cudem przeżyć czołowe zderzenie z TIR-em i w następnej powieści pojawi się już nie w towarzystwie szafarek przepustek na cokoły, ale rzeczywistych szafarzy. Niestety, polscy pisarze, w odróżnieniu od Latynosów, oddali wydawane w masowych nakładach w PRL przekłady Balzaca na makulaturę, a na ich wznowienie w warunkach wolnego rynku nie ma co liczyć. Balzac jest równie niechodliwy, jak okrzyknięta arcydziełem, wydana w podziemiu, powieść A.Z., której popularność sam autor umiejętnie wzmacniał, pisząc sam na siebie do partyjnej prasy listy-donosy czytelników oburzonych na jej antysocjalistyczne treści. Jest to jeden z zabawniejszych wątków tej w gruncie rzeczy przepełnionej melancholią opowieści.
Ewolucja mitu Don Juana w literaturze od Tirso de Moliny przez Moliera, Byrona, Zorilli, Balzaca, Kierkegaarda czy Oscara Miłosza do Frischa, Vitalino Brancatiego, Johna Bergera i Andermana jest tak fascynująca, ponieważ to w Don Juanie bardziej aniżeli w innych paradygmatycznych postaciach literatury nowożytnej, Don Kichocie czy Hamlecie, ma miejsce krystalizacja nowej wrażliwości. Tradycja interpretacji mitu Don Juana daje się sprowadzić do dwóch dróg. W dużym uproszczeniu pierwsza głosi, że opowieść o Don Juanie jest moralitetem, a źródłem mitu jest tradycja chrześcijańskiego kaznodziejstwa. To interpretacja prezentowana najwyraźniej przez Ramona Menendeza Pidala i Jeana Rousseta; historia Don Juana to opowieść o grzeszniku ukaranym za niestałość uczuć. Interpretacja konkurencyjna, najpełniej wyłożona przez José Ortegę y Gasseta i podtrzymana przez Ernsta Blocha, zmierza w odmiennym kierunku; historia Don Juana to opowieść o bohaterze owładniętym ideą szczęścia. Don Juan to utopista, który wierzy, że można na ziemi dostąpić raju. To, że dla Don Juana sferą realizacji utopii jest erotyzm, jest do pewnego stopnia przygodne.
Klęska Don Juana jest klęską każdej utopii i równie dobrze, jak erotyzm, może to być wyzwolenie narodowe czy klasowe, zniesienie własności prywatnej czy restytucja wolnego rynku. Zdaniem Ortegi y Gasseta uwodzenie jest niczym innym jak tylko heroiczną próbą znalezienia kobiety idealnej, która ostatecznie potwierdziłaby zaufanie, jakie Don Juan pokłada w erotyzmie jako krainie szczęścia. Pomimo że Tirso de Molina, który wprowadził tę postać do literatury światowej, był zakonnikiem, jego El Burlador de Sevilla (a na nim opierał się Ortega) skłania do takiej interpretacji. Ale już od Don Juana Moliera następuje zmiana akcentów - im bliżej współczesności, tym bliżej jesteśmy moralitetu. Czymże innym jest bowiem Sycylijski Don Juan Brancatiego czy najbliższa czasowo powieści Andermana G. Bergera? To właśnie Berger w G. przedstawił najbardziej przekonująco losy Don Juana w naszym świecie. Akcja powieści Bergera obejmuje trzydzieści lat poprzedzających I wojnę światową. G., podobnie jak A.Z., zadufany w swoje talenty uwodziciela, doskonale sobie radzi, kiedy rzeczywistość pozostaje stabilna. Jest oportunistą, ale nie śledzi przemian, nie wierzy w wybuch wojny. "Goniąc za spódniczkami" w opanowanym przez nacjonalistyczną gorączkę w chwili wybuchu wojny Trieście, ginie z rąk włoskiego irredentysty podejrzany o szpiegostwo. Nieposkromiona zmysłowość, erotyzm okazują się najmniej szkodliwą z utopii.
Cały czas jest w literaturze europejskiej kolejną po G. znaczącą wariacją na temat mitu, bez którego trudno mówić o europejskiej tożsamości. Tym ważniejszą, że powstałą w kręgu literatury polskiej, która dotychczas starała się mit Don Juana raczej obchodzić z daleka. Ukazanie się tej powieści jest znakiem emancypacji. Nie uważam bowiem, by główną zaletą tej powieści była deheroizacja ruchu dysydenckiego w Polsce. To zapewne chwalebne, ale w tej materii Anderman pozostaje dłużnikiem pisarstwa Wiktora Jerofiejewa, zwłaszcza utworów ze zbioru opowiadań Bóg G. Jakkolwiek jestem przekonany, że - błędnie, ale nic na to poradzić w tym momencie dziejowym nie można - Cały czas czytany będzie jako powieść z kluczem i pamflet na warszawskie kręgi literacko-dysydenckie. To tak, jakby El Burlador de Sevilla Tirso de Moliny odczytywać jako satyrę na stosunki panujące na dworze neapolitańskim w XVII wieku.
Niestety, takiego odczytywania tej powieści nikt zabronić nie może. To jest powodem zgłoszenia uwag, które wykraczają poza kwestie oceny estetycznej. Otóż
Anderman każe wkroczyć swojemu bohaterowi A.Z. na warszawskie salony literackie jako autorowi poezji konkretnej (są to jedyne utwory, gdzie A.Z. nie dopuszcza się plagiatu). Fakt, że A.Z. sam z siebie był w stanie napisać jedynie wiersze konkretne (które skądinąd trafiały do międzynarodowych antologii tego rodzaju poezji), ma potwierdzać jego beztalencie i przygodność hierarchii literackiego prestiżu w PRL. Skrajnie pogardliwy stosunek Andermana do poezji konkretnej jest jego osobistą sprawą, ale ponieważ nie unikniemy odczytywania Całego czasu jako powieści z kluczem, należy wykluczyć pewne realne postaci: Andrzej Dróżdż niekoniecznie jest pisarzem, ale na pewno jest jednym z ciekawszych polskich twórców. Potwierdził to sukcesem na Weneckim Biennale. W latach 70. swoją poezją konkretną wyprzedził antywizualne tendencje w plastyce, które wraz z minimalizmem i arte povera dominowały w sztuce ostatniej dekady XX wieku. Poezja konkretna stanowi tylko fragment rozległej i niedocenionej artystycznej działalności
Andrzeja Partuma. Działania artystyczne jego "Biura Poezji" sytuowały się na pograniczu poezji konkretnej i mail artu. Jego tomik Zwałka papki (choć jest sprawą dyskusyjną, czy wszystkie zamieszczone tam wiersze [?] należy uznać za poezję konkretną) był pierwszym polskim samizdatem. Poza tym Partum, w odróżnieniu od A.Z., nigdy nie uważał, że artystyczny prestiż zapewni mu przepustkę do świata elit. Ci, którzy go znali, wiedzą, że miał je po prostu w nosie. Niewątpliwie przyciągał piękne kobiety, ale nie miał w sobie nic z Don Juana. Bogusław Rostworowski zajmował się poezją konkretną po przyjeździe z Anglii do chwili, kiedy odziedziczył rodzinny pałac. Szkoda, ponieważ niewątpliwie stworzył kilka utworów co najmniej interesujących. Rodzinny pałac sprawił, że odkrył w sobie talent mistrza konserwacji sztuki kamieniarskiej i całkowicie się temu poświęcił.
Czytelnik powieści Andermana może odnieść wrażenie, że czasy realnego socjalizmu i cenzury szczególnie sprzyjały intelektualnemu i artystycznemu hochsztaplerstwu i budowaniu fałszywych hierarchii wartości. Kiedy jednak głębiej się w nią wczytamy, zwłaszcza podczas powtórnej lektury, dostrzeżemy, że jest to złudzenie. A.Z. ponosi porażkę, ponieważ wierzy, że literatura i kobiety nadal, jak w PRL, wystarczają dla zbudowania osobistej pozycji w naszym rozkołysanym świecie. Zapomniał, że wkroczyliśmy w okres hegemonii mediokracji. Dziś nie tylko pisarzem, ale także Don Juanem zostaje się tylko wtedy, jeśli stanie się to faktem medialnym. Stąd melancholia tej powieści, moim zdaniem przesadna, ponieważ w końcu zostaje literatura, dzieło, które mogło być nawet plagiatem. Czy w końcu jest tak istotne, czy Szekspir był figurantem, a Michał Szołochow przywłaszczył sobie czyjś rękopis Cichego Donu?
Anderman napisał wielowarstwową i w swoich ambiwalencjach zadziwiająco uczciwą powieść. Lekceważący stosunek do poezji konkretnej mu wybaczam. Sądząc po okładce wydawnictwo nie zapomniało o medialnym sponsorze, o czym świadczy banner "RMF FM RADIO MUZYKA FAKTY". Czytuję sporo nowej literatury hiszpańskiej oraz włoskiej i stwierdzam, że obyczaj metkowania książek logo medialnych sponsorów przybrał w Polsce wymiar epidemii. Czyżby gdzie indziej wierzyli jeszcze w autonomię wartości dzieła literackiego, a my już nie? Tej powieści doprawdy nie jest potrzebny żaden medialny sponsor. Jest wręcz odwrotnie, jego obecność na okładce może sugerować, że jest to produkt do jednorazowej konsumpcji. Chyba że ma to być uzasadnienie melancholii autora z powodu utraty przez pisarza prestiżu z czasów, gdy miał być "inżynierem dusz" i medialny sponsoring nie był mu do niczego potrzebny.
Adam Komorowski © by "Twórczość" 2006 | |
Książka CAŁY CZAS została nominowana do
Nagrody Nike 2007.