[Tadeusz Boy-Żeleński, W perspektywie czasu. Wstęp: Janusz Tazbir. Iskry, Warszawa 2006, ss. 384.]
O Tadeuszu Boyu-Żeleńskim powstało kilka czy może już kilkanaście książek, wiemy o nim to, co wiedzieć się da, jego zasługi w rozmaitych dziedzinach doceniono już tak, jak docenione być powinny. Nawet ktoś, kto zaangażowany jest w literaturę powierzchownie i nie zagłębia się w zawiłości jej historii, słyszał o jego felietonistyce teatralnej, czytał coś z kanonu literatury francuskiej w jego przekładzie, obiło mu się o uszy, że Boy angażował się jako publicysta w różne akcje społeczne, między innymi na rzecz organizowania tzw. poradni świadomego macierzyństwa.
Bez wątpienia był osobowością wybitną, otoczoną legendą, która przetrwała do drugiej połowy ubiegłego wieku, ale bardziej chyba w środowisku ludzi czytających amatorsko niż badających literaturę zawodowo. To pewnie dobrze o nim świadczy, bo - jak się domyślam - nigdy nie było jego zamiarem stać się sławą środowiskową, przeciwnie: chciał docierać do możliwie szerokiej grupy czytelników. Dlatego pisał prostym językiem, z upodobaniem podśmiewał się z uczonych badaczy literatury, nie zagłębiał się na przykład w zawiłości konstrukcyjne dramatów, które analizował, ale streszczał je złośliwie, ironicznie lub też poważnie, jeśli na to zasługiwały, interpretował, wiązał z codziennością ewentualnych widzów, pokazywał, jak przegląda się w nich współczesność, jak opisują przemiany obyczajowe.
W gruncie rzeczy dzisiejsza (ale i dawna) lektura wielu jego tekstów podsuwa myśl, że Żeleński był człowiekiem głęboko wrażliwym na problemy społeczne, że wiele z nich burzyło jego spokój, że choć - o ile mi wiadomo - nie był związany z jakimiś ruchami i organizacjami politycznymi czy społecznymi, to jednak wiele robił na rzecz tego, co najlepiej określić się da w porzuconym już języku sprawiedliwością społeczną. A jeśli tak określić jego postawę i część rozległych zainteresowań, nie może budzić zdziwienia fakt, że Boy jest w dzisiejszym klimacie postacią kłopotliwą i pisze się o nim mało albo wcale, a jeśli się pisze, to źle. Z jednej strony nabierają do niego coraz większego dystansu uczeni literaturoznawcy, bo właściwie Boy nigdy uczonym od literatury nie był, a jedynie dobrze oczytanym felietonistą-recenzentem i utalentowanym badaczem amatorem oraz publicystą (jego działo translatorskie to całkiem osobna sprawa), który nie wahał się wypowiadać sądów niepopularnych, prowokacyjnych, jak choćby w trakcie swojej kampanii "antybrązowniczej", w której starał się demaskować rozmaite zakłamania dotyczące głównie Mickiewicza, gdy ironizował na temat polskiego patriotyzmu i szlachetczyzny. Tego, co pisał Boy, nie da się w żaden sposób dopasować do modnych dzisiaj i wczoraj sposobów analizy dzieła literackiego - on sobie bajdurzył i popularyzował, nie uprawiał w swoich tekstach "twardego" literaturoznawstwa. Za to akurat polubili go czytelnicy i ślady tej ich sympatii jeszcze tu i ówdzie można znaleźć.
Ale też ostatnio idzie atak na Boya z drugiej strony. Nie krył swej wrażliwości społecznej, może nawet socjalizował w sposób niezorganizowany (badacze wiedzą lepiej) i to dzisiejszym zoilom podobać się nie może. Nie ma więc wznowień jego książek i przekładów - czy są one już przestarzałe, trzeba by to sprawdzić... Ale zarzuca mu się teraz - na fali lustracyjnej gorączki - że gdy znalazł się w 1939 roku w okupowanym przez Sowietów Lwowie, kolaborował z władzą. Myślę, że jest to zarzut skrajnie głupi. Bo niby co miał robić? Był już mocno starszym panem, człowiekiem pióra, nie karabinu, jakieś resztki polskich instytucji kulturalnych tam funkcjonowały, więc starał się, jak wielu innych, robić swoje i wlewać w te instytucje tyle rozsądku, ile się dało. Józef Hen w wydanej kilka lat temu książce Błazen - wielki mąż. Opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim pisze, że dewizą autora Słówek było wtedy:
"Robić swoje. Nie pozwolić nam oderwać się od wielkiej spuścizny europejskiej. [...] Przeczekać. Zachować twarz (co wcale nie było łatwe). I wspierać wszystko co polskie."
Przecież dokładnie taką samą postawę zajęła polska inteligencja w PRL-u i dzięki temu zachowana została ciągłość kultury, dzięki temu na tyle porządne, na ile to było możliwe, wykształcenie otrzymały przynajmniej dwa pokolenia Polaków. Trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałaby dzisiejsza Polska, skąd by się wzięli wszyscy dzisiejsi lustratorzy i jaką by mieli wiedzę, jak wyglądałby ich warsztat, gdyby w czasach PRL-u nie funkcjonowały instytucje kultury i oświaty albo zostały w całości zsowietyzowane. Na dodatek, co przypomina profesor Janusz Tazbir, zakaz grania (a więc i pisania o przedstawieniach) w jawnych teatrach polskich wydany przez władze polskiego podziemia nie został nigdy rozciągnięty na teren sowieckiej okupacji.
Tym bardziej aberracyjnie brzmi więc stosunkowo niedawna opinia pewnego publicysty, że za indyferentyzm moralny współczesnych Polaków odpowiedzialni są Boy i Jakub Berman, podobnie jak postulat działacza Ligi Polskich Rodzin, by usunąć pomnik Boya stojący na krakowskich Plantach, odebrać mu ulicę i coś tam jeszcze. Gdyby poważnie potraktować podobne brednie, należałoby teraz postulować odebranie na przykład wszystkich tytułów naukowych uzyskanych w czasach poprzedniego ustroju, a może nawet zburzenie Nowej Huty i warszawskiego MDM-u. Jak już, to już! A może w ogóle wymazać nazwisko Żeleńskiego z historii literatury? Zbyt radykalny postulat? Podpowiadam aktywistom ruchu naprawy naszej kultury i historii, że w jednym ze swoich tekstów Boy nazwał Wandę Wasilewską "świetną powieściopisarką" i dorzucił jeszcze kilka innych pochwał jej talentu, recenzując sztukę Opowieść o Bartoszu Głowackim. Do dzieła, panowie!
Dlaczego wspominam o podobnych głupstwach? Ano dlatego, że otrzymaliśmy dość niezwykłą i niespodziewaną książkę-ciekawostkę, którą warto odnotować i przywitać z zainteresowaniem. Ukazał się bowiem tom wybranych tekstów Żeleńskiego przygotowany do druku przez niego samego w 1941 roku, a więc na krótko przed tragiczną śmiercią. Książkę miało wydać Państwowe Wydawnictwo Mniejszości Narodowych, które - wraz z okupacją terenów polskich przez ZSRR - planowało znaczne poszerzenie działu polskojęzycznego. Obok przekładów dzieł Lenina i Stalina oraz rosyjskich powieści socrealistycznych publikowało ono klasyków literatury polskiej i planowało wydawać książki autorów przebywających na terenie ZSRR. W tym właśnie planie znalazł się zbiór tekstów Boya. Autor uwzględnił w nim prawie całą rozmaitość swojej twórczości, dokonując czegoś w rodzaju autoprezentacji dla ówczesnego i tamtejszego czytelnika. Trudno powiedzieć, czy polityczne ograniczenia miały jakiś wpływ na dobór tekstów, jakiego dokonał, ale też i trudno sobie wyobrażać, że inteligentny autor nie brał pod uwagę sytuacji, w której się znajdował. Pewnie kalkulował podobnie jak większość przytomnych ludzi, którzy pisali i wydawali w powojennej Polsce, pod kontrolą cenzury politycznej: coś trzeba udać, coś zaryzykować, z jakimiś cięciami się pogodzić. Włożył więc do antologii blok tekstów o Mickiewiczu, które podkreślały jego socjalistyczne skłonności, o Słowackim, o języku polskim, blok recenzji teatralnych dość krytycznie odnoszących się do "szlachetczyzny", teksty o Krakowie, dzieciństwie, o literaturze francuskiej. Ale też omówienie "chłopskiej trylogii" Karola Huberta Rostworowskiego, które - jak pisze we wstępie Janusz Tazbir - nie miały wielkich szans na przejście przez cenzurę, bo w oczach marksistowskiej krytyki Rostworowski "uchodził za symbol wstecznictwa, klerykalizmu i judofobii".
Czy zresztą tom miał w ogóle szanse na to, że zostanie opublikowany? Tego się nie dowiemy, bo pracę nad nim Boy ukończył 11 czerwca 1941 roku, tak jak nie dowiemy się nigdy, na ile sowieckie władze okupacyjne pozwoliłyby zrealizować plany Państwowego Wydawnictwa Mniejszości Narodowych. Wypada założyć, że Boy dużych szans nie miał, że gdyby nie rozpoczęła się wojna niemiecko-rosyjska uwikłałby się w męczące negocjacje z cenzurą albo też nikt nie chciałby z nim niczego negocjować, tylko manuskrypt spocząłby w szafie stosownego urzędu kontrolnego czy u jakiegoś komisarza sowieckiego odpowiedzialnego za polskich pisarzy. Janusz Tazbir ocenia z dzisiejszej perspektywy, że najważniejszą przeszkodą w wydaniu byłaby
"atmosfera panująca we wspomnieniach Boya oraz w jego teatralnych recenzjach. W okresie, kiedy o Polsce urzędowa (rosyjska - przyp. lb) propaganda wypowiadała się wyłącznie w urągliwym tonie, pełnym satysfakcji, iż ten «poroniony płód traktatu wersalskiego» zniknął, zdawałoby się na zawsze, z politycznej mapy Europy, w książce Boya znajdowano by pełen sentymentu obraz dawnych epok oraz stylu życia ówczesnych elit kulturalnych".
To prawda, sowieckiej cenzurze z pewnością nie podobałyby się opisy życia kulturalnego Krakowa, wspomnienia z domu rodzinnego, nauki itp., bo nie miały nic wspólnego z duchem nowej epoki czy planami stopniowego "wyciszania" polskiej kultury i jej odrębności. Z drugiej strony jakoś tam sowieckie władze z Boyem się liczyły, bo raz, że był bardzo popularną postacią, a dwa - przed wybuchem II wojny światowej nie ukrywał, że nie podoba mu się dominacja kleru, że jest laikiem i racjonalistą. Można sobie więc wyobrazić, że jeśli władze rosyjskie chciały mieć przez jakiś czas w miarę dobre stosunki z polską inteligencją, to obchodziłyby się z antologią Boya "w rękawiczkach" i grały na zwłokę, proponując kolejne zmiany, zwlekały z decyzjami, robiły uniki. A potem po prostu książki nie wydały. No, ale w niecały miesiąc po złożeniu jej w wydawnictwie Lwów już nie był rosyjski, a Tadeusz Boy-Żeleński nie żył, rozstrzelany przez Niemców.
O antologii, którą autor zatytułował W perspektywie czasu zaginąłby pewnie słuch, ale jej manuskrypt pojawił się kilka lat temu na jednej z aukcji antykwarycznych w Krakowie. Wiesław Uchański, prezes Wydawnictwa Iskry, który jest znanym admiratorem Boya i kolekcjonerem pamiątek po autorze Obrachunków fredrowskich, kupił go i przekazał do Biblioteki Narodowej. A teraz opublikował w bardzo eleganckiej szacie edytorskiej, wykonując gest jeszcze bardziej elegancki, bo wiadomo, że na książce jako przedsiębiorca nie zarobi, a temu i owemu może się narazić. Ale o Boyu trzeba pamiętać, zwłaszcza teraz. I pewnie trzeba zrobić dla nauki jakieś obrachunki boyowskie.
Leszek Bugajski © by "Twórczość" 2006 | |